Publikujemy list czytelniczki, który jest kolejną historią narażenia zdrowia i niegodnego traktowania kobiety, która straciła ciążę. Nazwisko autorki do wiadomości redakcji.
Piszcie:listy@wyborcza.pl
Postanowiłam podzielić się z Państwem moją historią.
W połowie grudnia podczas wizyty kontrolnej pod koniec 11 tygodnia bliźniaczej ciąży dowiedziałam się, że serca obu naszych dzieci nie biją. Dostałam skierowanie do szpitala na zabieg łyżeczkowania po wcześniejszym podaniu środków rozkurczających.
Wyznaczonego dnia o 8 rano zgodnie z zaleceniami zjawiam się w szpitalu [jedno z największych miast w kraju, nazwa placówki do wiadomości redakcji].
Na wstępie zaznaczyłam, że bardzo mi zależy, aby zabezpieczyć płody, bo będziemy chcieli zrobić badania genetyczne i zastanawiamy się nad pochówkiem.
Po przyjęciu podesłano mi psycholog, która zapewniała, że w tym szpitalu wyjątkowo przykładają wagę do poszanowania godności płodów i kobiety oraz że na każdym etapie będę informowana o tym, co się będzie działo.
Płody zostaną zabezpieczone i bądź pochowane w zbiorowej mogile, bądź będziemy mogli pochować je, korzystając z polecanego przez nią zakładu pogrzebowego. Jak powiedziała: bezgotówkowo, rozliczając zasiłek z ZUS itp.
Podczas obchodu poznałam ordynatora. Powiedział: "nie płakać". Poprosiłam ponownie, aby zabezpieczyć płody naszych dzieci.
Po tym dostałam pierwszą globulkę. Było ok. 11 rano i tak do godz.15. odczuwałam lekkie bóle. Wtedy dostałam kolejną. Przeniesiono mnie na salę do trzech starszych pań.
Ból zaczynał niemożliwie narastać, ciężko mi było oddychać. Starałam się wezwać pomoc, kiedy już przestałam czuć nogi. Telefon wypadł mi z ręki, bo brak czucia przesuwał się coraz wyżej i zaczynałam już tracić przytomność. Jedna ze starszych pań pobiegła po pielęgniarkę. Podłączono mi kroplówkę i podano jakiś zastrzyk (nigdy nie otrzymałam informacji, co to były za leki, ani nie ma tego faktu w wypisie), podłączono mnie do EKG.
Kiedy już zaczynałam lepiej się czuć, miałam ciśnienie 69 na 50. Leki uśmierzyły ból na ok. trzech godzin.
Zaczęło się krwawienie. Pielęgniarki co jakąś godzinę kontrolowały stan pań na sali, ale do mnie nie podchodziły, chociaż prosiłam. Ignorowały mnie. Pytałam o lekarza. Ciągle słyszałam: "czekać".
Byłam już ledwo przytomna, kiedy po przeciwnej stronie korytarza położono w sali dziewczynę w zaawansowanej ciąży i podłączono jej KTG - przy otwartych drzwiach do jej i mojej sali, co dodatkowo potęgowało mój ból. Raczej serca niż fizyczny, bo fizyczny już nie mógł być większy.
Około godz. 21. poszłam do pielęgniarek z prośbą o lek przeciwbólowy. Dostałam dwa ibupromy, podane na ręce bez rękawiczki. O pierwszej w nocy, już czołgając się pod dyżurkę, błagałam o mocniejsze środki. Ten ból był jak niekończący się skurcz porodowy. Te przy moim pierwszym porodzie były pestką. Dostałam zastrzyk, ale nie pomógł za bardzo.
Doczołgałam się do toalety, zaczęła się akcja. Ale przecież miał być zabieg, zatem wróciłam pod dyżurkę w bólach.
Pytałam, czy to już się zaczyna? Co dalej? Czy to coś dużego, wielkości mojej dłoni, co czułam, że wypłynęło ze mnie do toalety, to mogło być moje dziecko? Usłyszałam, że mam się uspokoić, że to pewnie skrzepy, mam czekać na lekarza i na zabieg.
Zwijałam się w tej zakrwawionej łazience, próbując jakoś wytrzeć krew, aby panie mogły z niej skorzystać. I tak dotrwałam do rana, kursując między łóżkiem a toaletą. Do porannego obchodu. Z USG dowiedziałam się, że "już po".
