Autorka jest nauczycielką
Teraz można doświadczyć, jak daleko od uczniów jest centralne zarządzanie oświatą. Doskonałym przykładem jest tu perspektywa egzaminów dla chętnych ósmoklasistów czy maturzystów z Ukrainy (polecenia w języku ukraińskim, a odpowiedzi w języku polskim wspomagane słownikiem) oraz niejasna koncepcja wdrażania ukraińskich dzieci do systemu polskiego.
Brak jest też regulujących sygnałów w sprawie ogromnej kumulacji tegorocznych roczników polskich uczniów startujących za chwilę (16 maja) do szkół średnich. Nie wiadomo, co finalnie zamierza osiągnąć MEiN, powtarzając, że „każdy stoi przed swoją szansą", a na przykład w Warszawie zamiast 18 tysięcy zderzy się na samym początku 30 tysięcy osób. Ta demograficzna skala dotyczy zresztą całej Polski.
Czy znane są już odpowiedzi? Dlaczego minister Czarnek podważa sens zorganizowania, choćby do zakończenia roku szkolnego, lekcji w systemie ukraińskim? Owszem, uczniowie w wybranych placówkach łączą się online, ale jakże ważne byłoby podkreślenie rangi i potrzeby takiej edukacji, w której przecież mieści się istotna część wiedzy i kultury ukraińskiej, kontynuacja języka oraz bliskość ojczyzny. Już od listopada rząd wiedział o zbliżającym się niebezpieczeństwie, więc przygotowanie psychologiczno-dydaktycznej infrastruktury dla uciekających rodzin powinno bardzo absorbować MEiN.
Ale minister edukacji wraz z innymi walczył o własne prawo oświatowe (lex Czarnek), zamiast prowadzić rozmowy z nauczycielami, uczniami, społeczeństwem, starać się tonować napięcia, otwierać nas na przyszłą integrację i problemy.
Czy można sobie teraz wyobrazić sukces ukraińskiego ósmoklasisty zmagającego się na egzaminach z analizą „Balladyny" Słowackiego lub maturzystę odczytującego smaki „Ferdydurke" Gombrowicza? A może o ten dysonans chodzi? Cała ta plątanina i sztywność rozwiązań pokazują, jak bardzo obecna władza nie potrafi elastycznie, bez formalizmu podejść do niespodziewanych wydarzeń. Przecież szkoła jest miejscem międzykulturowym, a jakoś nic ze strony prominentów oświatowych o tym nie słychać.
Dominuje za to szum słów, pokazowe wizytacje i działania na przeczekanie. To się czuje. Na szczęście personel szkół, z dziećmi włącznie, daje już sobie radę – warto, by tę pracę ministrowie z szacunkiem dla nas nagłaśniali. Dobrze, że MEiN jest już chociaż przychylne zatrudnieniu ukraińskich nauczycieli. Nie da się jednak zapomnieć, że Polska ciągle mierzy się z wewnętrznym nacjonalizmem polityków i prawicowych aktywistów. Nie zniknęła groźba załamania demokracji i praworządności.
Minister edukacji chełpliwie zapowiada wprowadzenie swojej ustawy oświatowej w niezmienionej postaci mimo weta prezydenta. Przed nami kolejne jej procedowanie, zakładające, jak pamiętamy, całkowitą kontrolę szkół przez rządzących. Zabrzmi to może boleśnie, ale od siedmiu lat politycy PiS wmawiali Polakom wyimaginowanych wrogów (Unia Europejska, niepolityczni sędziowie, imigranci i uchodźcy, osoby LGBT+, kobiety, Tusk itd.). Kiedy naprawdę wybuchła wojna w Ukrainie, rządzący nadal mącą w obywatelskiej potrzebie spokoju i solidarności z ofiarami wojny i pandemii.
Odświeżają nieprawdy o zamachu smoleńskim, uderzają w sprzymierzeńców europejskich, obłudnie łączą polską inflację ze światową – jednym słowem znów podsycają nieszczęścia. Jaki więc ma być habitus szkoły w tych niespokojnych warunkach?
Co poczują dzieci z Ukrainy, kiedy na lekcjach pojawią się tematy (Wołyń – Sahryń), geografia Ukrainy, a jeszcze do tego różnice religijne? Co ma proponować katecheta, kiedy w grupie są grekokatolicy, prawosławni lub muzułmanie?
Czy w klimacie siedmioletniego psucia tolerancji przez PiS jesteśmy gotowi do racjonalnego dialogu?
Bo my teraz w szkołach i wszędzie bardzo rozmawiamy o otwartości na innych i wydawało się, że nawet polski rząd był wstrząśnięty obrazem tyranii. Niestety, patrząc na przejmowanie przez PiS placówek kultury, okrucieństwa na granicy polsko-białoruskiej, umniejszanie godności określonym grupom społecznym, tym samym tworzenie klimatu niechęci nawet wobec gości z Ukrainy, to nie wiadomo, czy taka już polska wieczność? Dlatego też ciągle trzeba pamiętać o planach odbierania szkołom autonomii.
Minister Czarnek na niedawnym spotkaniu z uczennicami i uczniami w Szkole Podstawowej w Bełżycach podkreślił, że „jest pod ogromnym wrażeniem świadomości polskiej młodzieży i ukraińskich dzieci". Nareszcie coś trafnego. Jakże po korczakowsku: „Gdy bawię się czy rozmawiam z dzieckiem – splotły się dwie dojrzałe chwile mojego i jego życia". Właśnie tego nam brakuje w podejściu Ministerstwa Oświaty do wielokulturowych już w Polsce szkół.
Listy:listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
profesor Sadurski - po wszystkich dokonaniach Czarnka.
Autorskie dzieło kuratorium mazowieckiego. Ale warto pamiętać, że ta szopka za 5 rekrutacyjnych punktów akurat tu będzie miała szczególne znaczenie, bo w Warszawie rozegra się prawdziwa bitwa o miejsca w dobrych szkołach. Rodzice to wiedzą i zapewne pojedynek na najpiękniejsze prezentacje w Microsoft Power Point o dziele życia Lecha K. będzie pojedynkiem czołowych stołecznych speców od grafiki komputerowej.
współczuję