Zespół Riverside, najlepszy towar eksportowy polskiej sceny rockowej, nagrał nową płytę. "ID.Entity" muzycznie kłania się latom 80., ale w tekstach mierzy ze współczesnością.
Kiedyś muzyka rockowa była symbolem nieokrzesania, wręcz muzycznego chamstwa. Dzisiaj jeden z najbardziej popularnych polskich zespołów rockowych – a już na pewno najbardziej ceniony na świecie – to dobre maniery, namysł i rozwaga. Nawet jeśli czasem walną w zęby, poprzedzą to głębokim ukłonem, a potem utulą.
Nazywają się Riverside i znowu nagrali dobrą płytę.
"ID.Entity". Nowe otwarcie Riverside
Poprzednia płyta grupy – „Wasteland" – ukazała się w 2018 roku. Zespół nigdy wcześniej nie zrobił sobie tak długiej przerwy wydawniczej, nawet po śmierci gitarzysty Piotra Grudzińskiego, który odszedł nagle, w lutym 2016 roku. Fani mogli się więc poczuć zaniepokojeni, tym bardziej że Mariusz Duda, lider Riverside, był imponująco aktywny na innych polach, jakby wydawały mu się znacznie bardziej atrakcyjne. W 2020 roku wypuścił świetny album „Through Shaded Woods", opatrzony szyldem jego solowego projektu Lunatic Soul, a w pandemicznym zamknięciu stworzył aż trzy pełne płyty wydane pod nazwiskiem: „Lockdown Spaces", „Claustrophobic Universe" oraz „Interior Drawings". Nie zwątpił jednak nigdy w Riverside, ani myślał porzucać swoją macierzystą formację, choć czuł – mam nadzieję, że wybaczy mi publiczne dzielenie się wiedzą czerpaną z prywatnych rozmów – że potrzebne jest jakieś przewartościowanie, nowe otwarcie, krok naprzód bardziej zamaszysty niż poprzednie.
Wszystkie komentarze
Metalowym tak.
A mowa o rocku.
Nie.
Metal to tez rock. Nie mydlij oczu. A nabardziej znanym jak juz, to jest Vader. Potem Behemoth
Ale rockowym? Bo tu mowa o najbardziej cenionym zespole rockowym.
Dziś już chyba Behemoth jednak. PS. O Riverside nie słyszałem aż do tego artykułu.
Moze i tak zgoda.
Zas raz slyszalem Riverside jako support przed koncertem czegos i ze tak zacytuje naczelnego policjanta polski: dupy nie urywa...
ilekroć wykonwaca zaliczany do tego nurtu nagra coś nowego, wprowadzając elementy z innych gatunków muzyki to zawsze jest kręcenie nosem, że komercha i zdrada. bo w rocku progresywnym wygląda na to, że wcale nie chodzi o rozwój z płyty na płytę :)
takie było jęczenie jak Steven Wilson nagrał ostatnie dwie płyty, takie samo jęczenie jest z tym nowym Riverside - zamiast docenić, że artyści nie stoją w miejscu i próbują czegoś innego, jest narzekanie typu "czemu nie nagrali czegoś takiego jak ta poprzednia" :)
Ale w kontekście tego nowego albumu Riverside to nawet tego typu logiki nie rozumiem, tzn. nawet biorąc pod uwagę taki punkt widzenia jak przedstawiony powyżej i kiwając głową: okej, tak mają fani rocka progresywnego, niech im będzie.
Riverside to przecież zawsze odrobinę popowa rzecz (zwłaszcza w warstwie wokalnej - te słodkie (niemal czy dosłownie) falsety), a trochę synthpopu ejtisowego na klawiszach jeszcze nie czyni tego albumu pozbawionym klasycznych elementów progrockowych. Brzmienie gitar czy nawet riffy spokojnie by weszły na jakiś album Porcupine z lat 00. To jest wciąż podobna estetyka. Nawet na instrumentalnym, wolno się rozwijającym Age of Anger są w drugiej części gitary jakby żywcem wyjęte z tamtego czasu. A niektórzy biadolą, jakby "Słodkiego miłego życia" usłyszeli, bo barwa jak Łosowski. No, zbrodnia.
