Autor jest sędzią VII Wydziału Karnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Krzyków
Wszystkie drogi do Damaszku
Spośród wielu dróg w życiu jedna z pewnością wiedzie do Damaszku. Innymi kluczymy, napotykając co rusz swoje ślady. Zawracamy, wstępujemy znowu na znajomy bruk z poczuciem zagubienia, potykamy się, upadamy i powstajemy. Miasto przemiany jest zawsze przed nami. Gdzieś tam ukryte na równinie damasceńskiej pośród piasków żywota. Każdy z nas ma swój Damaszek. Bo nigdy nie jest zbyt późno, by obejrzeć się za siebie i dojrzeć krzywdę wyrządzoną innym, szczególnie dzisiaj, gdy nawet największemu bezeceństwu można przykleić uzasadnienie, które będzie skutecznie przyciągało większość. Zawsze jest właściwy czas, by stanąć w prawdzie i niczym Saul z Tarsu, znany z historii jako św. Paweł apostoł króla, który nie królował, odkupić winy w późniejszym życiu. Tego nas uczy ta archetypiczna historia powtarzająca się w cyklach przez stulecia.
Nie wiadomo dokładnie, co się stało niemal dwa tysiące lat temu na słynnej via maris prowadzącej przez pustynię do Damaszku i dalej na wschód. Wiadomo tyle, że Saul z miasta Tars, Żyd mający obywatelstwo rzymskie, który przybył do Jerozolimy kilka lat wcześniej, by robić karierę w strukturach sekty faryzeuszy, wyruszył ze świętego miasta do odległego Damaszku z misją. Sam o nią zabiegał.
Był rok 34 liczony od urodzenia nazareńczyka. Pamięć o jego dokonaniach zaczęła słabnąć. Nieliczni opowiadali historię esseńczyka pochodzącego z Galilei, niepiśmiennego znachora i filozofa ludowego o imieniu Jeszua, powiedzionego kilka lat wcześniej na śmierć krzyżową, którą wówczas ginęli buntownicy i wichrzyciele. Saul jako żyd z tarseńskiej diaspory był obcy w Jerozolimie. Mimo pobierania nauk u słynnego nauczyciela prawa Gamaliela, ucznia jeszcze słynniejszego Hilela, z którego nauką zetknął się również Jeszua, zapożyczając od niego wezwanie do miłości bliźniego, Saul nie mógł przebić się w strukturach strażników doktryny faryzeuszy. Bardzo się starał, by arystokracja świątynnych kapłanów poznała się na jego oddaniu. Z zaangażowaniem i ślepym posłuszeństwem ścigał wyznawców nauk nazareńczyka. A gdy dopadł któregoś z nich, prowadził go przed najwyższą radę Żydów, Sanhedryn; ten sam, który kilka lat wcześniej wydał wyrok na Jeszuę. Saul brał udział w kamienowaniu pierwszego męczennika za wiarę, Szczepana. Był gorliwy. Oddany siepacz władzy, która ufna w swoją bezkarność umiejętnie podburzała tłum, sącząc kłamliwą narrację o monopolu na prawdę. Żadna autokratyczna władza dzieląca ludzi nie może się obejść bez takich ślepych narzędzi. Tak przed wiekami, jak i dziś. Bez gorliwców przedkładających osobisty interes ponad prawdę i moralność, ścigających odmienność, różnorodność w imię fałszywego dobra ogółu. Bez takich, którzy – nim rzucą pierwszy kamień – wrzeszczą o prawdziwej wierze, prawdziwym narodzie, prawdziwych wartościach atakowanych przez wszystkich tych, którzy ośmielą się myśleć inaczej.
Saul zaproponował Sanhedrynowi, że uda się do Damaszku, do którego – jak zapewniał – zbiegła znaczna grupa wyznawców nazarejczyka po męczeńskiej śmierci Szczepana. Poprosił o zbrojną eskortę ze straży świątynnej i listy uwierzytelniające. Otrzymał wszystko, co chciał. Poczuł, że wreszcie przyszedł jego czas. On, wykształcony, zhellenizowany syn właściciela warsztatu tkackiego produkującego namioty, faryzeusz, fundamentalista przestrzegający mojżeszowych praw Starego Zakonu, oddany służbie jerozolimskiej elity kapłańskiej, w końcu miał pokazać, na co go stać. Udowodnić, że niesłusznie dotychczas wstrzymywano się z przyznaniem mu należytego stanowiska równego jego oddaniu i zaangażowaniu.
