Budzik 5.50, spacer z psem, śniadanie na szybko, zbieranie materiałów i do szkoły. Poranki wyglądają zawsze tak samo.
W środę lekcje zaczynam o godz. 8.10, ale jestem wcześniej, żeby uruchomić komputer, rzutnik, bo nie chcę marnować lekcji. Zaczynam z klasą drugą. Klasa jest bardzo grzeczna, ale słabo zmotywowana, więc staram się jak najwięcej materiałów przygotowywać, żeby ich zaciekawić, zachęcić także przy wykorzystaniu multimediów.
Po lekcji biegnę na dyżur na korytarzu. Dyżurujemy we dwoje na jednym piętrze. Chodzimy, zaglądamy do toalet, oczy dookoła głowy, bo bezpieczeństwo jest najważniejsze.
Na drugiej godzinie mam niemiecki z moją klasą wychowawczą, trzecia klasa. Dwie uczennice zdają maturę podstawową z niemieckiego, pozostali nie, więc na jednej godzinie prowadzę tak naprawdę dwie lekcje. Maturzystki robią zadania pod kątem matury, dla pozostałych przygotowuję inne ćwiczenia. Rozdwajam się.
Trzecia godzina to okienko, ale to nie oznacza odpoczynku, bo wtedy nauczyciel ma być do dyspozycji dyrekcji, np. ma zlecone zastępstwo, gdy ktoś jest chory. Na szczęście zastępstwa żadnego nie miałam, więc zaczęłam przygotowywać materiały na drzwi otwarte szkoły, które będą w kwietniu (jestem współodpowiedzialna za promocję naszego liceum).
Dzwoni dzwonek i zaczynam maraton z trzema klasami pierwszymi. Teoretycznie ktoś by pomyślał, że jak przerabiam z nimi ten sam materiał, to przygotowuję się jak do jednej lekcji. Nieprawda, temat może jest ten sam, ale sposób realizacji zagadnienia zupełnie inny, bo każda klasa ma swoją specyfikę, a ja chcę do każdego trafić. Już dawno wzięłam sobie za punkt honoru, żeby moje dzieci po wyjściu z lekcji na pytanie, co robili na zajęciach, nie odpowiadali: „nic”. Chcę, żeby z niemieckiego, który jest raczej nielubianym językiem, wychodzili z poczuciem, że było fajnie i że czegoś się nauczyli. Klasówki i sprawdziany też przygotowuję pod grupę, pod klasę, bo każda ma inny poziom.
I tak czwarta godzina lekcyjna to klasa pierwsza, grupa zaawansowana. Po nich na przerwie co środa mam spotkanie z samorządem szkolnym, bo jestem też członkiem samorządu ze strony nauczycieli.
Lekcja piąta to klasa pierwsza, poziom podstawowy. Muszę mieć tu oczy dookoła głowy, bo grupa liczy 24 osoby, głównie chłopców, których trudno skłonić do koncentracji. Wolą się zajmować wszystkim tylko nie nauką, więc krążę po klasie, nigdy nie siedzę, staram się ich podejść technologicznie, multimediami, prowadzę lekcję energicznie. Mentalnie daję radę, ale fizycznie po takiej godzinie jestem trupem.
Lekcja szósta to klasa pierwsza, tym razem znów grupa zaawansowana. Po nich biegnę na trzeci dyżur na korytarzu. Jestem też szkolnym mediatorem, więc nieraz zamiast na dyżur biegnę komuś pomóc.
Na siódmej godzinie lekcyjnej wypada moja godzina wychowawcza. To jest dopiero żywioł. Uczniowie są tuż przed zakończeniem roku, maturą, a ostatnio są przestraszeni sytuacją, która jest w oświacie. Obawiają się strajku nauczycieli, tego, czy będą matury, czy zdążymy im wystawić stopnie. Staram się więc z nimi rozmawiać, tłumaczyć i uspokajać te nastroje. Do tego dochodzą sprawy bieżące, załatwianie kart obiegowych, ostatnie wpłaty i tak dalej.
Przerwa i znów dyżur na korytarzu. Prowadzę szkolnego Facebooka, więc jeśli się nic nie dzieje, to wrzucam wtedy posty i odpowiadam na pytania np. o ofertę szkoły.
