Chciałbym zaprotestować przeciwko narracji, która ostatnio pojawia się w mediach i prywatnych opiniach, łączącej spadającą liczbę testów z brakiem odpowiedzialności zakażonych i o zakażenie podejrzanych. Człowiek podejmujący decyzję o tym, czy powinien poddać się testowi, tak długo, jak długo nie jest do tego zmuszony prawem, dokonuje prywatnego wyboru.
Ta decyzja nie oznacza, że zamierza chodzić do pracy, jeździć autobusem albo robić samemu zakupy. Stanowczo sprzeciwiam się takiemu założeniu - jest ono krzywdzące zwłaszcza dlatego, że duża część takich osób prawdopodobnie chciałaby podczas choroby cieszyć się wsparciem systemu. Dobrowolnie z tego jednak rezygnują, ponieważ ten system jest po prostu zbyt represyjny, wadliwy, nieprzewidywalny, siermiężny, a nawet po prostu zbyt straszny, aby mu zaufać. Są ofiarami łamania przez państwo polskie długiej listy zasad, które w każdym kraju demokratycznym powinny być wiążące.
Jeśli ktoś natomiast jest w stanie zachować się odpowiedzialnie bez policyjnej pałki nad głową (a proszę mi zaufać, że są tacy ludzie), to wówczas jego prywatne decyzje medyczne nie powinny nikogo zanadto obchodzić.
To niewątpliwie prawda, że ludzie coraz częściej postanawiają przechorować COVID-19 poza systemem. W zdecydowanej większości jest to dla mnie całkowicie zrozumiałe: teraz, kiedy już wszyscy poniekąd oswoiliśmy się z tą chorobą, możemy myśleć o niej z respektem, ale bardziej trzeźwo niż jeszcze pół roku temu. A prawda jest taka, że nasz system zwalczania pandemii jest obarczony tak wieloma problemami, że w większości przypadków takie trzeźwe spojrzenie daje jednoznaczną odpowiedź na pytanie o najbardziej racjonalny sposób postępowania.
Leku na COVID-19 rzeczywiście nie ma; rząd cieszy się tak małym zaufaniem, że mało kto czuje się komfortowo z aplikacją jego autorstwa w telefonie; wizyty policjantów w domu stygmatyzują i nigdy nie kojarzyły się przyjemnie, a teraz wizerunek policji dodatkowo się załamał;
od początku pandemii media raczą nas informacjami o kolejnych osobach, które zaklinowały się w trybach systemu i są izolowane kilka razy dłużej, niż to konieczne; media informowały też do niedawna o tym, że samo przeprowadzenie testu to droga przez mękę. Osobiście znam człowieka, który w izolacji domowej spędził ponad miesiąc, ponieważ załogi karetek wymazowych były zbyt obciążone, aby pobierać próbki w pierwszym możliwym terminie, a jeden z wyników testu okazał się niekonkluzywny. Byłby to argument czysto anegdotyczny, gdyby nie to, że jest to doświadczenie całkowicie powszechne. Sprawiło ono, że kiedy kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że kontaktowałem się z osobą zakażoną, zamknąłem się w domu i przez ponad 14 dni (wtedy taka była długość oficjalnej kwarantanny) unikałem kontaktu z ludźmi z taką dokładnością, że rozbawiło to nawet moją własną rodzinę.
Rząd, podległe mu służby i parlament powinny się zastanowić, co zrobiły nie tak, że wywołały tak dużą skalę odrzucenia ich ofert "pomocy". Podobne zjawiska obserwowane były raczej podczas kryzysów zdrowotnych w krajach rozwijających się, a nie w dużych, rozwiniętych państwach europejskich. Zamiast autorefleksji odpowiedzialność po raz kolejny przerzuca się jednak na obywateli. Jest to dość perfidna taktyka, ale jestem w stanie zrozumieć logikę stojącą za wykorzystywaniem jej przez rząd. Natomiast zaskakuje mnie, martwi i złości, że tę narrację podejmują również media - w tym media krytyczne wobec obecnej władzy.
Gabriel Kokosz
Czekamy na Wasze listy, komentarze, opinie: listy@wyborcza.pl
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
tutaj niewykonalne
bo tak to wyglada w cywilizowanym kraju, a nie w dzikustanie, gdzie opieke zapewniona na krolik i znajomi krolika, a reszta niech se sama radzi jak im sie uda...
Pytanie, ile jeszcze czasu potrzeba, żeby Polacy się obudzili i zrozumieli, po co jest państwo.
Podobnie.
Oni zajmują się sobą i Orbanem,zastanawiają się, co by tu zrobić ,żeby nie brać pieniędzy z UNI a ludzie będą umierać.
nawet jak istnieją, to rozumek za mały, nie ogania
ciemny lud wszystko kupił: Matousz uwierzył Kurskiemu, że pokonał wirusa
Trochę wstyd, że posłużono się "listem do redakcji" a nie otwartą i rzeczową opinią podaną we własnym imieniu samej redakcji.
W Japonii, Arabii Saudyjskiej, Korei Południowej, na Tajwanie
I 30 innych krajach nie-zachodnich
leczy sie OD RAZU
przy pomocy skutecznych, ogolniedostepnych i tanich
leków antywirusowych : Iwermektyny, Chlorochiny i Favipiraviru.
Won, trollu.
Bądźmy bardziej precyzyjni. Użycie słowa "leczy się", jest nadużyciem. Bo te leki nie leczą covidu. Powinno być napisane: podaje się leki .... . Tak jak podaje się poranna kawę.
w rodzinie mam przypadek potwierdzający świadome i odpowiedzialne przechorowanie z dala od niewydolnego i po ludzku chamskiego systemu a la Rosja i tej p... aplikacji. Moje nastawienie jest podobne - jesli zachoruję, dobrowolnie się odizoluję (na szczęscie mogę tak zrobić), a system dowie sie o tym najwyzej wtedy, gdy trzeba będzie wzywac pogotowie. I tak wczesniej nikt nie bylby w stanie mi pomóc, a uniknę traumy kontaktu z pisowskim, inteligentnym inaczej państwem.
Debilko, co z tymi nieszczęsnikami? W cywilizowanym, rozwinietym, europejskim panstwiie dostawaliby zapomogę (chocby i rzeczową, w postaci pozywienia, oraz finansowa w postaci pokrycia oplat za czynsz), zeby tylko nie mieli egzystencjonalnego powodu ukrywac choroby. Ale nie w tym nieudacznym, źle zarządzanym, niesprawnym,, pisowskim, mafijnym, antypolskim "panstwie".
Słowo "debil" nie na miejscu ale to prawda, że takie osoby mogą się przyczynić do śmierci innych, którzy złapią chorobę od nich nieświadomie w pracy.