Katarzyna W., matka dziewczynki, opowiada policjantom, że została przez kogoś uderzona w tył głowy i straciła przytomność. Ale na potylicy nie ma śladów tak mocnego uderzenia. Brak obrażeń kobieta tłumaczy kokiem.
W tym czasie policyjni technicy szukają w jej mieszkaniu śladów krwi. Sprawdzają, czy dziewczynka nie została zabita w domu. Żadnych śladów nie ma.
W miastach aglomeracji katowickiej i Zagłębia ludzie rozwieszają zdjęcia półrocznej dziewczynki. W komendach policji dzwonią telefony w tej sprawie. Policjanci sprawdzają sygnały od ludzi.
Insp. Zbigniew Klimus, wiceszef śląskiej policji, powołuje specjalną grupę operacyjną, która ma koordynować poszukiwania. To czterej doświadczeni policjanci oraz dwie policjantki z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Jedna z nich jest psychologiem. Mogą dysponować wszystkim, do czego ma dostęp policja. Jeśli zażyczą sobie śmigłowiec, przyleci do Katowic w pół godziny.
Członkowie grupy analizują billingi rodziców Madzi. Sprawdzają, czy kontaktowali się z zagranicznymi ośrodkami adopcyjnymi lub znanymi policji handlarzami żywym towarem. To ślepy trop.
Sprawdzają też, gdzie w chwili porwania logowała się komórka Katarzyny W. Dzięki nadajnikom BTS odtwarzają trasę, jaką przeszła. Pokrywa się z zeznaniami kobiety. - Kiedy jednak zaczęliśmy analizować czas przemarszu, okazało się, że matka musiała iść bardzo, ale to bardzo szybko. Za szybko jak na spacer z dzieckiem - mówi jeden z oficerów policji.
Śledczy dwukrotnie przeprowadzają eksperyment i pokonują trasę z lalką w wózku. Za każdym razem zajmuje im to więcej czasu, niż zajęło matce Madzi. Na każdym badanym odcinku policjanci są wolniejsi o kilka minut. - Nie mieliśmy już wątpliwości, że kobieta nie mówi nam prawdy, bo musiałaby przez cały czas niemal biec - mówi nasz informator.
Rodzice Madzi zostają objęci całodobową obserwacją.
Wszystkie komentarze