Bardzo solidny materiał (choć na pewno nie album roku czy mistrzostwo świata), wytrzymałem z 5 odsłuchów z rzędu (a to w dobie dzisiejszej dostępności streamingowej sporo). I pewnie nie raz wrócę, gdy będę miał ochotę na tę stylistykę, bardzo dobrze powinien wchodzić w podróży.
ja tego Riverside'a słuchałem raz i to nie jest jakoś super radykalnie coś innego, niż to, co robili do tej pory, a jednak znajomy mój jeden uznał, że jemu się nie podoba i stracą fanów przez to. to ja nie wiem, czego ci fani chcieli właściwie. Riverside to nie jest King Crimson między latami 70 a 80, że zmienili kompletnie brzmienie.
Ja mam inny problem. Tak zwany nowożytny rock progresywny uważam za kompletne g...o. Ledwo toleruję Marillion z Hogarthem.
Skąd się to bierze?
Ano stąd, że nadworni kompozytorzy z Genesis czy Yes byli wykształconymi muzykami - Banks, Wakeman. Dodać do tego wysmakowanie Hacketta, szaleństwo Howe'a, Squire'a i talent do wszystkiego Collinsa i masz supergrupy.
Obecnie rock progresywny nie robi kompletnie nic interesującego i niestety ale też nie prezentuje już muzyki o takiej klasie jak "Mad man moon", "One for the vine", czy "Awaken". To już nie wróci. Ciągną się tylko te smętne gitarowe sola na tle klawiszowych padów.
Przypomnę jeszcze o stopniowaniu, które ktoś kiedyś wymyślił.
Yes > Stare Genesis > Nowe Genesis > Marillion > Pendragon > Arena > Porcupine Tree > Riverside, dalej to już nawet nie ma co pisać.
Im dalej w ciągu tym gorzej.
Wracam do "Trick". Cześć.
Z mojej perspektywy powyższe stopniowanie nie ma sensu. Wolę sto razy słuchać np. Signify (nie liczą się tu dla mnie użyte środki, a natężenie emocji i brzmienie) niż dowolnego albumu Yes czy Genesis. To są dopiero dla mnie nudy i przeciągnięte rzeczy. I w ogóle taki Van der Graaf Generator bije wszystko z wymienionej listy (bo to po prostu ciekawszy zamysł, ciekawsze brzmienie itd.), więc powyższa lista to jakieś coś tam subiektywne z wielkimi pretensjami do obiektywizmu, pewnie natchnione którymś redaktorem, co to sprawował rząd dusz w ejtisowym eterze. Marillion i Pendragon, łojezu. Już wolę Vroom King Crimson?
A czemu Magmy nie ma na liście? Bo nie jest anglosaska?
Miałem na myśli oczywiście Thrak*, nie Vroom, ale wiadomo, o co chodzi.
a mnie właśnie te Yesy i Genesisy nudzą. zbyt pretensjonalne to jest prawdę mówiąc - podobnie mam z Dream Theater jeśli chodzi o bardziej współczesne rzeczy. co z tego, że masz wykształconych muzyków, którzy tworzą długie rozbudowane kompozycje, w których nie ma za bardzo emocji, za to są popisówy na gitarach i klawiszach. za to Wilsona i Porcupine Tree wielbię. i tak, też wolę włączyć sobie Signify niż którąkolwiek z wymienionych wcześniej :)
ps. VROOOM właściwie to była epka zapowiadająca THRAKa, ale tak, domyśliłem się o który album chodzi :)
Kiedyś to kurła było.
Oczywiscie ze Vader. Pan redaktor nie doczytal...
Skonczyl sie na kill em all !
Mnie się podoba, pozdrawiam.
A co się stało?
Może liczby sprzedanych na świecie płyt? To standardowy miernik popularności.