W ostatnim czasie w wyobraźni często przywołuję scenę pędzącej po via maris w krwawym pustynnym pyle zachodzącego słońca kolumny zbrojnych jeźdźców zwiastujących cierpienie niewinnych uchodźców. Ich szaty łopocą w suchym, porywistym wietrze torującym drogę mrokowi nocy. Na czele jedzie Saul, co rusz pogania eskortę. Do Damaszku zostało jeszcze kilkanaście kilometrów. Na ostatni popas stają w Kokab. To niewielka wieś na wzniesieniu otoczona piaskami. Saul nie chce zsiąść z konia, spieszno mu. Za chwilę z niego spadnie. Towarzyszący mu świątynni strażnicy będą później mówić, że zobaczyli jasność. On, że ujrzał prawdę o świecie, życiu, o sobie samym. Kiedy Saul przekracza bramę Damaszku zwaną Bab Kisan, jest już innym człowiekiem. Wkrótce wyruszy w swoją pierwszą podróż, głosząc historię człowieka, którego nigdy nie spotkał, pragnąc zmazać wszystkie winy, jakich się dopuścił z poręki władzy wobec bliźnich. Przemierzy tak Palestynę, Syrię, Cypr, barbarzyńskie ziemie Likaonii, Kretę, Hiszpanię, by dotrzeć do Wiecznego Miasta i tam, w Rzymie, zakończyć swą drogę rozpoczętą trzydzieści lat wcześniej pod Damaszkiem.
W historii Saula z Tarsu zaklęta jest alegoria przemiany i odkupienia. Zrozumienia złych uczynków i wiary w możliwość zadośćuczynienia za nie. To opowieść o zagubieniu w ślepym posłuszeństwie władzy mamiącej profitami za krzywdę innych. Choć wiele lat po wydarzeniach na pustyni, przyszło mu zapłacić najwyższą cenę – Saul przeszedł do historii jako symbol trwałej zdolności do przekreślenia życia opartego na kłamstwie. Przede wszystkim zaś to nauka o potędze prawdy, przed którą nie ma ucieczki.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Też tak uważam. Jedno drobne zastrzeżenie: "stawanie w prawdzie" jest nie do zniesienia. Jakaś koszmarna moda nastała.
Takich przykładów jest więcej - chociażby Kmicic. Kryształowo czyści są tylko w PISie
Saul bodajże przez dwa lata układał sobie.wszystko po swojemu, dopiero po takim czasie wyruszył na spotkanie z uczniami Jeszuy.
Ciekawe też, dlaczego w jego listach znikają sprawy, o których mówił Jeszua, a pojawiają się inne, jak podporządkowane kobiet mężczyznom. Według Jeszuy wszyscy ludzie byli sobie równi, więc co się stało?
Chociaż historyjka o zagubieniu w ślepym posłuszeństwie władzy mamiącej profitami oraz o opamiętaniu i zadośćuczynieniu ładnie napisana.
Mit jest ważny. A tekst bardzo ładnie napisany - i wykorzystanie mitu piękne.
Ale prawdopodobnie (gdyby tutejsze plemiona słowiańskie nie zostały rozbite przez siły niemieckie jak Związek Wielecki) męczylibyśmy się dalej sami ze sobą.
A to ważne w tym kontekście?
Tak, wiara w bajki jest piękna i romantyczna, ale często prowadzi do rozczarowań.
Jedno słowo - LITERATURA.
Jestem ateistą, ale mówię NIE spłycaniu kultury. Istnieje coś takiego jak odniesienia kulturowe. Inaczej będziesz Januszem Kowalskim, który myśli, że ktoś chce go zabić, gdy mu się nóż w kieszeni otwiera.
Nie było moim zamiarem deprecjonować literaturę, tylko idealistyczny sposób na kłamstwo i niegodziwość. Napisałem, że pięknie.
Przykro mi z powodu Twojego porównania.