Franciszek Majka

Jerzy Skoczylas
13.08.2015 22:31
A A A
26 lipca, dwa dni po 80. urodzinach, zmar³ Franciszek Majka, znakomity nauczyciel i cz³owiek niezwyk³ej dobroci.
W 1980 roku moja żona została nauczycielką w szkole w Lusinie. Przenieśliśmy się na wieś, bo urodziło nam się dziecko, a na wynajmowanie mieszkania w Krakowie nie było nas stać. A według ówczesnych przepisów wiejskiemu nauczycielowi należało się darmowe mieszkanie. W teorii, w praktyce sprowadzało się to do wypłacania dodatku mieszkaniowego, w kwocie, która nie pokrywała nawet połowy czynszu. Ale dobre i to. Przeżyliśmy szok, bo nie mieliśmy pojęcia o tym, jaka cywilizacyjna przepaść dzieliła wtedy Kraków od nawet tak bliskiej wsi. Szczególnie w stanie wojennym, gdy w zimie zdarzało się nam pożyczać węgiel na kilogramy i zbierać odpady z wysypiska krakowskiej fabryki mebli. Nie przetrwalibyśmy bez pomocy dyrektor szkoły Janiny Majki i jej męża. Szybko się zaprzyjaźniliśmy i przyjaźń ta przetrwała do dziś, choć w Lusinie mieszkaliśmy tylko 10 lat. Franio - bo tak o nim wszyscy mówili - był urodzonym pedagogiem. Miał niesamowity kontakt z dziećmi. I ogromny talent do uczenia matematyki. Dzięki niemu pokolenia mieszkańców Lusiny jakoś sobie dawały radę ze słupkami i wzorami. Był zawsze chętny do pomocy i ta jego dobroć często była niemiłosiernie wykorzystywana. W wakacje prawie zawsze jakieś dziecko z bliższej i dalszej rodziny przebywało u państwa Majków, "żeby się podciągnąć z matematyki", a przed każdymi egzaminami maturalnymi dawni uczniowie Frania przybiegali z błaganiami o korepetycje, które często oznaczały ponowne uczenie całego programu szkolnego od podstaw. Z dorosłymi kontakt miał równie dobry. Moja żona powiedziała mu kiedyś, że jest jak muzyka: łagodzi obyczaje. Franio potrafił rozładować każdy konflikt, często w samym zarodku. Nigdy nie przeklinał (żona mówi, że raz powiedział kalambur, w którym nazwa pewnej potrawy mogła być zrozumiana jako przekleństwo) i chyba nigdy nie krzyczał. Miał też ogromne poczucie humoru, subtelne, lekko absurdalne, przez co ludzie prymitywni często w ogóle nie zdawali sobie sprawy z tego, że Franio nie mówi serio. Potrafił w ten sposób łagodnie wyjść z każdej trudnej sytuacji. Poza nauczaniem jego pasją było uprawianie działki. Nawet kijek wsadzony w ziemię przez Frania wypuszczał pędy. Mojej żonie zaproponował, że na swojej działce wydzieli zagon dla niej, na pomidory. Po czym kupił flance, zasadził, podlewał, okopywał itd. A na końcu zerwał plon i przyniósł nam do domu, ze słowami: "Popatrz, Dorotko, jakie piękne pomidory wyhodowałaś". Był też społecznikiem, całe życie związanym z ruchem ludowym. W latach 80. myślałem, że jego przynależność do ZSL to sprytny unik przed koniecznością należenia do PZPR, ale motywy Frania były głębsze, był bowiem siostrzeńcem Jędrzeja Cierniaka (znanego działacza oświatowego, legionisty, a w latach międzywojennych wizytatora ministerialnego oświaty pozaszkolnej, rozstrzelanego przez hitlerowców w r. 1942) i świadomie się na nim wzorował. A dla nas był prawdziwym darem od losu.
  • Podziel się