Odkąd w zeszłym tygodniu Ministerstwo Edukacji Narodowej przyznało, że nie ma jeszcze jasnego planu na nowy rok szkolny, a edukacja zdalna jest jednym z wariantów branych pod uwagę, wśród rodziców, uczniów i nauczycieli zawrzało. Wielu nie wyobraża sobie, by koszmar zdalnego nauczania trwał przez kolejne miesiące.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Dariusz Piontkowski, minister edukacji, oraz jego rzeczniczka Anna Ostrowska nie powiedzieli wprost, że od września edukacja zdalna będzie kontynuowana. Nie chcieli jednak również zadeklarować, że dzieci na pewno wrócą do szkół. Mówili okrągłe słówka o dbałości o bezpieczeństwo uczniów i dostosowywaniu rozwiązań do nieprzewidywalnej sytuacji. Ale przyznawali także, że udoskonala się rządową platformę do nauki online, by po wakacjach można było z niej wygodniej korzystać.

Wśród rodziców zawrzało.

„Zdalna edukacja źle wpływa na psychikę dzieci, zmienia dom w piekło, uniemożliwia rodzicom skupienie się na swoich obowiązkach zawodowych”

– pisali w mailach, którymi zasypali naszą redakcję. Podkreślali, że to, co dało się przetrwać na krótką metę, w dłuższej perspektywie staje się koszmarem. Wielu dołączyło do facebookowych grup, za których pośrednictwem rodzice umawiają się na uliczne protesty, jeśli zapadnie decyzja o kontynuowaniu edukacji zdalnej od września.

"Skoro wszystko jest otwarte i można robić wesela, to trzeba pomyśleć o tym, aby dzieci czuły się bezpieczne w szkole. Jestem pielęgniarką i wiele widzę, ale izolowanie nie jest dobre. Słabsi uczniowie potrzebują normalnej szkoły” – pisała Anna.

Angelika opowiadała, jak zmuszona była ograniczyć życie zawodowe do minimum, aby pomóc w nauce córkom, które kończą klasę 4 i 6. „Obie miały różne momenty: był bunt, zaburzenia apetytu, snu, apatia, zamykanie się, a skończyło się agresją w ostatnich tygodniach. Młodsza córka ma okulary i w tym czasie pogorszył się jej wzrok” – napisała do nas wzburzona matka.

Edukacyjny etat dla rodzica

Elżbieta martwiła się o córkę, która z energicznej i zmotywowanej uczennicy zmieniła się w lenia i obiboka. „W czerwcu wprost zaczęła mówić, że nie chce robić zadań, bo i tak nikt ich nie sprawdzi. Często zamiast odrabiać lekcje, zwyczajnie szperała po różnych stronach internetowych, a »nauka« przeciągała się do samego wieczora. Bardzo tęskni za koleżankami ze szkoły, brakuje jej zajęć z tańca, na które chodziła, i codziennej rutyny, która dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Czujemy się jak w klatce” – podkreśliła kobieta.

W podobnym tonie wypowiadali się uczniowie, przekonując, że coś, co niektórzy dorośli nazywają lekceważąco „koronaferiami”, dla nich jest katorgą.

17-letnia licealistka skarżyła się, że jest wykończona zdalnymi lekcjami, na których spędza do dziewięciu godzin dziennie. „Do tego dochodzą prace domowe i pomaganie młodszemu rodzeństwu z jego lekcjami zdalnymi. Moi rodzice - kontrolujący, toksyczni, niekompetentni, wiecznie zdenerwowani – spanikowali. Przez dwa miesiące nie wychodziłam ani na chwilę z domu. A nie dla każdego dom nadaje się do trzymiesięcznej izolacji. Dla wielu – w tym dla mnie – szkoła jest odskocznią od skomplikowanej sytuacji domowej. I to miejsce zostało mi odebrane” – skarżyła się uczennica.

Autorzy listów zwracali uwagę, że po zamknięciu szkół szczególnie cierpią dzieci z dysfunkcyjnych rodzin, uczniowie słabsi oraz mający liczne rodzeństwo. Anna, mama siódemki dzieci, przyznaje, że córka studentka i syn maturzysta uczą się pilnie, ale nakłonienie do nauki szóstoklasisty i bliźniaków z pierwszej klasy przypomina musztrę. „Cały czas ich poganiam, ale kiedy tylko bliźniaków zostawię na chwilę samych przed laptopem, wybucha awantura. Przez czas kwarantanny dokupiliśmy dwie drukarki, bo jedna nie wystarczała” – napisała zdesperowana matka, która przecież musi jeszcze zająć się czterolatkiem i niemowlęciem.

