Przez stowarzyszenie niezrzeszające nauczycieli zwrócono się do mnie z zapytaniem, czy zechciałabym poprowadzić lekcję dla TVP lub czy znam kogoś, kto by to zrobił. Odmówiłam, bo nie uczę już od wielu lat, ale popytałam znajomych nauczycieli. Wszyscy mi odmówili ze względu na hejt, jakiego doświadczyły osoby, które się tego podjęły w pierwszej edycji. Dowiedziałam się ponadto, że TVP wśród nauczycieli już szukała chętnych, ale ich nie znalazła - i wątpię, żeby jej się to udało.
Dalsze poszukiwania odbywają się według klucza: „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Ale czemu się dziwić? Przez bałagan organizacyjny i nieprzemyślane decyzje dobra i słuszna idea została zniszczona już na samym początku, zanim zdążyła się rozwinąć. Po tym, co się wydarzyło, trudno będzie ją dalej realizować. Mleko się rozlało.
Usiłowałam wytłumaczyć młodemu człowiekowi, który nie zna odcieni szarości, że trzeba mieć wyobraźnię, być empatycznym i uwzględniać szerszy kontekst, żeby oceniać. Czym innym jest poprowadzenie lekcji w klasie, czym innym nagranie.
Już nawet jedna czy parę osób hospitujących lekcję zmienia interakcje w klasie, a co dopiero mówić o braku znanych uczniów i obecności nieznanej ekipy telewizyjnej na takiej „lekcji”, która za chwilę pójdzie w szeroki świat? Sytuacja jest absolutnie nowa dla wszystkich i bardzo trudna dla prowadzących.
Nauczyciele zazwyczaj nie mają obycia medialnego, bo skąd, więc trudno oczekiwać, że na pierwszym nagraniu od razu trafi się naturszczyk i geniusz medialny. Materiał powstawał ad hoc, na wczoraj, pod dużą presją - w takich warunkach o błąd nietrudno, wystarczy chwila nieuwagi, która automatycznie nie oznacza niewiedzy.
W poważnych instytucjach i przedsięwzięciach istnieje takie narzędzie, jak autoryzacja, dzięki któremu autor może wyeliminować z utworu błędy własne i osób współpracujących. Skoro materiał został wyemitowany bez koniecznych poprawek, można się łatwo domyślić, że przed emisją nie został udostępniony autorkom do autoryzacji, co naraziło ich dobre imię na szwank.
Wiadomo, że widz będzie oceniał tylko efekt końcowy i nie uwzględni całego kontekstu, bo albo mu się nie będzie chciało, albo nie będzie miał o nim pojęcia.
Dlatego zawsze oddawałam tylko w pełni skończone prace, nigdy nikomu nie udostępniałam wersji roboczej i pod żadnym pozorem nie zgadzałam się na publikację czegokolwiek bez autoryzacji, ponieważ twierdziłam, że odbiorca nie będzie wiedział o tym, że pracowałam pod niezwykle modną do dziś presją czasu, że ktoś w mojej pracy nanosił poprawki, a nawet jeśli będzie to wiedział, to go to nie będzie obchodziło. Zobaczy tylko efekt i stwierdzi, że praca to gniot, a jej autor - mówiąc oględnie - nie za bardzo się zna na tym, czym się zajmuje.
Wszystkim krytykantom uważającym siebie za najlepszych ekspertów, i to prawdopodobnie w każdej dziedzinie, proponuję zamianę ról. Niech staną po drugiej stronie i zamiast szydzić i kpić, poprowadzą zajęcia. Dopiero wtedy będą mieli prawo się wypowiadać.
Autorkom lekcji dla TVP głęboko współczuję. Zrobiły coś w dobrej wierze, nie miały wpływu na ostateczny kształt materiału i za swoją pracę zebrały straszne cięgi.
Młodego człowieka nie udało mi się przekonać. To dosyć typowe teraz. Argumenty coraz częściej nie służą przekonaniu drugiej strony, tylko okopaniu się stron na dotychczasowych pozycjach. Taką mamy teraz „kulturę” „rozmowy”. Naświetlenie kontekstu zdało się na nic. Jego świat nadal jest czarno-biały. Cóż, zdarza się młodym ludziom.
Najgorsze jest jednak to, że świat dorosłych coraz częściej jest tak samo czarno-biały, a ich słowa tną niczym brzytwa - ranią, gaszą ducha, kompromitują, odbierają chęć do pracy i do życia. Tak najłatwiej.
Jaki się z tego wyłania obraz świata i drugiego człowieka? Raczej mało optymistyczny. Jaki stąd wniosek? Lepiej nie robić nic. Leżeć pod gruszą na dowolnie wybranym boku i mieć to, co w życiu najświętsze - święty spokój. Tylko czy coś się od tego zmieni na lepsze?
Pomyśl o tym, czekający na rozwiązanie problemu samozwańczy krytyku, zanim napiszesz komentarz.
---
Piszcie: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Ale ktoś to powinien obejrzeć i zatwierdzić do emisji !
W stanie wojennym to cenzor by takie głupoty wychwycił (jako prowokację)
Tak, tak, liczby parzyste, to te, które dzielą się przez dwa. Taka jest definicja, tylko że dzieciom w edukacji wczesnoszkolnej pojęcia parzystości liczb nie tłumaczy się pojęciem podzielności, bo sama podzielność wymaga przyswojenia. Wiedzieć to jedno, tłumaczyć to drugie. Pani z lekcji TVP od strony metodycznej zrobiła to tak jak powinna, tzn. wiem, do czego zmierzała, tylko zagmatwała się w słowach. I tyle.
Ta lekcja o "liczbach parzystych" z metodyką nauczania miała tyle wspólnego, co pięść z nosem ;)
Nie toleruję takiej argumentacji. Ona zamyka usta wszystkim zostawiając tylko wąski krąg "osób co już to robiły". One mają prawo dyskutować i się nie zgadzać. Reszta nie robiła, to ma milczeć cicho i wybaczać. Czy takie samo podejście mamy zastosować przy ocenie filmu? Tylko reżyser może oceniać innego reżysera? A powieść tylko autor powieści? To jest zwyczajne przegięcie.
To jest idotyczna retoryka. Dziennikarzu, zanim skrytykujesz ministra, zostań ministrem. To jeszcze pół biedy. Ale jak zostać prezesem, żeby napisać o prezesie?
a co jest zlego w sprawdzeniu, czy jakosc nagrania jest dobra dla dzieci?
Nic. Tylko to się nazywa kolaudacja, a nie autoryzacja. I GW powinna o tym wiedzieć, bo się kompromituje tak samo, jak nauczycielki. Poza tym GW wielokrotnie występowała przeciwko autoryzacji (słusznie) wskazując, że to spadek po peerelowskim prawie prasowym.