„Rok pięćdziesiąty piąty, a Żurawią pamiętnego dnia, cudowna Karawana szła. Na jej czele szedł Pan Tyrmand sam, i Melomani byli tam, by grać Jam Session Number One” – pisał Wojciech Młynarski zainspirowany jazzową zawieruchą wywołaną przez Tyrmanda.
Zupełnie inne zawieruchy panowały na początku 1985 r. w stanie Illinois. Mocno ujemnym temperaturom towarzyszył przenikliwy wiatr. Radio i telewizja zalecały pozostanie w domach. Dlatego mimo wcześniej umówienia się Leopold Tyrmand w ostatniej chwili odwołał spotkanie z Pawłem Brodowskim, redaktorem naczelnym „Jazz Forum” (wtedy i dziś także).
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Mieszkając w Polsce, w swoich poglądach był bardzo konsekwentny.
<<< Na muzyce to on się znał, gorzej z wyborami politycznymi, szczególnie pod koniec życia, >>>
Ależ raczej wręcz przeciwnie - był wyjątkowo stały i konsekwentny w poglądach, i to właśnie mogło podświadomie denerwować tych, którzy się zmieniali ;-) W końcu ileż to było ważnych postaci w kulturze i polityce, które przeszły drogę od uwielbienia dla Stalina/Bieruta do twardego rdzenia opozycji demokratycznej w kilkadziesiąt lat później - a Tyrmand nie tylko, ku ich pewnej konsternacji, zawsze mówił mniej więcej to samo co oni zrozumieli dopiero po latach, ale jeszcze do tego nie wahał się mówić o tym głośno... Bardzo trafnie (i nie bez samokrytycyzmu) opisał to Mrożek w pośmiertnym wspomnieniu o Tyrmandzie, z którym był zaprzyjaźniony.
Miał poglądy antykomunistyczne. Chyba niepotrzebnie miesza się tu liberalizm. Amerykański demokrata z lat 70-90 w Polsce byłby wolnorynkowym, antykomunistycznym liberałem. Amerykański republikanin podobnie, tylko bardziej korwinistycznie. Teraz to już opowieści z mchu i paproci. W Polsce najbliżej komuny jest podobno "antykomunistyczny" PiS - gdyby Tyrmand dziś go popierał, byłby idiotą. A raczej nie był.