Należy się nam wszystkim solidny rys historyczny. Mowa będzie bowiem o miejscu, które zaliczyło więcej upadków niż jakiekolwiek inne: chodzi o podziemia kamienicy przy Karmelickiej 7.
Tamta niedziela była pod wieloma względami wzorcowa - wisiało słońce, ale jeszcze nie jakieś saharyjskie upały, powietrze się odrobinę ruszało. Musiałem tamtej niedzieli pracować, jednak praca odbywała się na Woli Justowskiej.
Tę peregrynację zacznę na Kazimierzu, w Hevre, do którego niejeden raz chodziliśmy z Osobą Towarzyszącą, ku naszemu zadowoleniu. Jakoś parę dni temu - była bodaj sobota - znaleźliśmy się w okolicy, trzeba było zjeść, padło na Hevre.
Którejś nocy napisał do mnie Nocny Korespondent, którego tak nazywam, bo on chyba nigdy się nie odezwał za dnia. No i oprócz wskazań i ocen, z którymi jak zawsze nie w pełni się zgadzam - cóż jednak piękniejszego niż pogodna niezgoda - wskazał mi...
Złota Łyżka. 1000 najlepszych przepisów kuchni włoskiej (wyd. Jedność, 69 zł) to książka kucharska, którą trzeba czytać zawsze przed wybraniem się na zakupy, zwłaszcza delikatesowe.
Napisała do mnie Wierna Czytelniczka Maria (tak się podpisała), emerytowana nauczycielka. Bardzo jej za ten list dziękuję. O tyle piękniej dostawać listy na papierze, pisane długopisem. Nie można ich pozostawiać bez odpowiedzi.
Opowiastka zaczyna się od jednego z niezliczonych spacerów na trasie między ul. Piłsudskiego a Zwierzyniecką, póki jeszcze chodziłem tą trasą.
Sypnę teraz z rękawa garścią wieści w nieładzie, tak, jak do mnie przychodziły.
To będzie jeden z tych niezwykle rzadkich tekstów, które na dobrą sprawę możecie sobie darować i lecieć od razu na sam dół, żeby wyłapać adres. To się opłaci: po prostu idźcie.
W zeszłym tygodniu pisałem o Wschód Barze, wytykając to i owo, ale zasłużenie. Miałem zamiar napisać dziś o innym adresie, postanowiłem jednak, że przyszedł czas na Wietnam na Brodzińskiego, już niemal przy Rynku Podgórskim.
Bardzo mnie ubawiło, kiedy na jakiś czas przed otwarciem nowej placówki gastronomicznej Chór Podziwiających wydał werdykt, że jest to miejsce genialne. Przy okazji obwieścił, że niedługo i my, maluczcy, będziemy mogli pójść do Wschód Baru, żałując,...
Gęś, jak się wydaje, stała się synonimem kuchni doskonałej, łączącej historyczne inklinacje, domowy obyczaj i nowe trendy gastronomiczne. Nic więc dziwnego, że choć dotąd nie mieliśmy w mieście ani jednej restauracji podkreślającej łączność z...
Wróciłem właśnie z Kleparza. Kupiłem ledwie parę rzeczy: ikrę śledziową, młodą kapustę i młode marchewki, niestety, sprowadzone z Włoch, no i tę zieleninę, której zawsze wypatruję z utęsknieniem, czosnek niedźwiedzi.
Muszę przypomnieć (bo już się zwierzałem), że złożyłem niegdyś obietnicę: do Zakopanego nie wrócę. Życie kazało mi jednak połknąć wstyd i pojechać, udało mi się nawet ominąć najbardziej skandaliczne miejsca; za drugim razem nie miałem tyle szczęścia.
Miałem od dość dawna taki pomysł, żeby napisać o zupełnie niewidocznym barku włoskim przy pl. Inwalidów. Wejście piwniczne, drzwi pod schodami, dla biznesu miejsce najgorsze z możliwych. A jednak pomyślałem, że ma jakieś szanse, bo Włosi bywają...
W ostatnim czasie powodziło mi się jakoś nienadzwyczajnie, to znaczy spędziłem wiele dni w domu. Zmuszony więc byłem zamawiać obiady, korzystając z aplikacji Uber Eats.
Są w mieście takie miejsca, których kulinarnie najlepiej po prostu unikać. Najczęściej omijam Rynek i jego najbliższe okolice. W sumie nie ma o co strzępić języka, w centrach statecznych miast żyjących z turystyki trudno dobrze zjeść, dominują...
Nowy Kleparz, co ja wam powiem, jest niesłychanie brzydki, w gruncie rzeczy najbliżej mu do targowisk wschodniej Europy. Popatrzcie kiedyś na ten targ od strony torów tramwajowych, na te napisy sprzed dwóch epok, wszystko to oblazłe i brudne.
W zeszłym tygodniu napisałem wesoło o przemianach Kleparza, między innymi o tym, że piłem wino; piłem jednak po raz ostatni: sklepik z winem stoi pusty. Niedługo będzie w nim co innego (wiem co, ale nie powiem). Zasmucające wieści będę gniótł w...
W ostatnich tygodniach, jeśli dobrze widzę, nie powstał żaden lokal godzien odnotowania w światowych annałach gastronomicznych. Podobnie zresztą jak w ostatnich miesiącach. Dalej dopowiedzcie sobie sami.
Zazwyczaj próbujemy tutaj udawać, że nie ma świata poza jedzeniem. Słowo, uważamy, staje się ciałem. No i pięknie. Są jednak sytuacje, takie jak teraz, kiedy tematy błahe, to jest dotyczące przyjemności czy rozkoszy, nie zaś wyżywienia społeczeństw...
