Drodzy Państwo,
czy zadaliście sobie kiedyś trud zajrzenia do licealnego podręcznika historii i WOS-u oraz repetytoriów maturalnych z tychże przedmiotów?
Ja sobie zadałam, tuż przed maturą, którą w tym roku zdawało moje dziecko.
Uświadomiłam sobie, że ktoś, komu udało się w ciągu trzech (!) lat liceum opanować niezwykle szczegółową wiedzę zawartą w tych tomach – od historii powszechnej i narodowej, konfliktów międzynarodowych na przestrzeni dziejów (np. w Kaszmirze), przez organizację systemu sądownictwa, systemy polityczne na świecie, kompetencje organów państwa, a także instytucji i organizacji międzynarodowych, po system podatkowy – właściwie nie potrzebuje studiów!
Czegóż jeszcze można nauczyć się na studiach?! Jeszcze więcej dat dziennych, jeszcze więcej nazwisk i faktów?
Dość już pisano i mówiono, że, jakkolwiek uzasadniony, strajk nauczycieli trzy lata temu uniemożliwił realizację programu nauczania w pełni (jeśli jest to w ogóle możliwe, bo już „za moich czasów" nieliczni nauczyciele wyrabiali się z programem) oraz przygotowanie dzieci do egzaminów licealnych, zaś likwidacja gimnazjów spowodowała kumulację roczników i niepotrzebny, dodatkowy stres w tej i tak trudnej rzeczywistości.
Następnie pandemia z całą bezwzględnością ukazała wszystkie wady (proszę wybaczyć eufemizm) polskiego systemu edukacji, zaś Ministerstwo Edukacji z uporem maniaka udawało, że jakość nauczania zdalnego jest porównywalna do jakości nauczania stacjonarnego, po cóż więc redukować zawartość programu nauczania, obniżać wymagania. Tymczasem nauczyciel gadał do obrazu, a ściślej – do kamery, a dzieci żyły w wirtualnym świecie gier, tiktoków, fejsbuków i innych cudów technologicznych rujnujących ich psychikę pospołu z permanentnym lękiem wywołanym pandemią i stresem rodziców martwiących się o pracę i spłatę kredytu.
Po raz kolejny w ciągu zaledwie trzech lat miałam okazję na własnej skórze się przekonać, jak bardzo polski system kształcenia nie tylko wzmacnia, ale i generuje nierówności!
Ponieważ jest niewydolny, jedynie dzieci wybitne lub te, które mają majętnych rodziców opłacających korepetytorów, którzy realizują w istocie program nauczania (tyle że w daleko bardziej skuteczny sposób, bo w lepszych warunkach), mają szansę na naukę w dobrych liceach czy studia na dobrych kierunkach. A może raczej – uchodzących za dobre, ponieważ szkolnictwo wyższe to także nagi król.
Bardzo wysoko cenię zawód nauczyciela, zdaję sobie sprawę, z jak wielką odpowiedzialnością, ogromem wysiłku i stresem się wiąże, zatem w pełni także popieram postulat godziwego wynagradzania nauczycieli. Oni mierzą się z coraz trudniejszym uczniem – rozkojarzonym, mającym trudności z koncentracją, słusznie opierającym się „zakuwaniu" wiedzy niepraktycznej i niepotrzebnej, i jednocześnie ogłupianym (jak my wszyscy) informacyjną kakofonią i informacyjnym fast foodem, nierzadko zaniedbanym emocjonalnie przez rodziców goniących za chlebem, sukcesem itp., itd. Dostrzegam jednak także nieuchronną frustrację tej grupy zawodowej, brak zaangażowania spowodowany wypaleniem i pogardliwym stosunkiem władz .
Dostrzegam od dawna sygnalizowane zagrożenie „negatywną selekcją" do tego zawodu i odpływ nauczycieli i
widzę, jak z konieczności humanistom przydziela się słabych nauczycieli matematyki, bo przecież humanista jest organicznie niezdolny do pojmowania matematyki, choć ta przecież jest królową nauk i równie potrzebna jest humaniście, jak i „ścisłowcowi", tyle że w mniej zaawansowanej wersji.
Zatrważające to wszystko: stan edukacji, opieki zdrowotnej, klimatu, widmo powtarzających się epidemii, wojny. W tym wszystkim, anachroniczne w tak kluczowym obszarze, państwo nie ułatwia młodym rozwijania odporności psychicznej, wręcz przeciwnie – skutecznie ich mnie – by posłużyć się fraszką Sztaudyngera z egzaminu sprzed trzech lat.
Czytelniczka
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Problem nie tkwi w tym, że dzieci nie dostają się do dobrych szkół, bo zawsze ktoś się do jakiejś szkoły nie dostanie. Problem tkwi w tym, że po pierwsze rodzice oczekują, że dziecko będzie drugą Skłodowską. Nie będzie. Po wtóre, jak duża część szkolnej wiedzy jest potrzebna w życiu dorosłego człowieka? Do czego mi wiedza, jak obliczyć monotoniczność ciągu geometrycznego? Jak wykorzystam w życiu codziennym wzór skróconego mnożenia? Do czego przyda się wiedza, że drugą postać do dramatu antycznego wprowadził Ajschylos? Jeżeli nie zamierzam wystartować w milionerach, to do niczego.
