Na ulice La Paz i pobliskiego El Alto codziennie w poszukiwaniu klientów wychodzi aż 3000 pucybutów. Są w różnym wieku, a ich obecność w stolicy Boliwii stała się w ostatnich latach zauważalnym zjawiskiem społecznym. Noszą kominiarki narciarskie, ponieważ nie chcą zostać rozpoznani. Zza tych masek mierzą się z dyskryminacją - w ich otoczeniu nikt nie wie, że zajmują się czyszczeniem butów. Ukrywają ten fakt w szkole i nawet ich własne rodziny są przekonane, że wyruszają z El Alto w kierunku centrum miasta do zupełnie innej pracy. Maska jest najistotniejszym elementem wyróżniającym pucybutów - sprawia, że są niewidzialni, a zarazem jednoczy ich. Ta grupowa anonimowość daje im siłę w zetknięciu z resztą społeczeństwa, jest wyrazem oporu przeciw wykluczeniu, którego doświadczają z powodu wykonywania takiej, a nie innej pracy.
Fotograf od trzech lat współpracuje z sześćdziesięcioma pucybutami związanymi z organizacją pozarządową "Hormigón Armado" [tłum.: żelbeton]. Prezentowane zdjęcia zaplanowali wspólnie, w trakcie serii warsztatów dotyczących powieści graficznych, które obejmowały stworzenie sesji zdjęciowych z wykorzystaniem elementów lokalnego krajobrazu miejskiego El Palto. W ramach walki z dyskryminacją społeczną, zostali więc współautorami tego projektu.
Oto artyści, którzy na ulicach Kinszasy - trzeciego co do wielkości miasta na kontynencie - starają się zwiększać świadomość mieszkańców na temat wyzwań stojących przed stolicą Konga. Przetwarzają śmieci na kostiumy, zwracając w ten sposób uwagę widzów na postępującą degradację środowiska. Występują na ulicy jako kolektyw i krytycznie odnoszą się do problemów dotykających społeczeństwo takich jak: brak opieki zdrowotnej, zanieczyszczenie, wycinki lasów i nadmierna konsumpcja. Inicjują dialog z mieszkańcami miasta, umiejętnie splatając kulturę miejską i symboliczne rytuały.
Eksplozja demograficzna tej gigantycznej aglomeracji w połączeniu z rosnącymi potrzebami mieszkańców, globalnymi tendencjami w gospodarce i dużym popytem na plastik jednorazowego użytku doprowadziły do masowego importu dóbr konsumpcyjnych, powodując spustoszenie środowiska. Skutki tych działań wyrażane w liczbach są bardzo niepokojące: 13 milionów mieszkańców generuje codziennie aż 7 ton odpadów. Najbardziej dotknięte tym problemem są biedne dzielnice, co powoduje jeszcze większe pogłębienie nierówności. Proste, kolonialne miasteczko, którego ludność liczyła jeszcze pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku 200 tysięcy mieszkańców, po uzyskaniu niepodległości we wczesnych latach sześćdziesiątych stało się nagle głównym ośrodkiem w kraju. Dwie wojny i ciągła niepewność wyprowadziły miliony ludzi na drogi prowadzące do Kinszasy. Poza ścisłym centrum miasta, stolica jest w zasadzie wielką, niekończącą się wioską pozbawioną jakiejkolwiek infrastruktury. Władze państwa nie są w stanie uporać się z podstawowymi wyzwaniami, takimi jak drogi, ścieki i elektryczność. Ci artyści niejako na nowo ucieleśniają swoje miasto i tworzą dlań współczesne mity. Tradycyjne, ludowe maski symbolizują podstawowe wyzwania związane z ochroną środowiska naturalnego, stawiając pod znakiem zapytania prawdziwą wartość nowoczesności.
Miałam siedem lat, kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy. Gdy wracałam ze szkoły, kolega powiedział: "Czy wiesz, że jeśli odsłonisz włosy, które chowasz pod chustą, Bóg ukarze cię, wieszając cię za nie?". Pewnego dnia mąż zamknął mnie w domu, by powstrzymać mnie przed czytaniem, chodzeniem na uczelnię, spotykaniem się z rodziną i przebywaniem wśród innych ludzi. Tego samego dnia nasze miasto nawiedziło trzęsienie ziemi i zostałam uwięziona w mieszkaniu na dziesiątym piętrze. Najbardziej bałam się tego, że nie znajdę bezpiecznego miejsca, w którym mogłabym stanąć. I nagle poczułam, że tracę grunt pod nogami. Od tamtego dnia boję się ludzi i trzęsienia ziemi. Nie przywiązywałam uwagi do zasad i tradycji przed zawarciem małżeństwa, które skończyło się okropnym rozwodem niedługo po tym zdarzeniu. Żyłam w bagnie, nieświadoma, bez korzeni i tożsamości. Całą moją istotę definiowało nazwisko ojca, męża i przyszłego, nienarodzonego syna.
