Najfajniej jest powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Ale czasem okazuje się, że dziecko jest chore. Dobrze, gdy można je leczyć, ale co, jeśli nie można? Gdzie miałbym tych rodziców odesłać?

Rozmowa z prof. Romualdem Dębskim

O panu profesorze dowiedziałam się od znajomej - ultrakatoliczki. Powiedziała, że warto zrobić z panem wywiad, jeśli chcę sportretować ikonę "tej ciemnej mocy". Pan podobno "afiszuje się", że jako ginekolog i szef kliniki Szpitala Bielańskiego "przestrzega prawa".

- To fajnie, jeśli w Polsce przestrzeganie prawa uznawane jest za bycie po ciemnej stronie mocy, prawda?

U pana w szpitalu wykonuje się dopuszczone prawem aborcje?

- Tak, nasz szpital jest jednym z niewielu w Polsce, gdzie możliwa jest terminacja ciąży ze wskazań medycznych. To oczywiście margines, wyolbrzymiany przez media, naszej działalności.

Proszę mi wierzyć, niemal wszystkie pacjentki, które przychodzą do mnie i proszą o przerwanie ciąży, mówią, że gdyby jeszcze rok temu ktoś je zapytał, co sądzą o aborcji, odpowiedziałyby, że nigdy by się na to nie zdecydowały. Jednak te kobiety zostały postawione przez życie w ekstremalnej sytuacji. A wtedy człowiek inaczej widzi i inaczej postępuje, niż teoretyzując w wygodnym fotelu.

Ja praktycznie nie prowadzę ciąż zdrowych. Do mnie przyjeżdżają lub są przysyłane kobiety z całej Polski, u których wstępnie zdiagnozowano poważne wady płodu. Ja i mój zespół robimy wszystko, by te matki i ich dzieci uratować. Przerwanie ciąży to ostateczność. Decydują się na nie kobiety, których dzieci nie da się wyleczyć, pomóc im w żaden sposób. Część tych kobiet kontynuuje ciążę i rodzi, a część woli zakończyć ciążę wcześniej. Kobiety same podejmują decyzję, mają do tego prawo, a my te decyzje, zgodnie z prawem, powinniśmy uszanować.

Lekarze z innych szpitali odsyłają do pana pacjentki zdecydowane na przerwanie ciąży, bo wiadomo, że prof. Dębski je przyjmie?

- Był taki czas, że regularnie przysyłano mi takie pacjentki z wielu regionów kraju. Na dodatek niemal regułą było to, że bez żadnego pisemnego zaświadczenia, że tam kobiecie odmawia się pomocy ze względu na klauzulę sumienia. W końcu powiedziałem: dość, zacząłem wymagać od tych lekarzy, by zgodnie z prawem podpisali dokument, że odmawiają. I wtedy wielu przestało już do mnie podsyłać, bo najwygodniej jest umyć ręce, podrzucić problem komuś innemu, ale bez żadnego śladu w papierach.

Ja też wolę przyjmować poród różowego pięknego bobasa. Aborcja to naprawdę jest obrzydliwa rzecz. Ale powinienem być z pacjentką na dobre i na złe. Czasem wciąż przyjmuję te "zsyłki". Dzwoni do mnie kolega: "Przyjmij, wiesz, boję się, że u nas w miejscowości zrobią pikiety, będę miał piekło". Przyjmuję. Ja też miałem pod oknami demonstracje pro-life.

Od profesora Chazana też bym przyjął pacjentkę. Tę kobietę opisaną we "Wprost" [38-letnia Agnieszka w 22. tygodniu ciąży otrzymała diagnozę, że jej dziecko nie ma fragmentu czaszki, ma zanik mózgu i wodogłowie. Kobieta twierdzi, że prof. Chazan specjalnie zlecał niepotrzebne badania, by było za późno na legalną aborcję]. Teraz najprawdopodobniej z powodu zaawansowanego wodogłowia pacjentka będzie musiała mieć wykonane bezsensowne cięcie cesarskie, bo nie da się już tego dziecka urodzić drogami natury. To obciążanie jej organizmu niepotrzebną operacją, po której będzie musiała odczekać wiele miesięcy, żeby móc starać się o kolejną ciążę. Szanse na posiadanie upragnionego dziecka spadają. Ta kobieta swoje już przeszła, starając się 13 lat o dziecko, również metodą in vitro, roniąc poprzednie ciąże.

W PRL-u lekarze też powoływali się na klauzulę sumienia?

- Byli tacy, którzy nie wykonywali zabiegów przerwania ciąży. Ja to szanuję, uważam, że prof. Chazan ma prawo nie wykonywać zabiegów, nie powinien tylko być z takim podejściem dyrektorem państwowego szpitala. Natomiast za komuny, jak lekarz zabiegów nie wykonywał, to nie wykonywał naprawdę. Nie tak jak dziś, że wielu państwowo nie robi, ale w prywatnych gabinetach już bardzo chętnie. Jakiś czas temu zostałem zaproszony do telewizji, zrobili prowokację dziennikarską, poproszono mnie, bym skomentował. Otóż dziennikarka tej stacji zadzwoniła na numer jednego z lekarzy, co to ogłaszają się w gazetach, że w prywatnym gabinecie "wywołują miesiączki". Przez telefon bez problemu umówiła się na zabieg. Rozmowę nagrała. Widzom puszczano to nagranie ze zmodyfikowanym głosem lekarza, ale mnie, tam, w studiu, ktoś puścił bez tej przykrywki. Od razu rozpoznałem głos kolegi. Kolega pracował wtedy w szpitalu, którego dyrektorem jest profesor Chazan. Znam też trochę lekarzy, którzy "nawrócili się", przestali przerywać ciąże, jak już "wyskrobali" sobie dwa porządne mieszkania w Warszawie albo piękną willę. Teraz są już bardzo przeciw. O jednym lekarzu, znane nazwisko, przez lata mówiło się nawet "złota łyżka". A teraz jest publicznie przeciw i pierwszy chce rzucać kamieniem. Nie wypada mi lub wręcz nie wolno mi wymieniać nazwisk, zwłaszcza kiedy obowiązuje mnie tajemnica lekarska, ale bardzo drażni mnie ta hipokryzja. Żonie jednego znanego przeciwnika diagnostyki prenatalnej robiłem amniopunkcję w wielkiej tajemnicy, żonie obrońcy życia terminowałem ciążę z zespołem Downa. Pytałem: jak to jest, przecież jesteście przeciw? A oni mówili: słuchaj, to naprawdę "wyjątkowa sytuacja". Wyjątkowa, bo dotyczyła ich osobiście, a nie ich pacjentek. Bo dla pacjentek zawsze mają żelazne sumienie. Podobne refleksje miałem kiedyś, dyskutując z kobietą, słuchaczką jakiegoś programu, do którego mnie zaproszono. Ona opowiedziała, że miała pięć aborcji, ale teraz zrozumiała, że to grzech, i żąda, aby aborcji całkowicie zakazać. Ale ona do tego wniosku doszła, jak już była w menopauzie. Teraz chce nawracać młode dziewczyny. Czy to ma sens?

Rozmowę z prof. Dębskim przeczytacie w środę w "Dużym Formacie"