Ostatnia już godzina to wychowanie do życia w rodzinie z klasą pierwszą, bo taki przedmiot też prowadzę i chcę, żeby nie był on traktowany jak piąte koło u wozu, tylko żeby dzieci nie żałowały, że zostały na ósmej godzinie.
Kończę o godz. 15.35, co nie oznacza końca mojego dnia nauczycielskiego.
Docieram do domu po godz. 16, szybko przygotowuję coś do jedzenia, sprawdzam Librusa, odpowiadam na maile od rodziców, wpisuję oceny, których nie zdążyłam wpisać w szkole – zajmuje mi to ok. godziny. Przy jedzeniu biorę się do kartkówek, sprawdziany zostawiam na wieczór.
Na 19.30 jadę na zajęcia do szkoły językowej.
Wracam o 21.15. Włączam laptopa, sprawdzam, czy np., nie dostałam jakiegoś zastępstwa na następny dzień. O 21.15 zaczynam swoje nocne nauczycielskie życie. Przygotowuję materiały na następny dzień, sprawdzam sprawdziany, po kilkanaście przed zaśnięciem. Dzień kończy się, jak padnę i jak zaczną mi się zlewać litery, czyli gdzieś po północy.
Zapomniałam, mam dwoje dzieci, starsza córka już jest dorosła, ale młodszy uczy się w gimnazjum, więc między kartkówką, a obiadem pytam, co tam w szkole. I właśnie sobie uświadomiłam, że najmniej czasu mam dla niego. Osoba, która mnie najbardziej potrzebuje, ma mnie najmniej.
Uczę 25 lat, jestem nauczycielem dyplomowanym, prowadzę szkolenia, sama się jeszcze szkolę, poza tym piszę też podręcznik. Oficjalnie mam trzy czwarte etatu i 2,4 tys. na rękę.
Wysłuchała Aleksandra Pucułek
***
Drodzy nauczyciele!
Bardzo dziękujemy za wszystkie Wasze listy, otrzymaliśmy od Was kilkadziesiąt wstrząsających historii. Opisujecie, jak wygląda Wasz dzień w pracy. Opinia, że pracujecie 19 godzin w tygodniu, jest nieprawdziwa i krzywdząca. Podajecie dokładnie, ile godzin poświęcacie pracy, jakie dostajecie za to wynagrodzenie. Piszecie, co lubicie najbardziej w swoim zawodzie, a co chcielibyście natychmiast zmienić.
Wasze opowieści to zbiorowy portret prawdziwego dnia nauczyciela, dzień z Waszego życia, opiszcie go przed strajkiem. Każdy nauczyciel, który podzieli się z nami swoim doświadczeniami (adres: listy@wyborcza.pl), a jego list zostanie przez nas opublikowany, dostanie roczną prenumeratę cyfrową „Wyborczej”.
Waszych opowieści szukajcie na wyborcza.pl/wyborczatowy.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Och, jak mi przykro.
Proszę pamiętać, że jeszcze są ferie świąteczne i zimowe. Tak dla porządku. W mojej opinii nauczycielom należy się podwyżka. Natomiast większość pracujących kobiet angażuje się w pracę, dokształca się, i zajmuje się pracą także w domu. Oraz źle się czuje, że nie poświęca swoim dzieciom odpowiedniej ilości czasu i uwagi. Naprawdę nauczyciele nie są żadnym wyjątkiem.
Owszem, ww. pensja jest rzeczywiście jak na polskie warunki niegodziwa, ale tyle też zarabiają ludzie w innych branżach. Nie ma szału. Niesprawiedliwe jest jednak traktowanie określonych grup zawodowych lepiej, na przykład policjantów, którzy dostali spore podwyżki. No ale też ich praca jest jednak bardziej wymagająca i niebezpieczna, z wyłączeniem oczywiście biurowych stanowisk.