Mieszkałem kiedyś z Towarzyszącą w pewnym hotelu w Stambule, jego ozdobą była wielka papuga rezydująca w wielkiej klatce, zwierzę głośne i żywiołowe, więc na co dzień klatka była przykryta kapą. Ptaszysko pożerało drewnianą kredkę jednym...
Jednego dnia jedziecie tramwajem i na ekranie wyświetla się informacja, że do końca roku pozostał tylko jeden dzień, a potem znów wsiadacie, może trochę obolali, i tych dni do końca jest znów od cholery i trochę. Ja zaś pamiętam czasy, ja, wasz...
W dniu, kiedy piszę ten tekst, w tramwaju linii 18 (tego dnia kolejny przejazd darmowy, bo smog) telewizor informuje, że to 354. dzień roku. Już w domu sobie doszukuję, że do końca roku zostało sześć dni roboczych i sześć wolnych od pracy, doskonały...
Jest okazja, żeby się wykazać: święta idą, i nawet jeśli ich nie obchodzicie, to jednak je jakoś obchodzicie. Nieważne gdzie, przy stole, w łóżku, na nartach, na wyspach, czy w termach. Macie wolne i będziecie wyrażać swój stosunek do świąt, jedząc...
Z lokalem Chałka (brawo za nazwę, dobra, rzeczowa, ładne słowo) miałem przez dłuższy czas problemy, bo, co chciałem pójść, to był poniedziałek; a w poniedziałki po południu zamknięte. Na szczęście sprawdzałem przed wyjściem z domu, bo gdybym się...
W ostatnią niedzielę postanowiłem, że zrobię coś dla was i w towarzystwie Towarzyszącej mi Osoby pobędę wegetariańcem (ten termin ukuł pewien ukraiński restaurator). Udało mi się dokonać tej sztuki na cyklicznym zlocie, nazwanym dość oczekiwanie...
Sądziłem, że nigdy już nie zjem na Mikołajskiej. Tak się jakoś poskładało, niezbyt dla miasta i dla Mikołajskiej szczęśliwie: z cichego zakątka wyrosło bezpośrednie zaplecze pijackiego epicentrum, z ciszy wyłoniły się nawoływania w różnych językach,...
Zacznijmy od podstaw. Gęsina to wybitne mięso. Gęsi zaś, zapamiętałem tę lekcję z dzieciństwa, krwiożercze, zbrodnicze potwory, z nadprzyrodzoną siła atakujące swoimi pterodaktylimi dzióbskami nogi oraz, wstyd powiedzieć, genitalia.
Rzecz wydarzyła się w ostatnią niedzielę, która oprócz tego, że była niehandlowa, to wypadła w stulecie niepodległości. Uznałem, że to bardzo fortunna okoliczność: w taką niedzielę, w takie święto, należy zjeść coś specjalnego, ojczyźnie na zdrowie.
W naszym mieście małe bardziej cieszy. Może coś pomijam (choć chyba nie), wydaje mi się jednak, że nie widziałem tu jeszcze żadnego wielkiego zamysłu restauracyjnego na dużą skalę. Zdarzały się co prawda próby skakania wysoko, ale wszystkie...
Pośród licznych dziwów życia gastronomicznego w naszym mieście, co ja mówię: w kraju, jednym z najbardziej dorodnych i najpiękniejszych jest całkowicie dla mnie niezrozumiała zdolność aglutynacyjna nowych przedsięwzięć.
No i dobra, skoro zapowiedziany w tytule upadek, to ja się może na tym skupię. Są bowiem miejsca, gdzie wszystko zapowiada się źle. No, może nie wszystko, lecz wiele. Żeby nie było, wyliczę za i przeciw, wy, czytelniczki, decydujecie; zaś wy,...
Druga połowa dnia, wiadomo: były jakieś zakupy, robi się kolacja. Był makaron z prawdziwkami, co robić, taki czas. W kuchni pachnie grzybami, czosnkiem, winem, pietruszką. Nie chce się nigdzie wychodzić, nie ma po co. Pierwsza połówka bywa...
Język nie kłamie. Restauracja, przepraszam, Halicka Eatery & Bar (ale z baru nie korzystałem) jest międzynarodowa, multikulti. Poszedłem z czystej ciekawości, bez uprzedzeń, bez wielkich nadziei.
Udałem się ostatnio z dłuższą gospodarską wizytą na Śląsk. Parę dni spędziłem w Gliwicach, co jednak pominę, bo większość tamtych doświadczeń gastronomicznych należałoby potraktować w kategoriach dowcipu; choć jednocześnie miałem też chwile...
Łapię powietrze, bo temperatury wymarzone, smog jeszcze nie nakrył czapą całego kraju. Powstaje jednak nieszczęsne pytanie: Dokąd pójść na obiad, kiedy się już zwiedziło niemal wszystko? (To tylko chwilowe wyobrażenie. Knajpy wciąż się mnożą).
Jeszcze chyba w zeszłym roku z przyczyn masochistycznych, które usiłowałem uznać za potrzebę badawczą, miałem zamiar udać się do pewnego lokalu przy Zwierzynieckiej, pod sam jej koniec, po lewej. Po prawej ciągnie się jeszcze długo; mam nadzieję, że...
Jak może zauważyliście, jest lato. I nawet nieźle daje popalić. Ledwo zstąpiłem na ziemię polską, a młot upału walnął w głowę. Jeść się nawet odechciewa. Nie to co w wietrznej Portugalii, z której dopiero wracam; wspominam o podróży nie po to, by...
Nie spodziewałem się nowej knajpy przy ul. Lubicz, a już na pewno nie na rogu z Ariańską. Lubicz wydawała się ulicą straconą, trudno dojść, bo wszędzie ruch, przejście pod dworcowym wiaduktem nieciekawe - jestem miłośnikiem wiaduktu i przekopu...
Copyright © Agora SA