W niedzielę doszło do bezprecedensowego wydarzenia: fala opozycyjnych demonstracji przelewa się od wschodu na zachód Federacji Rosyjskiej - z Jużno-Sachalińska na Dalekim Wschodzie doszła do zachodniego krańca kraju.
W prowincjonalnych miastach w każdym proteście brało udział od kilkuset osób do kilku tysięcy. W Moskwie i Sankt Petersburgu (na zdjęciu) - po kilkadziesiąt tysięcy. Tego nie było nawet w czasie białych protestów zimą 2011-12 (przeciwko ograniczaniu swobód i przykręcaniu śruby), które ogarnęły tylko największe miasta.
Demonstracje w Moskwie rozpędzała Gwardia Narodowa - stworzona w ubiegłym roku, podporządkowana bezpośrednio Putinowi 400-tysięczna armia. Służy Kremlowi nie jako tarcza przeciwko wrogom zewnętrznym, lecz jako instrument do pacyfikacji opozycji.
Nawalny rano wezwał swoich zwolenników w całej Rosji, aby wyszli na ulice i protestowali przeciwko skorumpowanym urzędnikom. Miał na myśli premiera Dmitrija Miedwiediewa.
W lutym Nawalny opublikował raport. Wynika z niego, że Miedwiediew stworzył sieć korupcyjnych powiązań, dzięki którym wszedł w posiadanie pałaców i luksusowych jachtów.
Manifestacje odbywają się pod hasłem "On nam nie Dimon" (pogardliwa forma imienia Dimitrij).
Raport przygotowany przez Nawalnego pokazuje, jakim komfortem otoczył się premier Dmitrij Miedwiediew, któremu fundusze dobroczynne zafundowały pałace, rezydencje, jachty i winnice warte w sumie 5 mld zł.
Manifestanci w Moskwie pod pomnikiem Aleksandra Puszkina.
Według radia Echo Moskwy policja w Moskwie zatrzymała ponad 1000 demonstrantów.
Gwardia siłą zajęła też moskiewskie biuro kierowanej przez Nawalnego Fundacji Walki z Korupcją. Powodem był rzekomy alarm o podłożeniu bomby.
W Petersburgu zatrzymano około 130 osób.
Niektórzy demonstranci zawiesili sobie na szyjach adidasy, bo - jak pisał Nawalny - premier miał do nich słabość i potrafi w ciągu 20 dni kupić sobie 10 par najdroższych modeli.
Tymczasem emerytce czekającej na podwyżkę premier powiedział niedawno: "Pieniędzy nie ma".
Protestujący trzyma plakat z hasłem: "Ile cię to kosztowało?", skierowanym do premiera Miedwiediewa.
"Nawalna niedziela" wypadła w 17. rocznicę pierwszego wyboru Putina na gospodarza Kremla. Za rok rozpocznie czwartą sześcioletnią kadencję.
Zgodnie z planem Kremla przy co najmniej 70-proc. frekwencji Putin ma dostać 70 proc. głosów lub więcej.
Jego konkurentami znów mają być przywódcy quasi-opozycji - komunista Giennadij Ziuganow i nacjonalista Władimir Żyrinowski - gotowi raz jeszcze przegrać. Do walki z prezydentem chce też stanąć jego prawdziwy rywal - Nawalny.
Po niedzielnych manifestacjach policja zarzuca Nawalnemu złamanie przepisów o zgromadzeniach publicznych. Za to na podstawie art. 20.2 kodeksu postępowania administracyjnego grozi mu kara od grzywny do 15 dni aresztu. Kreml nie planuje więc raczej odwieszenia mu wyroku za rzekomą kradzież drewna - opozycjonista jest już bowiem skazany na podstawie sfabrykowanego oskarżenia na pięć lat więzienia w zawieszeniu.
Jego raport o majątku Miedwiediewa obejrzało w sieci co najmniej 15 mln osób, a to więcej niż widownia programów informacyjnych kremlowskich telewizji.
Zamykając swego głównego przeciwnika i nie pozwalając mu wziąć udziału w wyborach prezydenckich, dzisiejszy gospodarz Kremla stawia pod wielkim znakiem zapytania prawomocność swego - planowanego jako oszałamiające - przyszłorocznego zwycięstwa, po którym ma rozpocząć czwartą kadencję.
Wszystkie komentarze