W ubiegłym tygodniu przekonałam się na własnej skórze, w jak dramatycznym stanie znajdują się polskie szpitale – nawet te najlepsze w dużym mieście. Służba zdrowia pilnie potrzebuje pomocy społeczeństwa. Każdej i każdego z nas. Kiedy przedstawiciel partii rządzącej ogłasza, że dofinansowania potrzebuje policja i wojsko, ale służby zdrowia już nie, to po prostu sobie z nas kpi. Dla własnego dobra musimy się wreszcie zbuntować, wyjść na ulice i domagać się od rządu solidnego dofinansowania systemu lecznictwa – na miarę potrzeb.
Lekarze, ratownicy i pielęgniarki wiedzą, jak należy zajmować się chorymi, ale fizycznie nie mają możliwości działania zgodnie z najlepszymi standardami. Brakuje miejsc w szpitalach, środków, czasu, ludzi, warunków. Dramatycznie brakuje pieniędzy, które pozwoliłyby zwiększyć te wszystkie zasoby.
Mój syn jest przewlekle chory na nerki i zachorował na ospę wietrzną, która wywołała ostry stan choroby nerek. Przyjmuje silne leki, które hamują zwalczanie infekcji, dlatego ryzyko powikłań ospy, włącznie z zapaleniem opon mózgowych, jest bardzo wysokie. Jeszcze rok temu jako pacjent szpitala dziecięcego zostałby natychmiast położony w izolatce i rozpoczęłoby się specjalistyczne leczenie w bezpiecznych, kontrolowanych warunkach. Ale jest rok 2020, jesteśmy w środku pandemii, a syn ma już 18 lat i jest skazany na opiekę zdrowotną dla dorosłych.
Dla nas różnica między rokiem 2019 a 2020 jest taka, jakbyśmy się przenieśli z Europy do kraju Trzeciego Świata.
W szpitalu zakaźnym powiedziano nam, że przyjmują wyłącznie pacjentów z COVID-19. Lekarka POZ poradziła nam, żebyśmy pojechali do szpitala MSWiA, ale na miejscu okazało się, że izba przyjęć jest zamknięta i prowadzone są wyłącznie badania na SARS-CoV-2. W kolejnym szpitalu, gdzie na szczęście działa nefrologia, usłyszeliśmy na izbie przyjęć, że przyjmują tylko pacjentów w stanie zagrożenia życia, a pacjenta z ospą na pewno nie przyjmą. To nie była oczywiście żadna złośliwość, tylko troska o chorych – na oddziale nie mają izolatek, wielu pacjentów leży na korytarzach, więc gdyby nefrologia przyjęła kogoś z chorobą zakaźną, to chorzy na nerki na silnych lekach mogliby umrzeć.
Tak skończył się pierwszy dzień wędrówki po szpitalach. Wieczorem lekarka POZ w rozmowie przez telefon bardzo się zaniepokoiła, że syn nie trafił do szpitala, i martwiła się, czy może zostać na noc w domu bez kontroli. Był to więc pełen strachu wieczór, kiedy syn zgłaszał kolejne objawy, a ja spanikowana zastanawiałam się, który z nich może świadczyć o powikłaniach.
Następnego dnia syn był w zauważalnie gorszym stanie, a ja znacznie bardziej zdeterminowana pojechałam z nim do szpitala wojskowego, gdzie mają zarówno nefrologię, jak i oddział zakaźny. Ale oczywiście na oddziale zakaźnym przyjmują wyłącznie pacjentów z COVID-19, a nefrologia ma pacjentów na korytarzu i żadnych izolatek, więc syna nie przyjmą. Przez wiele godzin tkwiliśmy pod izbą przyjęć, aż w końcu w jakiejś mało używanej salce z osobnym wejściem zbadał syna nefrolog i specjalista chorób zakaźnych; zrobiono mu niezbędne badania laboratoryjne. Na tej podstawie ustalono leczenie i następnego dnia rano po obserwacji syn został wysłany do domu.
Bardzo się cieszę, że udało się uzyskać chociaż tyle, ale jednocześnie mam pełną świadomość, że w tak ostrym stanie choroby nerek chłopak bezdyskusyjnie powinien być leczony w szpitalu. Gdyby ordynatorka nefrologii w szpitalu dziecięcym usłyszała, w jakim stanie jej niedawny pacjent został odesłany do domu, chybaby nie uwierzyła. Niestety, obecnie nasze szpitale działają w takim trybie, jakby na Warszawę właśnie spadały bomby. Żyjemy sobie spokojnie, świeci słońce, autobusy jeżdżą, ludzie pracują, odpoczywają i nawet nie wiemy, że nasz kraj funkcjonuje w trybie katastrofy.
Naszego rządu nie interesuje, że chorujemy i umieramy na choroby, które w europejskim kraju powinny być łatwe do opanowania. Nasi lekarze potrafią je leczyć, ale dramatycznie nie mają do tego warunków. Musimy się zebrać i głośno zaprotestować – dla własnego dobra.
To dramatyczny apel o wspólne działanie i wymuszenie na rządzących wsparcia dla służby zdrowia. Nawet jeśli brzmi to naiwnie - warto spróbować. Piszcie: listy@wyborcza.pl
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
Różnica w jakości opieki medycznej dla dorosłych i dla dzieci stale rośnie.
A dla pacjentów w podeszłym wieku tej opieki nie ma już wcale.
Bo dla PiSu życie jest ważne od poczęcia to okazania się że dziecko jest LGBT.
To może czas się tym wreszcie zainteresować. Fatalny stan służby zdrowia uderza we wszystkich, bez względu na to, na kogo głosują.
errata: jest: miła, ma być miał
Coś w tym jest