Trzy nieszczęścia Liverpoolu oraz błysk geniuszu Garetha Bale'a sprawiły, że Real wygrał 3:1 i obronił najcenniejsze klubowe trofeum w Europie. Klub znany jako królewski zasługuje już chyba na status futbolowego cesarstwa.
Portugalskiego skrzydłowego Realu Madryt będzie w sobotnim finale Ligi Mistrzów z Liverpoolem kilogram mniej niż w poprzednim - z Juventusem. Czyli wszystko dokładnie zgodnie z planem, co do komórki tłuszczowej i mięśniowej.
Piłkarze Liverpoolu już Ligę Mistrzów wygrali, nic nie zagłuszy aplauzu urzeczonych kibiców. Ale Real Madryt może w dzisiejszym finale w Kijowie zdobyć znacznie więcej.
Pojawili się właściwie znikąd. Kiedy jednak zaczęli wirować, to głupiał każdy przeciwnik, łącznie z wielkim Manchesterem City - dlatego zagrają w sobotnim finale z Realem Madryt.
Gospodarzy nie stać na bilety, goście je z konieczności zwracają, główny sponsor Ligi Mistrzów musi się ukrywać. Piłkarze Realu Madryt i Liverpoolu zapewne nie mają pojęcia, dokąd przylecieli na sobotni finał.
Nie udało się Robertowi Lewandowskiemu, nie udało się Ewie Pajor. Wolfsburg prowadził w dogrywce kijowskiego finału, ale ostatecznie uległ broniącemu trofem Lyonowi 1:4.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.