Cała edukacja szkolna to było uczenie się rzeczy, które w dalszej perspektywie czasowej okazały się być zbędne. Dorosłemu człowiekowi nie jest potrzebna do życia data dzienna zawarcia traktatu Grzymułtowskiego, podobnie jak nie jest mu potrzebna wiedza, że powłoka walencyjna to najdalej oddalona od jądra atomu powłoka elektronowa ;-)
Większość wiedzy szkolnej jest niepotrzebna, ale potrzebne jest uczenie sie, bo rozwija umysł. Tak uczenie sie fizyki, jak i historii
języki obce - zawsze przydatne, no i wf :-)
Gdyby na etapie przedszkola można było stwierdzić kim ten człowiek zostanie i jakiej wiedzy będzie potrzebował w życiu to mozna by go już wtedy odpowiednio profilować. Ale tak się nie da i człowiek do końca liceum nieraz nie wie czy chce zostać lekarzem czy informatykiem
Jak sie tak nad tym dobrze zastanowic, to czego tak naprawde koniecznie trzeba sie uczyc w szkole?
:-)
A fizyki i historii można uczyć w sposób ciekawy, a nie na zasadzie - wyryję na pamięć chociaż nic z tego nie rozumiem, bo najważniejsze jest zaliczyć. I niech mi kto powie dlaczego mój wnuczek uczący się w szkole angielskiej idzie do szkoły z radością i lubi się uczyć.
ale z tego wynika że jednak lubiłeś uczyć się tych niepotrzebnych rzeczy...
Daty dziennej traktatu Grzymułtowskiego jednak nie pamiętam, podobnie zresztą jak sposobu obliczania monotoniczności ciągu geometrycznego. Pamiętam zatem dwa wzory skróconego mnożenia ;-)
"Pamiętam ZATEM dwa wzory skróconego mnożenia"?
Ja nijak tej implikacji nie dostrzegam, mimo, że matematykę w szkole miałem na przywoitym poziomie :D
Z logiką jest problem. Tego w szkole słabo uczą, nie ma osobnego przedmiotu. :-)
Ja tylko nieśmiało przypomnę, że strajk nauczycieli trwał niecały miesiąc i objął 11 dni szkolnych. W gimnazjach zaledwie 8 dni szkolnych. Jego termin zbiegł się z terminem ferii wiosennych oraz egzaminów gimnazjalnych kiedy to lekcje nie odbyłyby się i tak. Nie przesadzajmy więc z tą niemożnością.
Bez jaj w mojej klasie licealnej było nas 40+ (Warszawa lata 60 XX w. tak chyba było w całej Polsce). Faktem niestety jest to, że dziś gdy bogaci poślą dzieci do prywatnej szkoły to nacisk, na władze by dbać o szkolnictwo jest mniej ważny. Górne 10 % jest "urządzone" a reszta niech ......a skutki marnej szkoły widać gołym okiem.
W Chinach jest przeciętnie 100 uczniów w klasie i jakoś dają radę...
To nigdy nie była prawda... choć oczywiście państwo jest poniekąd od tego, by niwelować te nierówności, a u nas ewidentnie są one pogłębiane właśnie przez politykę państwa i tu tkwi problem.
możliwości mają z grubsza takie same, ale mogą spokojnie uczyć się i studiować gdy jest miło i przyjemnie a tatuś za wszystko płaci. Rodzice takiej młodzieży przywiązują większą wagę do wykształcenia, no i są żywym przykładem że to się jednak opłaca. Młodzież z zabiedzonych, nierzadko dysfunkcyjnych rodzin tego wszystkiego jest pozbawiona. I to jest prawdziwy problem, którego jeszcze nikt nie rozwiązał. Ale można chociaż próbować. Oczywiście nie w tym kraju, bo tu rząd ma ważniejsze rzeczy do roboty.
każdy ma JAKIEŚ zdolności. Ale w polskiej patoszkole trzeba się uczyć WSZYSTKIEGO. Nie ma podziału na grupy o różnym poziomie, tak jak w innych krajach (inna sprawa że w Polsce rozhisteryzowani rodzice żądaliby żeby ich dziecko chodziło do najwyższej grupy w każdym przedmiocie). Poza tym młodzież interesuje się tiktokami, grami a potem płcią przeciwną, a szkoła z jej obsesją na punkcie niedoli chłopa pańszczyźnianego pod zaborami, kredą i tablicą jawi się jako coś żenująco zacofanego. Być dobrym uczniem jest wręcz obciachem wśród rówieśników.
Nie wśród "rówieśników", tylko wśród patologii, na którą nie warto się oglądać.
Nie każdy ma zdolności, które weryfikuje szkoła. Spójrz na dzieci ze szkół branżowych, niegdyś zawodowych, które w większości nie mają żadnych zdolności, a na dodatek wiele obciążeń i pochodzą z domów niewydolnych społecznie i kulturowo.
To ostatnie pytanie nie jest takie całkiem bez sensu. Niejednego koalicjanta PiS wydymał bez wazeliny, a tego akurat nie.
Sama prawda - niestety.