Unia bez „unionistów", Europa bez liberałów?
Wiele państw członkowskich Unii – szczególnie Europy Wschodniej – ulega pokusie antyliberalnej. Dziś walka w Europie toczy się właśnie o liberalizm, zagrożony i atakowany od wschodu przez Putina i jego liczne konie trojańskie rozsiane po całej Europie. Z jednej strony mamy więc Rosję – prototyp nowoczesnego antyliberalnego reżimu, który po kilku dekadach osiągnął kulminację w postaci wojny w Ukrainie. Z drugiej strony – liczne antyliberalne siły w UE, zarówno po prawej (Le Pen, Salvini, AfD, Orbán, FPÖ), jak i lewej stronie sceny politycznej (partia Mélenchona, die Linke, Ruch Pace we Włoszech). Zachodnioeuropejska lewica jest antyliberalna ekonomicznie, prawica zaś zarówno ekonomicznie, jak i obyczajowo. Pokłosiem tych antyliberalnych obsesji jest niecodzienne zjawisko, w którym lewicę i prawicę łączy przychylny stosunek do Putina. Natomiast dzisiejsza Ukraina jako obiecujący projekt potrójnego liberalizmu w sektorach politycznym, obyczajowym i gospodarczym wytrąca te środowiska z równowagi. Z trudem przychodzi im przełknąć słowa potępienia rosyjskiej inwazji.
Na tle populistycznych putinistów Europy Polska może wydawać się jakimś wyjątkiem, ale nim nie jest. Używając retoryki oficjalnego sprzeciwu wobec metod siłowych Putina w wydaniu hardcore, rząd polski realizuje demontaż instytucji demokratycznych w zakresie softcore jak Orbán na Węgrzech.
Proces nie postępuje tak szybko jak u południowego sąsiada, m.in. dlatego, że zakres dezinformacji i koncentracji mediów w rękach władzy w Polsce nie osiągnął jeszcze poziomu mediów rosyjskich czy węgierskich.
Jedyna prawdziwa różnica między Polską a zachodnią konstelacją polityczną jest taka, że polska lewica od 1989 roku nie ma tradycji antyliberalnej.
UE tolerowała od lat nieliberalne elementy we własnych szeregach, nie konfrontując się z nimi w zdecydowany sposób, co doprowadzało do jej osłabienia. Aż dziś przyszedł moment, w którym liberalna Europa wisi na włosku. W wojnie w Ukrainie chodzi o nas wszystkich, o zachód i wschód Europy.
Putin przypomina nam od sześćdziesięciu dni, jak daleko może zaprowadzić populizm i antyliberalizm. Jeśli popchnąć europejskie projekty populistyczne do samego końca, mogą one prowadzić do podobnego finału jak w Ukrainie. Próbkę mogliśmy oglądać w innej zachodniej demokracji, w USA w 2021 roku. Mimo „karnawałowego" charakteru ataku na Kapitol, rozwinięcie populistycznych apetytów w stylu Trumpa prowadzić może do zamieszek wewnętrznych (potem wojny domowej?) w najsolidniejszych demokracjach globu.
Kiedy mowa o Trumpie i USA, trudno sobie wyobrazić losy wojny w Ukrainie pod poprzednią prezydenturą. Konsekwencje utraty wolności ponieśliby nie tylko Ukraińcy, ale cała Unia byłaby o wiele bardziej zagrożona, z Putinem u jej granic. Jak się okazuje, dziś bezpieczeństwo UE spoczywa w rękach USA, Wielkiej Brytanii i Ukrainy.
Ukraina walczy w naszym imieniu, odpiera rosyjski atak przeciw zachodniemu liberalizmowi. Kraje oddalone od Ukrainy najbardziej, USA i Wielka Brytania, wspierają ją lojalnie i jednoznacznie w słowie i sprzęcie. One są gotowe bronić liberalizmu mimo swoich pacyfistycznych sympatii, które blokują z kolei silnie Niemców i Włochów. Bronią Ukrainy i przez to UE, mimo że każde z tych państw już od wielu lat wycofywało się z teatru europejskiego – Johnson z doktryną „globalnej Brytanii" i USA skoncentrowane coraz bardziej na regionie Pacyfiku. Jesteśmy w momencie dziejowym, w którym w Europie nie ma woli walki, co można zrozumieć, ale są do tej walki środki i można by choć je wykorzystać. Nadal nie są one jednak używane w pełnym zakresie, z ciągłym europejskim ociąganiem się i brakiem dostatecznej koordynacji. UE nie może polegać tak silnie na zewnętrznej ochronie. Przyszedł czas na podjęcie ważnych decyzji również w dziedzinie obronności. Oznacza to także kolejny krok w kierunku integracji europejskiej.
Putin wywołał Europejczyków do tablicy – na ile jesteśmy wspólnotą liberalnych państw i społeczeństw. Wobec rzuconej przez niego rękawicy integracja jest bezwarunkowa.
Jeśli Le Pen wygrałaby wybory, projekt integracji zostałby pogrzebany, a wraz z nim być może projekt Unii Europejskiej. Otwarłaby się szeroko droga do spełniania postulatów zarówno kandydatki francuskiej, jak i Orbána i Kaczyńskiego dążących do „unii suwerennych narodów" i trzeba dodać – suwerennych nacjonalizmów. Konsekwencje? Pokusa antyliberalizmu i jej skutki są bardzo niebezpieczne. Wojna w Ukrainie uświadomiła nam to chyba dość wyraźnie. W Europie nie jesteśmy wolni od podobnego zagrożenia. W Buczy nie chodzi o jakiś stereotypowy prymitywizm „azjatyckiej despotii". Auschwitz nie wyrosło ze wschodu, ale z zachodu Europy. Nie jesteśmy odporni na pokusę nieludzkiej przemocy. Niech tylko pojawią się nam do tego odpowiednie warunki.
Dr Lidia Zessin-Jurek – historyczka, pracuje w Czeskiej Akademii Nauk w Pradze
Dr Philipp Zessin-Jurek – historyk, pracuje na Europejskim Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą
Piszcie: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze