Nostalgia za zburzonym miastem każe uważać, że było piękne. Ja też ją odczuwam i też dużo bym dał, żeby przejść się po warszawskich ulicach w 1936 r. i zobaczyć to wszystko. Rozumiem też ból po stracie. Warszawę wielu kochało, ale przed wojną mało kto uznawał ją za piękne miasto - mówi dr Błażej Brzostek, badacz dziejów stolicy.

Polub nas na Facebooku

Pisząc książkę o przedwojennej Warszawie, wykorzystał pan kilkaset relacji cudzoziemców z XIX i XX w. Jak im się podobał ten nasz "Paryż północy"?

Dr Błażej Brzostek: Bez trudu znajdziemy wypowiedzi pełne kurtuazji. Ale z zapisków przyjezdnych, a mamy ich setki, wyłania się obraz miasta "odrażająco brzydkiego", szarego i ponurego, "płaskiego i bardzo smutnego". A nawet "najbrzydszej stolicy na świecie", bo za taką uznał Warszawę chorwacki polonista Julije Benešić. Wiele zależało jak zwykle od pory roku, a zwłaszcza kierunku podróży. Gdy ktoś przyjeżdżał ze Wschodu, z ZSRR lat 20. i 30., to miewał wrażenie, że znalazł się w sercu Paryża. Ale gdy przybywał z Paryża, Berlina czy nawet z Poznania, nasuwało mu się słowo "Azja", które powraca w relacjach z podróży często i wydaje mi się kluczowe.

Na czym polegała ta azjatyckość?

- Była oczywiście figurą językową, osadzała Warszawę w systemie odniesień. Z Warszawą kojarzyli się ortodoksyjni Żydzi i ich "nieeuropejski strój". Ruch uliczny był "azjatycki" za sprawą licznych furmanek, dorożek, "bałaguł", czyli żydowskich wozów przygiętych do ziemi pod stosami towaru. "Jak w Irkucku, Charbinie" - pisano. Na powstałym kilka lat temu filmie "Warszawa 1935" oglądamy komputerową wizualizację tamtego miasta, bardzo ciekawą i pokazującą sporo architektury. Jakie to jednak wszystko wymyte, gładkie, połyskliwe. I te barwne samochodziki jako ruch uliczny! Nie ma zabiedzonych koników smaganych przez wozaków i dorożkarzy. I właśnie te warszawskie dorożki jednokonki kojarzyły się z Rosją. Woźnice do lepszego klienta zwracali się per "panie dziedzicu", co stanowiło wyraźne odzwierciedlenie systemu społecznego panującego w II RP.

Prawie feudalnego?

- Wyraźnie postfeudalnego. Po II wojnie światowej będzie się mówiło "panie kierowniku", "panie inżynierze"! Rosyjskość miasta wyczuwano także w obyczaju - w słownictwie ulicy, wulgarnym i nasyconym rosyjskimi naleciałościami, o czym wspominał m.in. Antoni Słonimski. Czapki z daszkiem, które nosili Żydzi warszawscy, bardzo kojarzyły się z Rosją (Żydzi krakowscy nosili kapelusze). A ponieważ Rosja była "Azją" (a w wersji sowieckiej nawet bardziej "azjatycką" niż dawniej), nasiąkała tym skojarzeniem także i Warszawa. Na to nakładało się wrażenie brudu.

W domach? Na ulicach? Ludzie byli brudni?

- Na Krakowskim Przedmieściu, Mazowieckiej, w Al. Ujazdowskich, na południowym Śródmieściu nie było to wyczuwalne. Natomiast ściany, chodniki, zapachy - cała aura najgęściej zabudowanych dzielnic, im dalej na północ od Al. Jerozolimskich, tym bardziej już kojarzyła się z brudem. Stanowił on cechę endemiczną tych dzielnic, w których dominowały mieszkania jednoizbowe, bez bezpośredniego dostępu do wody i z drewnianymi ubikacjami w podwórzach. Dodajmy do tego występujące w wielu miejscach odkryte rynsztoki i nawierzchnie z grubych kamieni, między którymi zalegał stale gnój koński. Zgoda, znajdowały się w nim ziarna dla ptaków, których w przedwojennej Warszawie było mnóstwo, i tamto miasto dorożek i gołębi miało wielki urok! Ale wówczas marzono jednak o asfalcie i o samochodzie. Z kolei w tynkowane fasady wżerał się pył węglowy i dymy z pieców. To nie były kamienne frontony paryskie, które zresztą też szarzały, lecz sypiące się tynki i sztukaterie kamienic z końca XIX w., budowanych tanio i pospiesznie.

Więcej o "Nędzy przedwojennej Warszawy" w najnowszej "Ale Historii", poniedziałkowym dodatku do "Wyborczej"

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl

Więcej