Rozmowa ze 31-letnią mieszkanką Mariupola, która w podziemiach zakładów metalurgicznych Azowstal spędziła wraz z dwójką dzieci 60 dni, zanim zostali ewakuowani. 2 czerwca przyjechała do Polski z dziećmi i mamą. Jej mąż jest żołnierzem ukraińskiej armii, jednym z obrońców Azowstalu, przebywa w niewoli rosyjskiej.
Naszą rozmowę tłumaczy Iryna Zinczenko, która również mieszkała w Mariupolu. W ewakuacji obu pomogła fundacja Human Doc, która udziela wsparcia uchodźcom z Ukrainy. Czytelnicy "Wyborczej" w ramach zbiórki dla mieszkańców Mariupola przekazali fundacji 150 tys. zł.
Zachowujemy anonimowość naszej rozmówczyni.
M.: Szczęśliwe, zwyczajne. Z Saszą jesteśmy razem od 14 lat, poznaliśmy się w szkole średniej, byliśmy w tej samej paczce znajomych. Po ślubie ja zajmowałam się domem i dziećmi, mąż służył w armii. W wolnych chwilach malowałam, robiłam zdjęcia. Nic poważnego, ale sprawiało mi to dużo radości. I teraz myślę, że już tyle wycierpieliśmy w ostatnich miesiącach, że karma musi się odwrócić i będzie już tylko dobrze.
- 4 marca przyszli do mnie nasi żołnierze, którzy powiedzieli, że mają informację od mojego męża. Przekazał nam, żebyśmy spakowali się i ukryli w Azowstalu, bo sytuacja w Mariupolu będzie coraz gorsza, a tam będziemy bezpieczni. Sam został na froncie, zobaczyliśmy się dopiero kilka tygodni później.
Wzięłam ze sobą dwie torby rzeczy: ubrania, zapas jedzenia na dwa tygodnie, dokumenty. Babcia dała nam materac, pościel, koc i ciepły płaszcz.
- Rozmawiałam z nimi jak z dorosłymi. Mam pełne zaufanie do męża, skoro więc powiedział, że musimy to zrobić, nie miałam wątpliwości i szczerze przedstawiałam sytuację naszym dzieciom. Tłumaczyłam, że tata ostrzegł nas, że za moment będzie tu niebezpiecznie i musimy uciekać.
- Pierwsze dni w Azowstalu nie były dla moich dzieci straszne. Dzieci traktowały to jak przygodę, bo w fabryce znajdowało się wiele fascynujących ich maszyn, pojazdów i zakamarków, po których można się wspinać i manipulować pokrętłami. Był też pies, który szybko stał się naszym przyjacielem. A poza tym była też druga rodzina z córką, dzieci mogły się razem bawić.
- Pamiętam, że do Azowstalu przyjechaliśmy nocą, było całkowicie ciemno. Ktoś mi się przedstawił i zapewnił, że zaopiekuje się nami. Wskazał, gdzie możemy się położyć. To były wtedy jeszcze pomieszczenia na powierzchni.
Nie mogłam spać. Okna były powybijane, ciągle słyszałam wybuchy bomb. I to ma być to bezpieczne miejsce? - zastanawiałam się w myślach.
W ciągu dnia bardzo chciałam coś robić, pomagałam więc w przygotowywaniu posiłków dla naszych żołnierzy. W tym czasie dzieci kręciły się po fabryce albo bawiły się z psem. To był zwykły kundel, bez imienia. Mieszkał w tej fabryce. Pierwszy wyczuwał niebezpieczeństwo, wcześniej niż my słyszał wybuchy. Wtedy zaczynał szczekać, jakby chciał nas ostrzec i ochronić.
Razem z nami były cztery kobiety, trzech mężczyzn i troje dzieci. Z dnia na dzień na górze było coraz bardziej niebezpiecznie, bomby wybuchały coraz bliżej nas. Jedna z kobiet zginęła od wystrzały czołgu, 21-letni chłopak został ciężko ranny i został przewieziony do szpitala. Wiedzieliśmy, że nie możemy w tym miejscu dłużej zostać. 10 marca zeszliśmy do podziemi i zostaliśmy tam 60 dni. W tym czasie ani razu nie wyszliśmy na powierzchnię, nie widzieliśmy słońca.
W naszym bunkrze było 10 dzieci i 20 dorosłych, głównie kobiety i pięciu czy sześciu mężczyzn, pracowników Azowstalu. I oczywiście byli tam nasi żołnierze, nie wiem jednak, jak wielu, bo byliśmy rozlokowani w różnych częściach zakładów.
