Profesor Andrzej Nowak uważany jest za czołowego reprezentanta ambicji Prawa i Sprawiedliwości do sprawowania intelektualnego rządu dusz. Jest znanym historykiem o bardzo obszernym dorobku, w przeciwieństwie do innych historyków prawicy unika jarmarcznych tonów i polemicznego walenia na oślep. Wystudiowany understatement jego publicznych wystąpień nie jest jednakże pozbawiony zarówno podskórnego patosu, jak i ambicji perswazyjnych. Jego wielbiciele, począwszy od największego z prezesów (złośliwi mówią o Nowaku aliteracyjnie jako o Kadłubku Kaczyńskiego), dostrzegają u niego jedyne w swoim rodzaju sprzężenie historiografii ku pokrzepieniu serc z profetyzmem patrioty o szlachetnym charakterze, reprezentującym krystalicznie czysty „profesorski" ton. W przeciwieństwie do Żarynów et consortes czy też sfory najemnych historyków z IPN-u nie jest też Nowak łasy na stanowiska, stroniąc od jakże typowego dla PIS-u groszoróbstwa.
Ten mąż wielu zalet wygłosił jakiś czas temu w pięknej sali krakowskiego „Sokola" prawie godzinny wykład o dziejach Ukrainy rzutowanych na tło jej stosunku do Polski i Rosji. Oczywiście nie sposób wiele wymagać od krótkiego publicznego wykładu, przytłoczonego dodatkowo serwitutami wynikającymi z dramatyzmu obecnej sytuacji. Jednak dokładne wysłuchanie wykładu – które oczywiście osobom głębiej zainteresowanym wśród Państwa bardzo zalecam
TUTAj link do wykładu
pozwala dostrzec, jakby w pigułce, skrajny i w rzeczy samej dość jednak agresywny polonocentryzm, a także zastanawiające braki erudycyjne autora.
Z góry zaznaczę, że jeżeli chodzi o ocenę działań Rosji w stosunku do Ukrainy – czy to historycznych, czy też w obecnej chwili – wypada się zgodzić z bardzo negatywną oceną krakowskiego historyka. Jest to moim zdaniem rzecz oczywista, i to nie tylko dla nostalgików Rzeczypospolitej szlacheckiej takich jak profesor Nowak. Jest też oczywiste, że bytowanie we wspólnym państwie z Polakami i ówczesnymi „Litwinami" współukształtowało ważkie elementy charakteru narodowego sporych odłamów narodu ukraińskiego i oddaliło co najmniej jego połowę, a przede wszystkim samych Kozaków, od posłusznej afirmacji despotyzmu rosyjskiego. Obecna walka narodu ukraińskiego opiera się wprawdzie w pierwszym rzędzie, powiedzmy sobie szczerze, na przesłankach ekonomiczno-politycznych, ale wyczuwalna jest też – zwłaszcza jeżeli chodzi o takie fora polityczne jak Majdan – polska tradycja wolnościowa, włącznie z jej domieszką anarchiczną.
Z drugiej strony władztwo polskie czy też polsko-litewskie w Ukrainie nie było programowo ukierunkowane – a tak zdaje się sugerować Andrzej Nowak – na ciągle poszerzanie sfery szczęśliwości Ukraińców. Piszący te słowa, zaprawdę daleki jest od marksizmu czy specyficznego klasowego spojrzenia PRL-owskich podręczników, ale nie sposób przejść do porządku dziennego nad oczywistym uciskiem i wyzyskiem, i to niestety bynajmniej nie zawsze rosyjskiego autoramentu.
Wykład profesora Nowaka jest, jak często w jego pismach, swoistym aktem strzelistym w stosunku do szlachty polskiej. Nowak kilka razy określa Polskę bardzo dobitnie jako „wychowawczynię" Ukrainy i stwierdza wręcz, iż jak każdy nauczyciel działający przed uczniami w klasie szkolnej, to i Polska też miała przecież prawo do słabszych dni, a tu nierozumni Kozacy nie odczekali lepszych czasów i porwali się na nią w 1648 roku…
Tak landrynkowej metaforyki historycznej nie zaserwował nam nawet Sienkiewicz.