Mogłam wrócić do domu. Lekarz zaproponował zwolnienie na trzy dni.
Czułam się okropnie. Zostałam całkowicie obdarta z człowieczeństwa i godności. Zostałam pozbawiona jakichkolwiek przysługujących mi praw, choć na tyle, na ile byłam w stanie, o nie walczyłam.
Wiedziałam, że na kontrole na pewno tam nie wrócę.
Udało mi się umówić wizytę prywatnie. Zabieg na cito następnego dnia rano. Po morfologii widać było, że zaczyna się stan zapalny.
Nie udało się już pobrać żadnego materiału do badania genetycznego. Nigdy już nie poznamy płci naszych dzieci, nie poznamy powodu, dlaczego przestały im bić serduszka, nie pochowamy ich.
Niestety tak wygląda rzeczywistość w polskich szpitalach.
To, czego doświadczyłam w szpitalu, nie powinno mieć miejsca. Wiem, że nie wszędzie tak to wygląda, ale tak nie powinno być nigdzie.
Czy jest szansa coś z tym zrobić? Ile jeszcze kobiet będzie musiało doświadczyć takiego nieludzkiego traktowania?
Piszcie:listy@wyborcza.pl
Przeczytaj również:
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Kto odbiera prawa kobietom odbiera je też jej dzieciom, a więc wszystkim.
Warto aby głównie mężczyźni sobie to uświadomili.
TAK!
MĘŻYCZYŹNI, GDZIE WY JESTEŚCIE?! CZEMU MILCZYCIE DO CHOLERY?!
To są wasze żony, córki, siostry!!!
Dlatego właśnie jest to kuriozalnym, jak wiele kobiet głosowało na pis i nadal chce to robić. Wygląda na to, że im nie zależy na jakichkolwiek prawach. Zależy im tylko na ochłapach z pisiurskiego stołu.
Ciągle te same horrory przeżywane i opowiadane z pokolenia na pokolenie i nie wiele się zmienia, raczej uwstecznia.
To nie kest kwestia tylko kobiet tak działa cala sluzba zdrowiaba teraz nawet jak zaplacisz lekarzowi i pójdziesz prywatnie to obsługuje cie jak gowno
dokładnie, nazwa tej mordowni
Jak długo będziecie jeszcze ich oszczędzać. Jeśli ta kobieta się boi podać nazwę, to Wy zróbcie śledztwo - CO To ZA SZPITAL?!!!!!!
Mnie to nardziej interesuje niż maile Dworczyka do Iksińskiego,
Pewnie kolejny im. Świętej rodziny, Wojtyły i wszystkich świętych.
W wiekszości jest tak samo. I tak miała "szczęście", że nie roniła w pokoju z ciężarnymi. Wystarczy wejść na portal Rodzić po ludzku. Poczytać o szpitalach. Zgroza.
"decyduje się"bez przesadyzmu,
duża część to finał powrotu z dyskoteki.
Trzeba w wielu przypadkach przyznać, że kobiety same sobie zgotowały swój los głosując na odpowiednie ugrupowania bądź nie głosując w ogóle.
Podejrzewam, że większość kobiet w wieku rozrodczym mogła akurat głosować przeciw. A teraz cierpią za nieswoje winy.
dlaczego znowu wini sie ofiary!!!!
okolo polowa glosujacych na pis to kobiety... wiec prosze merytorycznie, a nie emocjonalnie, zeby nie powiedziec histerycznie... uwaga @Hela289 jest jak naj bardziej uzasadniona - bez glosow kobiet pis by nie rzadzil
Zgadzam się. Trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów i wyborów. Kobiety w większości zagłosowały na pisdzielstwo. Nie sądzę, aby wszystkie były emerytkami. Co one mają w głowach i jak bardzo nas..ała w nie katolska mafia to już inna historia, ale w części chociaż może tłumaczyć ich głupotę i poddaństwo facetom. Nie tylko sukienkowym.
MĘŻYCZYŹNI, GDZIE WY JESTEŚCIE?! CZEMU MILCZYCIE DO CHOLERY?!
To są wasze żony, córki, siostry!!! I także wasze płody!!!
Przytulam Pania mocno.