- Zobaczyliśmy się pierwszy raz dopiero 24 marca. Wcześniej mąż nie wiedział, gdzie w Azowstalu dokładnie jesteśmy, aż w końcu przypadkowo trafił do naszego bunkru, bo przyszedł tam spytać, czy czegoś nie potrzebujemy.
- Każdy z nas miał wydzielony fragment przestrzeni dla siebie, zrobiliśmy prowizoryczne zasłony, które oddzielały posłania, i to dawało nam namiastkę prywatności, choć oczywiście o prawdziwej prywatności nie było mowy. Jestem zamkniętą osobą, wolę samotność od tłumów. W Azowstalu cały czas ktoś był obok, musiałam do tego przywyknąć. Rozmawialiśmy więc, pomagaliśmy sobie, sprzątaliśmy razem. Ale gdy mogłam, kładłam się na swoim posłaniu w ciemności i odcinałam się od wszystkiego.
- Mieliśmy zasadę: o wojnie tu się nie mówi. Opowiadaliśmy więc o naszych domach, rodzinach, pasjach, jedzeniu, ogrodach, planowaliśmy, co zrobimy, kiedy wydostaniemy się stamtąd. Łamaliśmy tę regułę tylko, gdy docierały do nas ważne informacje o wojnie albo bezpośrednio o tym, co dzieje się w Azowstalu. Przekazywaliśmy te informacje między sobą.
- W jednym z korytarzy prowadzących z piwnicy był otwór, przez który wpadało odrobinę dziennego światła. To był nasz punkt odniesienia.
- Na początku były to lampy benzynowe, mieliśmy też kilka latarek, ale wyczerpały się dość szybko. Później ktoś przyniósł nam kilka akumulatorów, z których pobieraliśmy energię. Po miesiącu zorganizowano nam generator, wtedy mieliśmy już światło w całym bunkrze, jednak musieliśmy je oszczędzać - korzystaliśmy z niego dwie-trzy godziny rano i ponownie wieczorem, aby przygotować posiłek i zrobić to, co konieczne.
- Z czasem tak, do tego stopnia, że właśnie po ciemku czułam się bezpieczniej. Gdy ktoś zapalał światło, chciałam je gasić, bo bałam się, że ściągnie na nas za moment zagrożenie. A potem, gdy wyszliśmy na wolność, musiałam na nowo przyzwyczajać się do światła.
- Spałam bardzo źle, bo wciąż wyczekiwałam dźwięków eksplozji. Po kilku dniach bez snu byłam wyczerpana i w końcu udawało mi się zasnąć. Wtedy spałam tak głęboko, że nie docierały do mnie żadne wybuchy. Potem wszystko się powtarzało.
- Kiedy po ewakuacji znaleźliśmy się w końcu w bezpiecznym miejscu, na spotkanie z nami czekali dziennikarze z całego świata. Pytali o wojnę, o to, co Rosjanie zrobili z Mariupolem, o działania naszych wojsk. Podczas pobytu w bunkrze myślałam, że o tym, co się z nami dzieje, świat nie wie i dlatego nam nie pomaga.
Potem dotarło do mnie, że wszyscy wiedzieli i nie zrobili nic. Byłam zszokowana, że cały świat zdawał sobie sprawę ze skali okrucieństwa Rosjan wymierzonej w nas i tylko biernie się temu przyglądał. Jak widz w kinie, który siedzi, patrzy w ekran i zajada popcorn.
- Nie brakuje wśród Ukraińców osób gotowych do walki. Ale potrzebujemy więcej broni. Wtedy sobie poradzimy.
Nie chcemy trzeciej wojny światowej, a więc wysyłania wojsk poszczególnych państw czy organizacji. Ale uważam, że ochotnicy z poszczególnych krajów mogliby nam bardzo pomóc.
- Nie, zajmowałam się dziećmi.
- Najtrudniej było mi znieść, że nie wiem, co dzieje się na zewnątrz i co nas jeszcze czeka. Ten strach o każdego, kto był z nami w podziemiach, o Saszę, o to, co robi, gdzie jest, czy jeszcze go zobaczę, czekanie tygodniami na wiadomość od niego.
- Nikt z nas nie spodziewał się, że potrwa to tak długo. Z czasem dni zaczęły się zacierać, nie odróżniałam już ich. Zlały się w całość, jeden czarny obraz, który mam przed oczami, gdy myślę o tych dniach.
- Uważałam, że dzieje się to, co ma się dziać. Nigdy nie straciłam wiary w męża. Taki los był nam pisany. Przeżyliśmy. A teraz wszyscy mamy poczucie, że nasza karma się odwróci i już nic złego nas nie spotka. Bo przecież przez tyle złego już przeszliśmy. Teraz czekam jeszcze na męża. Kiedy będzie przy mnie, będę najszczęśliwszą kobietą na świecie. I niczego więcej nie będę potrzebować.
