Przyszłość należy do kreatywnych, a nie tych, którzy postępują zgodnie z instrukcją i działają na komendę. Szkoła musi przejść rewolucję. Na miarę kopernikańskiej. Z Robertem Firmhoferem, dyrektorem Centrum Nauki "Kopernik", rozmawia Justyna Suchecka.

Polub nas na Facebooku

Jak ma wyglądać rewolucja w nauczaniu, którą chcecie przeprowadzić?

- Niszczenie zabawek to dobra metafora dla systemu edukacji. Pytanie brzmi: czy uczeń ma być dzieckiem, które grzecznie bawi się zabawką zgodnie z instrukcją, odtwarzając coś, co ktoś wymyślił, czy może dziecko zabawkę czasem popsuje - oczywiście nie bezmyślnie w akcie wandalizmu, lecz po to, żeby ją zrozumieć i zrobić z niej coś nowego?

Jesteśmy takimi rebeliantami - chcielibyśmy, żeby edukacja była dla tych, którzy "psują".

To przyszłość szkoły?

- Nie wiem, jaka dokładnie będzie przyszłość, ale jestem przekonany, że należy do ludzi kreatywnych, a nie tych, którzy potrafią wykonywać polecenia i komendy.

To zmiana, przed którą stoi nie tylko Polska. Europejskie systemy edukacji są zakorzenione w modelu pruskim, który miał służyć przede wszystkim powszechności. Wtedy ważne było, by ludzie rozumieli, czego od nich oczekuje władza. I by mieli kompetencje, aby jej polecenia wykonać.

Ale w XXI wieku świat jest inny. Dziś mamy poczucie głębokiego braku satysfakcji, że rządzący słuchają nas tylko raz na cztery lata i tylko wtedy zabiegają o nasze względy. A my chcemy mieć stale wpływ na ich decyzje. Aby to działało właściwie, musimy kształcić aktywnych uczniów i obywateli.

Jak sprawić, by "aktywny uczeń" przestał być tylko hasłem?

- Rzecz nie polega na tym, by mówić, że mamy być aktywni, tylko żeby dawać pola do tej aktywności. Na pewno potrzebna jest redefinicja ról nauczyciela i ucznia. Ten pierwszy będzie miał trudniejsze zadanie. Ma nie tyle mówić, jak jest, ile wspierać ucznia w rozwoju, podpowiadać mu, dawać wsparcie w trudnych momentach.

I uczyć się od niego?

- Naturalnie! Taki nauczyciel nie boi się powiedzieć: "Nie wiem, jestem zaskoczony, zastanawiam się, co zrobić w tej sytuacji". Dziś zbyt często przyjmujemy naukę jak katechizm, świętość.

Nie polemizujemy?

- Nawet nie to. My po prostu nie odkrywamy, a to odkrywanie jest istotą nauki. Żeby się nauczyć tego, co już zostało odkryte, powinniśmy to sami zbadać. Tymczasem dziś nawet jeśli nauczyciele przeprowadzają w klasach doświadczenia, to zbyt często tylko jako ilustrację do tematu lekcji. A to samo odkrywanie i badanie jest właściwą metodą, by zrozumieć świat. Bardzo małe dziecko odkrywa go właśnie przez obserwowanie i eksperymentowanie. Nawet gdy ciągle rzuca łyżeczką o podłogę, czym wkurza nas, dorosłych. Gdy mówimy: "Przestań", burzymy ten proces. To nie szkoła zabija ciekawość, to my, rodzice, robimy to wcześniej.

Dlaczego tak się dzieje?

- Nasza kultura w dużym stopniu jest odtwórcza i autorytarna. Stworzyliśmy otoczenie, w którym dzieci wszędzie wozimy, nieustannie ograniczamy, prowadzimy na place zabaw tylko z wyselekcjonowanymi zabawkami. Tak uporządkowaliśmy świat, że jest teraz bardziej dla maszyn niż ludzi. A potem narzekamy: "Brak nam inicjatywy, osób kreatywnych".

Na czym jeszcze ma polegać rewolucja w nauczaniu? Czytajcie w czwartek w "Gazecie Wyborczej"

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl