Chciałam zainteresować państwa warunkami w poradniach Centrum Onkologii w Warszawie (tak nazywają je pacjenci, oficjalna nazwa brzmi: Narodowy Instytut Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie), o których chyba nie mówi się głośno (przejrzałam internet - żadnych bieżących informacji).
Tłumy oczekujących na wizytę
Sytuacja jest tam dramatyczna od lat, czego doświadczyłam parokrotnie, towarzysząc bliskiej osobie - tłumy ludzi w rejestracji, tłumy pod gabinetami. Tym razem byłam tam jako pacjentka poradni. I z przerażeniem stwierdziłam, że w obecnej sytuacji pandemii nic się nie zmieniło poza noszeniem maseczek, dezynfekowaniem rąk przy wejściu, zachowaniem odstępu w kolejce do rejestracji (czego pilnują sami pacjenci). Na tym koniec.
Po przejściu do poradni jest tak, jak było zawsze. Mrowie ludzi - siedzących na krzesłach (ustawionych jedno przy drugim tak, że ludzie stykają się ramionami), stojących pod ścianami, przechodzących wąskim korytarzem.
W innych przychodniach zaklejone jest co drugie krzesło, co wymusza zachowanie dystansu. Tutaj zwiększyłoby to liczbę podpierających ściany. Jest co prawda mała poczekalnia, tam też krzesła są ustawione gęsto.
Nie ma wyznaczonych konkretnych godzin wizyty, jedynie przedział czasowy, co powoduje, że wszyscy stawiają się na początku w nadziei, że będą pierwsi, ale automat wzywa ich po numerach rejestracyjnych przypisanych jako pacjentom NIO nie wiadomo według jakiego klucza. Numery są obecnie półtoramilionowe, co wygląda tak, że odczytywany jest komunikat "pacjent numer milion czterysta tysięcy trzysta pięćdziesiąt dwa dwieście siedemnaście proszony jest do gabinetu. Gab. 17". Tak to brzmi dosłownie, to "gab" wymawiane jest skrótem. Kto jest pierwszy raz tak jak ja, nie rozumie, co on mówi - gab, lab czy jeszcze coś innego. To jest oczywiście zupełnie nieważne w tej sytuacji, ale powoduje niepotrzebne zamieszanie.
Przy telefonicznej rejestracji powiedziano mi, że wizytę mam o 9, żeby przyjść o 8.30 do rejestracji. Do gabinetu weszłam o 11.30, co pewnie było i tak dużym sukcesem.
Pełnomocnik tłumaczy i żartuje
Zadzwoniłam do pełnomocnika ds. praw pacjenta NIO, który tłumaczył mi długo przyczynę tego stanu rzeczy:
- - brak bazy - wieloletnie zaniedbania na szczeblach decyzyjnych kraju (poradnie zaplanowano na kilka razy mniej pacjentów, niż obecnie przyjmują, bo takie są potrzeby),
- - niemożność innej organizacji pracy (podobno kiedyś próbowali), gdyż takie mamy społeczeństwo, że nie zastosuje się do nowych zasad - i tak wszyscy będą przychodzić na godz. 9, nawet jeśli mają wizytę o 13. Poza tym bardzo dużo jest przyjezdnych, którzy prosto z dworca idą pod gabinet i czekają.
- - trudno o wyznaczenie dokładnych godzin, bo nie wiadomo, czy wizyta danego pacjenta zajmie 15, czy 45 minut.
Nie padło ani jedno słowo o tym, że starają się, próbują, żeby coś poprawić. Podobno gdy ograniczyli wpuszczanie pacjentów do środka na początku pandemii, były protesty, że ludzie marzną i przeziębiają się, czekając na dworze, więc odstąpili od tego.
A potem pan pełnomocnik przeszedł na żartobliwy, w jego odczuciu, ton rozmowy. Zaproponował, że jeśli mam pomysł, jak rozwiązać ten problem, to oni chętnie skorzystają. I rozwodził się nad tym, że maseczki i dystans... a w samolocie LOT-u, którym leciał na Dominikanę, ludzie siedzą w zamkniętym pomieszczeniu, zdejmują maseczki na czas drinków i konsumpcji, więc te obowiązujące zasady zachowania się w pandemii są pozornie zabezpieczające.
To porównanie turystów, którzy z własnej woli i na własne ryzyko lecą samolotem kilka czy kilkanaście godzin na urlop, do ciężko chorych ludzi, którzy musieli przyjść do poradni, bo mają choroby nowotworowe i tym bardziej są narażeni na zarażenie covidowe i ciężki przebieg choroby - stawia pod znakiem zapytania rolę pełnomocnika w faktycznej ochronie praw pacjentów NIO.
Chodzi przecież nie o ograniczenie liczby przyjmowanych pacjentów, ale o poprawę warunków, w jakich są leczeni.
Czy nie można znaleźć rozwiązań doraźnych, przenieść gdzieś część gabinetów poradni, zorganizować miejsce oczekiwania dla tych, którzy przyjeżdżają z daleka rano, a wizytę mają za kilka godzin? Czy ktoś w ogóle próbuje coś zrobić, aby ulżyć i tak ciężkiemu losowi pacjentów nowotworowych?
Hanna Dziarska
Chcieliśmy, aby do podniesionych w liście zarzutów odniósł się rzecznik NIO, a jeszcze lepiej pełnomocnik ds. praw pacjenta NIO, ale nasza prośba (mimo pozytywnej deklaracji rzecznika) pozostała bez odpowiedzi.
Czekamy na Wasze komentarze: listy@wyborcza.pl
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
Rzecznik ma takie podejście do swojej roboty jak piloci ze słynnego polskiego samolotu mieli do swojej. Eeee, jakoś to będzie. No i nie było, no i nie jest.
No tak, ta podróż na pewno była dla ratowania życia, c'nie?
kolejna zryta lewacka morda która będzie pouczać innych jak mają żyć, a w trudniejszych czasach- egzekwować to pistoletem, jak macie to lewacy w zwyczaju? Spokojnie, latarnie jeszcze są a i zapas sznura się znajdzie.
Ale to musiałby ktoś pacjentów skierować, a może - o zgrozo - nawet zaprowadzić albo zawieźć na wózku, do właściwej poczekalni. A potem przyprowadzić (przywieźć) pod gabinet. Utopia.
potwierdzam , moja koleżanka się tam leczy
Czyli da się, tylko trzeba chcieć.
"Przy telefonicznej rejestracji powiedziano mi, że wizytę mam o 9, żeby przyjść o 8.30 do rejestracji. Do gabinetu weszłam o 11.30, co pewnie było i tak dużym sukcesem."
Nie umiesz czytać ze zrozumieniem?
Bo może ci co mieli wizytę na 12:00 czy 13:30 też przyleźli o 8:30 i stali w tej kolejce. Ty też nie umiesz czytać ze zrozumieniem?
"takie mamy społeczeństwo, że nie zastosuje się do nowych zasad - i tak wszyscy będą przychodzić na godz. 9, nawet jeśli mają wizytę o 13. Poza tym bardzo dużo jest przyjezdnych, którzy prosto z dworca idą pod gabinet i czekają."
Ale rzecznik mógłby trochę wysilić zwoje mózgowe, żeby coś zmienić, a nie opowiadać że się nie da.
A przyszło ci do głowy, że pacjent z nowotworem może być w kiepskiej kondycji psychicznej i obecność bliskiej osoby jest mu potrzebna?
Czyli sędziowie we własnej sprawie.