Nowak zarysowuje tak szerokie kontury misji cywilizacyjnej Polski na Wschodzie, iż graniczy to z ahistorycznym woluntaryzmem, zwłaszcza przy rozważaniach o rzekomej roli prawa magdeburskiego. Na ile może, na tyle wycisza też elementy konfliktogenne w stosunkach polsko-ukraińskich, a zwłaszcza rolę unii brzeskiej. Słuchając jego wywodów, prezentujących na poły liryczną wizję stosunków polsko-ukraińskich, nie sposób zrozumieć decyzji części Ukraińców w styczniu 1654 roku związania się z państwem moskiewskim. Była to decyzja o fatalnych, co do tego zgoda, skutkach, ale poprzedziło ją co najmniej stulecie polskich błędów w politycznym, a zwłaszcza religijnym administrowaniu ziem ukraińskich. Bohdan Chmielnicki nie wziął się z niczego, polskie próby naprawienia sytuacji (tzw. ugoda hadziacka 1658) przyszły zdecydowanie za późno. I tak będzie i w następnych stuleciach, w których z reguły z olbrzymim opóźnieniem reagowaliśmy zarówno na działania rosyjskie, jak i na oczekiwania Ukraińców. Ale tego Andrzej Nowak woli nie dopowiedzieć.
Ideologiczne zacietrzewienie prowadzi Nowaka do wpadek na poły komicznych, na poły kompromitujących. Opisując system rosyjskich deportacji Polaków i fakt, iż po dwóch pokoleniach członkowie takich uprowadzonych rodzin stają się oddanymi swym despotycznym carom Rosjanami, Nowak wymienił osławionego Konstantego Rokossowskiego ale i… Strawińskiego oraz Szostakowicza, którzy obaj posiadali polskich dziadków. I tu trzy razy profesor trafił kulą retoryczną w płot: Rokossowski nie był wcale deportowany, albowiem związał się w młodości w Warszawie z Rosją, z własnej woli wstępując – podobnie jak zresztą Witkacy – do carskiego wojska w 1914 roku, a później, po 1917 roku, wytrwał z przyczyn ideologicznych przy opcji bolszewickiej. Zaś Igor Strawiński w żadnej, ale to zupełnie w najmniejszej mierze nie był sługusem ani białego, ani czerwonego caratu. Dymitr Szostakowicz natomiast, mimo całego szeregu brutalnie wymuszonych ustępstw, toczył przez dwadzieścia lat dramatyczną walkę o przetrwanie z samym Stalinem i jak dobrze wiadomo, nigdy expressis verbis nie poparł despotyzmu.
Opisując tzw. traktat budapeszteński z 1994 r. i niewypełnienie wynikających z niego zobowiązań obrony Ukrainy przez Zachód (motyw tzw. zdrady Europy Wschodniej przez Zachód stanowi absolutny konik krakowskiego uczonego), Andrzej Nowak pomija po prostu fakt, iż był to niestety układ jakby niższego rzędu, bez zobowiązań traktatowych typu wykonawczego, na który Ukraina nigdy się nie powinna była zgodzić.
Nie ma sensu mnożyć obszernej listy słabych punktów tego w końcu nie tak długiego wykładu. Potwierdza się tu fakt, iż najlepiej uprawiać historię sine ira et studio, bez demonizacji niemiłych dla siebie zjawisk, ale też bez ciągłych wiernopoddańczych aktów strzelistych wobec Najjaśniejszej Pierwszej Rzeczypospolitej i jej niezrównanej demokracji szlacheckiej. Myślę więc, iż PIS-owskie hasło powstania z kolan profesor Andrzej Nowak powinien zaadaptować także i do własnej procedury poznawczej. W przeciwnym razie oglądany z kolan wspaniały gmach Rzeczypospolitej szlacheckiej przesłoni mu rzeczywisty historyczny porządek świata.
Piszcie: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
I wszystko na ten temat.
Na marginesie właśnie w takim stylu jesteśmy uczeni historii w szkole.