„Jeśli tak dalej ma wyglądać nauka, to jeden z rodziców powinien dostawać etat w domu jako współpracownik nauczyciela” – ironizuje Jolanta, mama trójki dzieci w wieku od 6 do 12 lat.

Rodzice nie rozumieją, dlaczego dzieci, które przechodzą COVID-19 łagodnie, pozamykano w domach, rzekomo, aby chronić seniorów. Przecież i tak w wielu rodzinach to dziadkowie koordynują zdalną edukację wnuków, a wirusa złapać mogą od dorosłych pracujących dzieci. „Oboje z mężem pracujemy, dlatego musimy prosić o przyjazd niepełnosprawną babcię, żeby pilnowała naszych pociech. Czy zdaniem MEN ma to sens?” – pyta Iwona.

Społeczeństwo wirtualnych zombi?

Rodzice martwią się również, że zdalna edukacja zniweluje wysiłek wkładany w ograniczenie dziecku czasu korzystania z komputera. „Teraz nie jestem w stanie nad tym zapanować. Komputer jest włączony cały dzień” – mówi Grażyna, która wcześniej pozwalała dzieciom siedzieć przed monitorem tylko w weekendy, i to nie dłużej niż dwie godziny.

Kazimierza, tatę drugoklasisty, niepokoi, że zdalna edukacja wykształci kalekie pokolenie. „Jak będzie funkcjonowało państwo, gdy jego obywatele będą niedouczeni? Jak będziemy rozwiązywać konflikty, jeśli wyrośnie nam społeczeństwo żyjące w izolacji? Protestujmy, gdy ktoś chce stworzyć społeczeństwo wirtualnych zombi. W przeciwnym razie zostaniemy w przyszłości bez lekarzy, mechaników i artystów. Za to z całym tłumem youtuberów” – apeluje.

Martwią się także ci rodzice, których dzieci miały zacząć od września nowy etap edukacyjny. Najstarsza córka Elżbiety zdała do czwartej klasy, w której czekają na nią nowe przedmioty i nowi nauczyciele. Być może dziewczynka nie będzie miała nawet okazji poznać ich osobiście. A w takiej sytuacji bardzo trudno zbudować relację pomiędzy nauczycielem a klasą, o pochylaniu się nad indywidualnymi potrzebami uczniów nie ma nawet co marzyć.

Zdalnej edukacji mają dość również nauczyciele. „Od września będę prowadziła pierwszą klasę. Nie wyobrażam sobie pracy zdalnej z pierwszakami. Specyfika tego wieku wręcz uniemożliwia nauczanie zdalne. Moje koleżanki i koledzy mówią o ogromnym stresie, wypaleniu i braku chęci do pracy. Coraz częściej słyszę o odejściach z zawodu” – napisała nauczycielka z podstawówki.

Nauczyciele odchodzą

Grzegorz, nauczyciel fizyki z liceum, już podjął decyzję o odejściu. „Lekcje zdalne to istny cyrk. Nie otrzymałem żadnego wsparcia ze strony pracodawcy oprócz pretensji, tabelek i kolejnych wytycznych. A to wszystko za 2000 zł. Nie mam umowy na wakacje i w czerwcu dostałem ostatnie wynagrodzenie. Mam nadzieję, że to była moja już ostatnia przygoda z polskim szkolnictwem i już nigdy nie będę zmuszony do pracy w jakiejkolwiek szkole”.

Wiadomości od przeciwników zdalnej edukacji zasypały nie tylko redakcję, ale też MEN. W efekcie w środę Anna Ostrowska, rzeczniczka resortu, zaapelowała, by nie wprowadzać niepokoju wśród uczniów, ich rodziców, nauczycieli oraz dyrektorów, i deklarowała, że trwają przygotowania do normalnej, stacjonarnej pracy szkół w nowym roku szkolnym. – Zrobimy wszystko, aby dzieci wróciły do szkół od września w normalnym trybie – zapewniła.

W czwartek jej słowa potwierdził premier Mateusz Morawiecki. - Od początku września dzieci i młodzież wracają do szkoły. To jest pewna decyzja - ogłosił.

