Igrzyska podbiła "armia piękna" - 229 czirliderek wyselekcjonowanych w Korei Płn. Nie tylko pod względem estetycznym, ale także, a może przede wszystkim, ideowym. Kim Dżong Un wysłał na je igrzyska, by pokazać ładniejszą twarz czerwonej satrapii.
Ponoć każdy ich wyjazd za granicę - a było ich kilka, nawet do Korei Płd, ale ostatni ponad dekadę temu - poprzedzają szkolenia, jak być lojalnym wobec kraju.
W 2005 roku po lekkoatletycznych mistrzostwach Azji w Incheon 21 dziewczyn zesłano za nieodpowiednie zachowanie do obozów pracy. Tak podawała zagraniczna prasa. Właśnie w Incheon czirliderką była późniejsza żona najmłodszego Kima - Ri Sol-ju.
Kiedy dziewczyny wybierały się na igrzyska do Pjongczangu, ich pożegnanie w Korei Płn. i powitanie u krewniaków telewizja koreańska pokazywała do znudzenia. Nawet powtórki w zwolnionym tempie, by dostrzec każdy grymas na twarzach.
Na mecze reprezentacji hokejowej złożonej z zawodniczek z Południa i Północy kibice przynosili chorągiewki wspólnej Korei - białe, z zarysem podzielonego półwyspu. I bawili się, nie zważając na wyniki.
KRLD wysłała do Pjongczangu 12 hokeistek, pozostałe 23 są w kadrze z Południa. W środowym meczu Koreanek z Japonkami show hokeistkom kradły czirliderki (w tle Japonki)
Północnokoreańskie czirliderki usadzono w kilku grupach po 40. Wysokie jak na koreańskie standardy (powyżej 163 cm), jednakowo ubrane i zgrane jak pluton żołnierzy na defiladzie.
W swojej ojczyźnie występują właśnie przy okazji defilad, świąt państwowych i ludowych festiwali. Za ich plecami umieszczono grupę bębniarzy z telewizji koreańskiej.
Oprawa meczów hokeja jest staranna, a trybuny niemal pełne. W odróżnieniu od aren, gdzie rozgrywane są np. skoki, biegi czy biatlon, dla Koreańczyków mniej ciekawe i najwyraźniej trochę niezrozumiałe.
Fotoreporterzy z całego świata rzucili się do czirliderek, zawodniczki rozgrzewające się na lodzie przestały ich interesować. Czirliderki z Korei Płn. śpiewają piosenki, tańczą, układy taneczne mają tak dopracowane, jakby były jedną osobą. Jednakowe czerwone kurtki i białe czapeczki, a gdy je zdjęły: biało-granatowe bluzy w barwach Korei Płn. Zdecydowanie łatwiej je filmować, niż opisać.
Zegarki to jedyny "indywidualny" atrybut identycznie umundurowanych i zachowujących się północnokoreańskich czirliderek
Pierwszy mecz ze Szwajcarkami Koreanki przegrały 0:8, czirliderki w pewnej chwili założyły maski, podobno były to podobizny młodego Kim Ir Sena, pierwszego przywódcy Korei Płn. Tutaj się okazało, że sportowe zjednoczenie to mrzonka, bo powszechne w Korei Płd. były głosy protestu. Kim Ir Sen jako wizerunkowy idol?
Miało nie być propagandy! - wściekali się co bardziej konserwatywni gospodarze. Wtedy południowokoreański minister ds. unifikacji powiedział, że to żaden Kim Ir Sen, tylko po prostu przystojny młodzieniec.
Ludzie się jeszcze bardziej zdenerwowali, że urzędnik robi z nich balona. Ministrowi przytaknęła reżimowa telewizja po drugiej stronie strefy zdemilitaryzowanej - powiedzieli w niej, że założyciel kraju idealnego, Wieczny Prezydent, jest zbyt ważny dla narodu, aby czirliderki mogły użyć jego wizerunku do lekkich celów. To chwilowo zamknęło dyskusję.
Potem przyszła powtórka z rozrywki, czyli kolejna porażka 0:8 ze Szwecją. W trzecim meczu z Japonią Koreanki straciły pierwszą bramkę, zanim kibice zajęli miejsca na trybunach. Krążek był w akcji niewiele ponad 60 sekund. A potem traciły kolejne.
Ale gdy koreanki atakowały, wrzask na trybunach stawał się trudny do zniesienia. Choć siedzących przede mną dwóch nastolatków wykorzystywało każdą chwilę, by wyciągnąć komórki i odpalić jakąś grę. Czy wyniki hokeistek mają jakieś znaczenie wobec ich misji?
Koreanki grały w myśl olimpijskich zasad barona De Coubertina, że najważniejszy jest udział w sporcie. Gorzej od rywalek jeździły na łyżwach, gorzej się rozumiały, atakowały chaotycznie, ale wzruszająco ofiarnie. "Armia piękna" śpiewała im z trybun rzewne pieśni, kiedy na lodzie wrzała walka. W końcu padł gol dla wspólnej Korei, pierwszy i ostatni w tym turnieju, przyjęty nieprawdopodobną wręcz owacją. Grupę skończyły z bilansem goli 1:20. Ich wielka misja się dokonała.
Hokeistki z Korei to nie jest czołówka, ale turystyki olimpijskiej nikt im wypomnieć nie śmie. Broniły wspólnie pewnej wzniosłej idei z drobną pomocą naturalizowanych Kanadyjek i Amerykanek.
Start sportowców z Korei Płn. to był od początku rodzaj atrakcji i tabu. Z pogranicza sportu i polityki, co kibice lubią najbardziej. I my także.
- Patrzcie, grupa z Korei Płn. - krzyknął ktoś, wskazując palcem. Szliśmy na trening skoków w Alpensia Jumping Park. Rzeczywiście przed nami szło dwóch zawodników, dwóch trenerów i dwóch policjantów. Przez moment wydawało się nam, że policjanci z Korei Płd. eskortują krewniaków z Północy. Ale nie, to był tylko przypadek, na najbliższym zakręcie policjanci skręcili w lewo, a sportowcy i trenerzy poszli prosto. I szli bez eskorty.
To samo dotyczyło "armii piękna". Kiedy przechodził obok niej oddział policji, dziennikarze pytali, czy z Północy. Okazało się, że z Południa. Ochrona eksportowych piękności północnokoreańskich jest z pewnością zdecydowanie bardziej dyskretna.
Hokeistki, drużyna obu Koreii, grupę skończyły z bilansem goli 1:20 i w ten sposób ich wielka misja się dokonała.
Wszystkie komentarze