W swojej historii fotografka zwraca uwagę na zasady i tradycje, które wywodzą się z religii. Niektóre z tych nauk narzucają brak równości między mężczyznami a kobietami. Zasady wywodzące się z religii zostały wprowadzone do konstytucji przez Islamską Republikę Iranu. Nierówne traktowanie mężczyzn i kobiet skutkuje na przykład tym, że mężczyźni dziedziczą dwa razy więcej niż kobiety, mają także prawo do dwukrotnie większej niż kobiety kwoty w ramach "pieniądza krwi" [rodzaj rekompensaty dla bliskich ofiary, wypłacanej przez sprawcę bądź jego rodzinę]. Nie ma wątpliwości co do tego, że takie niesprawiedliwe przepisy prawa znacząco przyczyniają się do przemocy wobec kobiet i ich dyskryminacji. W rządowym więzieniu znajdziemy wiele kobiet osadzonych, dlatego że ośmieliły się odsłonić głowę. A przecież chciały jedynie poczuć wiatr we włosach. Dziewczynkom i kobietom nie wolno też śpiewać. Niektóre dziewczęta marzą o pójściu na studia, ale w zamian są zmuszane do aranżowanych małżeństw. W całym tym bagnie wolność jest duszona w zarodku. Nie ma tu miejsca na rozwój i wzrost. Tyrańskie rządy zawsze wykorzystują religię jako najlepszy i najsilniejszy sposób kontrolowania ludzi.
Cykl powstał w ciągu 95 dni, podczas których rodzina fotografki była zamknięta na hiszpańskiej wsi, gdzie zaskoczył ich lockdown. Imina Walczak stara się pokazać doświadczenie kwarantanny z dala od dużego miasta, na wsi, gdzie kontakt z naturą wprawdzie koi, ale jednocześnie wyraźnie odczuwalny jest brak innych ludzi - owa dotkliwa nieobecność, zarówno wizualna, jak i dźwiękowa, wzmacnia uczucie napięcia. Jest to szczególnie dotkliwe dla dzieci, którym zamyka to okno na świat. Kontakt z naturą staje się bardziej intensywny, jej obserwacja wypełnia cichy czas zabawy i wypoczynku.
Jednocześnie oderwanie od rzeczywistości i jej rytmu życia wśród ludzi sprawia, że wyobraźnia kwitnie. Wraz z zachodem słońca budzi się niepokój i lęk przed śmiercią. Wszyscy uczą się, w jaki sposób okiełznać nocne zmory i od samego rana podziwiać tymczasowy wiejski ogródek.
Freddy Mercury w "Bohemian Rhapsody" pyta: "Czy to jest prawdziwe życie? A może to tylko fantazja?". My również od momentu wybuchu globalnej pandemii koronawirusa często zadajemy sobie pytania, co tak naprawdę dzieje się wokół nas i gdzie jest granica między fantazją a rzeczywistością? Cała ta sytuacja wydaje się surrealistycznym snem, w którym co kilka dni musimy zmieniać wszystko w życiu.
Niemcy przeciwstawiły się pandemii rozmaitymi środkami na poziomie infrastrukturalnym, wprowadzając nowe zasady dystansu społecznego i kilkutygodniowe zamknięcie. W prezentowanym fotoeseju łączą się różne aspekty i scenariusze zaobserwowane podczas pandemii Covid-19 w Niemczech, które splatają się i mogą być w różny sposób interpretowane, podobnie jak różne gatunki muzyczne w utworze "Bohemian Rhapsody".
Autorów tej pracy nteresuje napięcie, jakie wytwarza się pomiędzy życiem publicznym, systemem, który za nim stoi, a także poruszającymi się w tej przestrzeni ludźmi. "Corona Rhapsody" to głos w debacie na temat tego, jak zmieni się nasze społeczeństwo w wyniku pandemii. Jak obecna sytuacja przedstawiana jest w mediach i postrzegana przez ludzi, na ile zbiega się to z subiektywnymi doświadczeniami, a także jak pandemia może stać się narzędziem używanym do celów politycznych i jak będziemy pamiętać kryzys związany z koronawirusem w przyszłości.
Cykl "Wahala" porusza problem nieokiełznanego wzrostu gospodarczego i związanych z nim perspektyw ekologicznych. Zadaje pytanie, o to, co napędza świat i na jak długo. Przez ostatnie dziesięciolecia ludzkość intensywnie inwestowała w paliwa kopalne i dzisiejszy świat jest niestety nadal bardzo od nich zależny. To, co się wokół nas dzieje, wskazuje jednak na to, że chyba zbliżamy się do końca pewnej epoki.
Projekt "Wahala" zaprowadził fotografa do Indii, Nigerii, Polski i Niemiec. Robin Hinsch pracował na polach naftowych delty Nigru, w zagłębiu węglowym w indyjskim stanie Jharkhand, a także wokół dużych kopalni odkrywkowych wokół Nadrenii Północnej-Westfalii w Niemczech i na Śląsku w Polsce. Interesowali go przede wszystkim ludzie i ich otoczenie, na które istotnie wpływa przemysł naftowy, gazowy i węglowy. Większość tych ludzi próbuje "włamać się" do łańcucha dostaw i zarabiać na życie, sprzedając paliwa kopalne, które sami wydobywają ze studni i kopalni.
Wszystkie komentarze