Nic nie stoi na przeszkodzie, zeby inne grupy zawodowe tez strajkowaly. Pensje w Polsce sa ogolnie ponizej krytyki, ale mozna narzekac, albo mozna dzialac na rzecz zmiany. Poza tym mam w domu przedstawicieli roznych grup zawodowych. Jestem w mojej rodzinie jedyna nauczycielka. Do domu wracam ostatnia, choc wychodze razem ze wszystkimi. I kiedy pozostali domownicy sie relaksuja, ja zabieram sie do pracy przyniesionej do domu
Jak sobie wyobrażasz strajk całej budżetowki z żądaniem 1000 złotych podwyżki? Który budżet to udzwignie? Ja bym się w pierwszej kolejności zabrał za totalną redukcję. Budżetowka jest rozdęta.
Jest, szczególnie administracja. Znam placowki, gdzie sekretarki i pracownicy administracyjni maja 5godziny dzien pracy. Pensja jak za pelen etat. W placowkach oswiatowych czy leczniczych administracja na siebie nie zarabia. Czy moglaby protestowac cala budzetowka? I tak i nie. Efektem bylby na pewno paraliz w calym kraju. Czasem jednak sytuacja musi stanac na ostrzu noza. Poza tym uwlaczajace pensje to nie tylko problem budzetowki, w sektorze prywatnym tez nie daje sie zbyt wiele zarobic.
A dozorca ma 1600 netto za 184 godzin? I nikt go nie popiera,a walczy z brudem.
Pracuję za dużo, nie mam czasu dla dzieci i siły wieczorem.
Tylko JA nie mam 2 miesięcy wakacji i 2 tygodni ferii. I to zawsze będzie argument numer jeden w takich rozważaniach, czy nauczycielom rzeczywiście tak źle.
Ale popieram strajk nauczycieli, niech walczą, skoro poczuli siłę i czas.
A jaką ma Pan/Pani pensję, po ilu latach pracy, jakie wykształcenie, jakie dodatkowe kwalifikacje? Te wszystkie rzeczy mają ogromne znaczenie.
nauczyciele też nie mają 2 miesięcy wakacji i 2 tygodni ferii. nie raz sam jechałem z dziećmi na wyjazd wakacyjny bo żona nauczycielka miała rady pedagogiczne lub szkolenia. to dzieci mają wakacje...
A strajk dozorców czy operatorów śmieciarek ? Jakby bylo z poparciem ,jakby to było jesienią po zmianie władzy? Też z poparciem?
I większość pracujących osób nie ma czasu dla własnych dzieci.
Popieram godziwe wynagrodzenia dla nauczycieli, ale te listy do redakcji zaczynają mnie coraz bardziej irytować.
Kiedy odczarujemy te 18 godzin etatu? Tyle lekcji w tygodniu przeprowadza nauczyciel, a pracuje dużo więcej. Po to są te listy, aby niezorientowani się w tym połapali. Ale opornie to idzie.....
Moja żona nauczycielka ma 40 godzin przy tablicy. Naprawdę. Nie ma nauczycieli, więc jeden etat z wakatu rozdysponowali między 3 pozostałych, do tego zajęcia indywidualne z dziećmi z problemami - ponad podstawowe pensum, zastępstwa za chorych. Do tego rady i zebrania z rodzicami. Szlag mnie trafia jak w tygodniu jest 2 popołudnia w domu a w weekend sprawdza tony papierów, wpisuje i czyta Librusy a dla swoich dzieci jej nie ma. Taka jest rzeczywistość. Za te nadgodziny - drugi etat - dostała 1400zł i potem Zalewska opowiada jakie kokosy mają nauczyciele...
Za zastępstwo przysługuje żonie dodatek. Za godziny nadwymiarowe także. Wielu w prywatnych zakładach robi za 3 osoby, gdy te pójdą na urlopy i nie ma z tego tytułu gratyfikacji.
Ale ta Pani opisuje, że jednego dnia przeprowadziła 8 lekcji. To ile w pozostałe dni?
Wystarczy zobaczyć wyniki matur z matmy. Albo pala,albo mierny .
Dziś przeczytałem w internecie wypowiedź, być może nauczyciela, że ,,można konia doprowadzić do wodopoju, ale nie zmusisz go do picia". Hehehe.
Tylko że budowanie otoczki męczeństwa tylko zniechęca społeczeństwo do nauczycieli...