Zwracam się Was ze sprawą, która spędza mi sen z powiek. Jestem studentem i jako student I roku dołączyłem do korporacji akademickiej. Środowisko korporacyjne kusi swoją elitarnością i historią - wywodzą się one z tradycji filomatów i filaretów, szczyt swojej popularności miały w czasach II RP, kiedy korporantami były znane osobistości. Nie ukrywam, spodziewałem się ludzi na poziomie, otwartych, inteligentnych. Niewątpliwie tak to na początku wygląda - korporacje są tajne - tajne w tym sensie, że na ich spotkania wstęp mają tylko sami korporanci oraz zaproszeni przez nich goście.
Ale wszystko wygląda zgoła inaczej, kiedy jest się już w środku. Korporacje są generalnie konserwatywne - w toksycznym tego słowa znaczeniu. Dominuje nacjonalizm rodem z lat 20. ubiegłego wieku, przyśpiewki korporacyjne mają charakter antysemicki. Słychać też treści homofobiczne. Nie ukrywam, zbulwersowany opuściłem środowisko.
Najbardziej szokująca z tego wszystkiego jest relacja korporacji ze środowiskiem partii rządzącej. Korporanci załatwiają sobie wzajemnie pracę w spółkach, wszelkiego rodzaju ministerstwach. W większości przypadków są to ludzie bez doświadczenia, studenci z zazwyczaj średnimi ocenami i praktycznie zerowym doświadczeniem, którzy jeszcze w trakcie studiów dostają lukratywne posady (z pensjami w okolicach 6-10 tys. zł). Ustawieni - załatwiają prace kolejnym.
Piszcie: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze