Jednym z pierwszych w Polsce pacjentów, który zgłosił się do przychodni z obawą, że może mieć koronawirusa, był Amerykanin wracający z podróży do Chin. Na konsultację zgłosił się do lekarza w podwarszawskich Markach, skąd skierowano go na dalsze badania na oddział zakaźny w Warszawie. Okazało się, że jest zdrowy.
Amerykański pacjent był przygotowany, że zapłaci za badania.
- Zaskoczyło go, kiedy dowiedział się, że diagnostyka i leczenie związane z koronawirusem są tu bezpłatne - mówi Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektora Sanitarnego.
Wśród ponad 20 pacjentów z wykrytym koronawirusem do tej pory jest jedna cudzoziemka - Hiszpanka, pracowniczka unijnej agencji Frontex.
Pozwolenie na pracę w Polsce ma ponad 600 tys. cudzoziemców, ale w ciągu roku przebywa ich w Polsce 1,5-2 mln. Przyjeżdżają na kilka miesięcy, po czym wracają do siebie.
Największą społeczność stanowią wśród nich Ukraińcy. Według danych NBP rotacyjnie na rynku pracy jest ich ok. 1,2 mln, z czego ok. 400 tys. ma zezwolenia na pracę i odprowadza składki. Pracują na podstawie wizy w zw. oświadczeniami pracodawców.
Cudzoziemcy bez ubezpieczenia w NFZ wykupują prywatne polisy albo nie mają ich wcale. Do lekarza trafiają w ostateczności. Jeśli z zagrożeniem zdrowia czy życia zjawiają się w szpitalu, koszty leczenia muszą pokryć z własnej kieszeni. Kwoty są wysokie, np. opieka na oddziale intensywnej terapii może kosztować kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Inaczej jest jednak z koronawirusem. - Wszyscy pacjenci z podejrzeniem koronawirusa, niezależnie od obywatelstwa i posiadanego ubezpieczenia, diagnozowani są bezpłatnie - zapewnia rzecznik GIS. Z tą różnicą, że za polskich pacjentów płaci szpitalom Narodowy Fundusz Zdrowia, a za cudzoziemców - Ministerstwo Zdrowia.
- Nie miałam o tym pojęcia. Gdybym zachorowała na koronawirusa, nie wiedziałabym, gdzie się zgłosić i jakie mam prawa. Mam tylko prywatne ubezpieczenie. Może zadzwoniłabym na infolinię i spytała się, co robić? - mówi nam Argentynka, która uczy w Warszawie hiszpańskiego.
O lepsze informowanie przebywających w Polsce cudzoziemców zaapelował w zeszłym tygodniu do rządu Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL.
- Rząd powinien to nagłaśniać wśród obcokrajowców, aby żaden chory nie bał się pójść w Polsce do lekarza - apelują lekarze.
Podczas spotkania liderów partii z premierem Mateuszem Morawieckim szef PSL postulował przygotowanie dla szpitali ulotek informacyjnych w obcych językach, m.in. po ukraińsku.
- Takie informacje już są - usłyszeliśmy w biurze prasowym Ministerstwa Zdrowia. Ze strony internetowej można pobrać plakaty z podstawowymi informacji o tym, jak chronić się przed wirusem.
W kilku wersjach, m.in. po angielsku, rosyjsku, ukraińsku i chińsku, resort radzi w nich, by w razie podejrzenia zakażenia skontaktować się z sanepidem lub oddziałem epidemiologicznym (bez szczegółów). Podany jest również numer infolinii NFZ (800 190 590) na temat koronawirusa. Rozmowy prowadzone są tam jednak tylko po polsku i po angielsku.
- Rozprowadzamy ulotki wśród cudzoziemców, docieramy do ich miejsc pracy, dużych skupisk - zapewnia Jan Bondar.
Jak sprawdziła „Wyborcza”, z ulotek nie można dowiedzieć się jednak, że badanie i leczenie na obecność koronawirusa są bezpłatne. A to znaczy, że potencjalny chory może obawiać się wizyty u lekarza ze względu na koszty.
Tym bardziej, jeśli słyszał, że wprowadzenie opłat dla cudzoziemców chorych na koronowirus decydują się niektóre kraje. Ogłosiły to właśnie władze Singapuru, gdzie zachorowało do tej pory 160 osób, z czego 33 cudzoziemców.
Jak podała agencja Reuters, leczenie niewydolności oddechowej w szpitalu w Singapurze kosztuje ok. 4,3-5,8 tys. dolarów. Dlatego zdecydowano, że cudzoziemcy przebywający z krótką wizytą w tym państwie, u których zostanie wykryty koronawirus, będą musieli za leczenie zapłacić. Darmowe pozostają wciąż testy na obecność wirusa.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Ministerstwo Propagandy Strachu i Paniki pracuje 24/7