Rodzice i nauczyciele nie wierzą. „Przed niedzielnymi wyborami prezydenckimi premier jest w stanie obiecać wszystko. Potem się okaże, że epidemia jednak przyspieszyła, a przepełnione szkoły nie są w stanie zapewnić uczniom bezpiecznych warunków. Jeśli edukacja ma od września wrócić do szkół, dyrektorzy już teraz powinni zatrudniać nowych nauczycieli, bo uczniów będzie trzeba podzielić na mniejsze grupy” – komentują słowa szefa rządu.

Związek Nauczycielstwa Polskiego zwrócił się zaś do MEN, by w czasie wakacji przygotowało szkoły także na ewentualną pracę zdalną. – Tęsknimy za szkołami, chcemy powrotu, ale jeśli nie będzie to możliwe ze względu na epidemię, nie chcemy powtórki z sytuacji, kiedy cały ciężar został złożony na barki dyrektorów, nauczycieli i rodziców – apeluje Sławomir Broniarz, szef ZNP.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
    Premier i pani Ostrowska z MEN zajmują się przedwyborczą propagandą, a nie informowaniem. Nikt odpowiedzialny nie zagwarantuje dziś, że szkoły w Polsce uda się uruchomić od września.

    Nie chodzi tu tylko o epidemię. Chodzi o warunki do nauki w przeciętnej polskiej podstawówce czy liceum. Te warunki to przeciwieństwo jakiegokolwiek reżimu sanitarnego.

    Reforma Anny Zalewskiej beztrosko przyklepana przez Andrzeja Dudę dobiła polskie szkoły - po likwidacji gimnazjów dzieci są wciśnięte do zbyt ciasnych budynków. Odeszło wielu zaangażowanych nauczycieli. Ci co zostali mają po dwa etaty. Sale, korytarze ani sanitariaty nie mieszczą uczniów. To nie są warunki nauki na czas pandemii, ani nawet epidemii zwykłej grypy.

    Pan Morawiecki i urzędnicy MEN świetnie to wiedzą. Ale wciąż liczą, że uda się nie ponosić nakładów na szkolnictwo. Nikt więc nie pracuje nad rozwiązaniami na jesień, tak jak robią inne kraje, gdzie dzieli się uczniów na małe grupy, zatrudnia się dodatkowych nauczycieli, planuje się szkoły hybrydowe...

