Nie zawsze całowali, czasem gryźli i szczypali
Tekst o całowaniu, jak żaden inny, można byłoby rozpocząć od ''już starożytni Rzymianie''. To dzięki nim ta sztuka rozprzestrzeniła się po świecie. Grecy nie byli fanami całowana - u Homera nie znajdziemy miłosnych pocałunków. Jeśli już, to mające wyrażać szacunek, podległość czy pozdrowienie. Chrześcijaństwo miało z tym kłopot, i to wcale nie z powodu judaszowego pocałunku. Św. Paweł pisał do wiernych, by pozdrawiali się ''świętym pocałunkiem'', co przerodziło się w ''pocałunek pokoju'' w czasie nabożeństw. Ale przeważyły obawy, że to może zajść za daleko, więc najpierw rozdzielono w kościołach mężczyzn od kobiet, a z czasem pocałunek zmienił się w ''znak pokoju''. Kiedy nadeszła epoka wielkich odkryć i Europejczycy zaczęli poznawać inne kultury, okazało się, że nie wszędzie się całują. Brytyjski podróżnik William Winwood Reade, który przemierzał Afrykę w drugiej połowie XIX w., opisał, jak zakochał się w pewnej afrykańskiej księżniczce, miesiącami zabiegał o jej względy, a kiedy wreszcie odważył się ją pocałować, przerażona dziewczyna uciekła z krzykiem. Myślała, że zabiera się do jej skonsumowania. Całowania nie znali też mieszkańcy Wysp Cooka na Pacyfiku, choć tamtejsza młodzież tworzyła chyba najbardziej seksualnie aktywną kulturę świata (według antropologa Donalda Marshalla mieli średnio 21 orgazmów tygodniowo, i to bez jednego pocałunku). Ale nie ma co daleko szukać - w XIX w. także Finowie nie byli zainteresowani całowaniem, uważali to za czynność obsceniczną, choć nie mieli problemu ze wspólną kąpielą i sauną nago. Tam, gdzie nie stykano ust, intymność i bliskość także wyrażano poprzez zbliżenia, choć w innej formie - głaskanie, lizanie, pocieranie, szczypanie. Jeden z ekstremalnych objawów namiętności opisał antropolog Bronisław Malinowski - mieszkańcy wysp trobriandzkich w chwilach miłosnego zbliżenia mieli zwyczaj kąsania się po... rzęsach.
Wszystkie komentarze