- W końcu przyszli nasi i powiedzieli, że pojawiła się możliwość wyjścia. Kilka dni później rano czekał na nas autobus. Byliśmy podzieleni na trzy grupy, w każdej ok. 50 osób. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, promienie słońca raziły tak mocno, że musiałam zamknąć oczy.
- Czerwony Krzyż, ale najpierw wieźli nas ukraińscy żołnierze, a potem, gdy dotarliśmy do pasa ziemi niczyjej, przejęli nas Rosjanie. Nic nie mówili, w autobusie oprócz nich byli przedstawiciele CZK. Do Zaporoża przyjechaliśmy po trzech dniach, chociaż z Mariupola normalnie ta trasa zajmuje samochodem cztery godziny. Pierwszą noc spędziliśmy w tzw. obozie filtracyjnym, Rosjanie nas przeszukiwali, sprawdzali dokumenty, telefony, przepytywali. Następny przystanek był w Berdańsku, tam spędziliśmy noc, spaliśmy w szkole. Stamtąd dotarliśmy do Zaporoża i byliśmy wolni.
- Nie wiem, mogę się tylko domyślać. Wśród ewakuowanych z nami osób była dziewczyna, która pracowała w ukraińskiej policji. Rosjanie dowiedzieli się o tym i zabrali ją gdzieś. Więcej jej nie widziałam.
- Przedstawiałam się jako pracowniczka Azowstalu, gdzie schroniłam się z dziećmi. O mężu powiedziałam, że jest handlowcem, a teraz pomaga swojej babci. Myślę, że mi uwierzyli.
- Dobrze, wszystko jest nadal w porządku. Mogę zgasić światło i zasnąć. Przeszkadza mi tylko hałas. W zakładach panowała całkowita cisza. Dziś słyszę najmniejszy dźwięk.
- Zawsze uważałam, że polityka i kultura to osobne sprawy i nie należy ich łączyć. Dziś jednak czuję takie obrzydzenie do tego, co robi Rosja, że trudno mi to oddzielić.
Przed wojną czytaliśmy rosyjskie książki w oryginale, ale już czas najwyższy, by - jeśli mają być dalej czytane - zostały przetłumaczone na ukraiński. Poza tym, przypomnę, że Dostojewski nienawidził Ukraińców. Czy musimy więc teraz go czytać? I na pewno musimy pozbyć się wszystkich tytułów z czasów sowieckich, których jednym celem była propaganda.
- Mówię po ukraińsku i po rosyjsku. W szkole rosyjski był pierwszym językiem, we wschodniej Ukrainie wszyscy mówili do tej pory w tym języku. Wszystko zmieniła wojna, coraz więcej osób mówi po ukraińsku. Chcę, by również moi synowie uczyli się i na co dzień mówili w swoim ojczystym języku.
- Chcę wrócić do Ukrainy. Choć wiem, że nie do Mariupola, bo dziś powrót tam to samobójstwo.
- Nie wiem, co bym mu powiedziała. Wiem tylko, że go nienawidzę.
Iryna Zinczenko: A ja zapytałabym, jak to jest czuć na sobie nienawiść całego świata i życzenia śmierci od tak wielu ludzi.
---
Gdzie możesz pomóc (wybrane miejsca)
Organizacje działają na rzecz wszystkich potrzebujących, czyli również tych, którzy do Polski próbują się przedostać z Białorusi. Wiele z nich wysyła pomoc do Ukrainy, pomagają też uchodźcom Polsce.
Fundacja HumanDoc, na jej rzecz zbieraliśmy pieniądze od naszych Czytelniczek i Czytelników - Humandoc.pl.
Fundacja Ocalenie - Ocalenie.org.pl.
Grupa Granica - Grupagranica.pl. W jej ramach działa wiele instytucji godnych polecenia m.in.: stowarzyszenie Nomada, Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, Homo Faber, Polskie Forum Migracyjne, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Salam Lab, Dom Otwarty, Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć, Chlebem i Solą, Kuchnia Konfliktu, Przystanek "Świetlica" dla dzieci uchodźców.
Ogólnopolski Strajk Kobiet - Facebook.com/ogolnopolskistrajkkobiet.
Polska Akcja Humanitarna - Pah.org.pl.
---
Piszcie: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
W zbrojowniach NATO nie ma już pocisków do ukraińskich armat.
Zachód nie ma już jednostek artyleryjskich , które może podarować Ukrainie.
Rosja , krok po kroku, zajmie wybrzeże razem z Odessa.
Ukraina będzie małym, neutralnym krajem, jak Austria.