    Trwa udawanie, że możliwy jest powrót do szkoły sprzed pandemii. To nie jest uczciwe, ale politykom mnożącym obietnice wyborcze znaczenie słowa "uczciwość" umyka.
    @janina.krakowowa
    Chciałabym poznać statystyki ilu nauczycieli jest w wieku około-emerytalnym, bo planując przyszły rok szkolny należałoby się liczyć z tym, że spora część tej grupy nie wróci do pracy w takich warunkach jak dotychczas (tłumy w sali, tłumy na korytarzu, ciasno, brak mydła, brak ręczników, brak wszystkiego).
    już oceniałe(a)ś
    18
    0
    @janina.krakowowa
    masz rację ale to jest szerszy temat jak to wszystko ma dalej wyglądać. Komunikacja, urzędy, przychodnie - dopóki nie ma szczepionki, wszystko działa na pół gwizdka
    już oceniałe(a)ś
    6
    1
    @sat
    Dokładnie. Ciekawe ilu też jest nauczycieli z chorobami współistniejącymi? Jak taki nauczyciel ma pracować w wylęgarniach infekcji? W przepełnionej, dusznej klasie? A uczniowie z grup ryzyka? Przecież ci ludzie ostatecznie mogą nie wrócić do pracy, o szkoły. MEN powinno się zająć po pierwsze odchudzeniem i to znacznym, przeładowanej do granic możliwości podstawy programowej i zaprzestaniem nękania szkół i nauczycieli wypełnianiem tabelek. Jak się czyta relacje nauczycieli i rodziców to jest istny koszmar.
    już oceniałe(a)ś
    11
    0
    @Martini_waw
    Ten temat w przypadku szkół jest nadzwyczaj pilny. Odpowiedzialni przedstawiciele władzy obiecując powrót stacjonarnej nauki powinni dopinać scenariusze funkcjonowania szkół w podwyższonym reżimie sanitarnym. Wakacje powinny być wykorzystane na logistykę ale i na działania. Np. starania o dodatkowe budynki (choćby te pogimnazjalne), ewentualnie dostawianie kontenerowych skrzydeł, budowę dodatkowych wejść do szkół, rozdzielanie ciągów szatni. Równie ważne i bardzo trudne jest pozyskanie nowych nauczycieli. Na to wszystko trzeba decyzji i więcej pieniędzy. Tymczasem kurs jest w przeciwnym kierunku. Samorządom wydaje się, że szkoły w przyszłym roku mogą kosztować mniej, że uda się zaprowadzić jeszcze liczniejsze klasy i zwolnić część nauczycieli...
    już oceniałe(a)ś
    7
    0
    @janina.krakowowa
    Nie mogę tego czytać dlaczego nauczyciele pracują na dwa etaty. Bo chcą nikt ich do tego nie zmusza. Przez to że pracują na dwa etaty reszta, która chciałaby pracować w szkole może tylko pomarzyć o pracy nauczyciela. Gdzie są ogłoszenia, że szukają nauczycieli. W mojej okolicy nie ma żadnych. Praca tylko po znajomości, żeby można zebrać dwie pensje. Nie będę się wypowiadać na temat W-wy może tu jest inaczej , ale to nie jest cały kraj.
    już oceniałe(a)ś
    2
    5
    A w jaki sposób w przeładowanych szkołach zachować dystans społeczny? Liczebność klas powinna być zredukowana do najwyżej 12 osób. Czyli normalne klasy trzeba podzielić na pół i zatrudnić dodatkowych nauczycieli. Ale tego nikt nie zrobi.
    Od 1 września będziemy co chwilę zamykać szkoły na kwarantannę, bo ktoś pojawił się w szkole zarażony. Już widzę ten cyrk.
    już oceniałe(a)ś
    27
    0
    Ja tego nie rozumiem. Mieszkam za granica. Nikt nie chce aby dzieci mialy zdalna nauke ale wszyscy wiedza, ze jak bedzie taka koniecznosc ze wzgledu na ochrone zdrowia to bedzie i koniec.
    już oceniałe(a)ś
    18
    5
    Ha ! I pomyśleć, ze tak wielu szkoła jest tak bardzo potrzebna. Wcześniej prawie wszyscy ją krytykowali w tym GW. Jak mówi ...moje przysłowie. Obyś swoje dzieci uczył. A spróbuj cudze to zobaczysz jaki to miód za 3 koła.
    już oceniałe(a)ś
    13
    1
    Swoja droga normalne kraje wprowadzaja system mkeszany - czesc w szkole czesc zdalnie ale to kosztuje.
    już oceniałe(a)ś
    8
    0
    Nic tak PiSowi nie odpowiada jak zdalne nauczanie.
    1. Realizowany jest cel ogłupiania narodu. Ciemne polskie barany zdecydowanie łatwiej przyjmą religię PiS;
    2. PiS zaoszczędzi olbrzymie pieniądze. Placówki edukacyjne można zamknąć lub pozostawić na stand- by a personel zwolnić lub obciąć pensje. Dzieci wykształcą rodzice i babcie
    @Bogibos11
    Jak to dawniej bywało. Moja babcia ze strony mamy (zabór austriacki ) nigdy do szkoły nie chodziła, a przeczytała więcej książek niż nie jeden profesor.
    już oceniałe(a)ś
    1
    3
    "był bunt, zaburzenia apetytu, snu, apatia,"
    to standardowa reakcja na drastyczną zmianę.
    ale zmiany są nieuniknione...
    a my żyjemy w pięknym kraju, który nie lubi zmian.
    a szczególnie tych wprowadzanych stopniowo i z rozmysłem.
    po pierwszym, góra drugim kroku ten kraj zawsze słyszy "wiesz co? zrobimy tak, jak było..chcesz?"
    i zawsze odpowiada "chcę!"
    potem przychodzi rzeczywistość i mówi "sprawdzam".
    właśnie przyszła...
    i co?
    i jak zwykle - trwają pracę nad taką interpretacją rzeczywistości, aby zamiany nie były konieczne...
    @ALICE_2.0
    Mądra, ładna przypowieść!
    już oceniałe(a)ś
    0
    0
    Duża część rodziców narzeka, że muszą wyręczsć nauczycieli i przyznają się mimochodem, że na nauczaniu się nie znają.
    W "normalnej" szkole często ci sami rodzice, uważając się za ekspertów od edukacji, bez najmniejszych zahamowań nauczycieli systematycznie krytykują i pouczają.
    już oceniałe(a)ś
    4
    2