Józef Moskal (1953 - 2011)

Jan Szczurek
11.08.2015 18:20
A A A
Józek by³ moim koleg±. Urodzili¶my siê w tym samym roku i chodzili¶my do tej samej szko³y podstawowej, choæ do ró¿nych klas, w Su³kowicach.
Nie pamiętam, jak to się stało ani dokładnie kiedy, ale zostaliśmy kolegami, mimo iż mieszkaliśmy na przeciwległych krańcach miejscowości. Z tego, co pamiętam, to z Józkiem zacząłem się kolegować pod koniec podstawówki. Ubieraliśmy się wtedy podobnie: on nosił czerwony golf i dzwony, a ja niebieski golf i dzwony, później do naszego ubioru dodaliśmy koszule w kwiaty. Słuchaliśmy też tej samej młodzieżowej muzyki, której na wsi mało kto słuchał. Był to schyłek lat sześćdziesiątych. Na listach przebojów pojawiły się do dziś grane i popularne utwory, takie jak A Whiter Shade of Pale Procol Harum czy San Francisco w wykonaniu Scotta McKenziego. Słuchaliśmy audycji "Rendez-vous o szóstej dziesięć" na Wolnej Europie, a ja napisałem listowną prośbę do tej rozgłośni o nadanie piosenki dla naszych koleżanek od Józka i ode mnie. Nie usłyszałem jednak tej dedykacji na antenie. Nie wiem, czy list doszedł do Monachium czy nie. W każdym razie Józek o tym wiedział, dziewczyny niestety nie. Józek był wysportowany, udzielał się w SKS-ie, był dobry w sprincie i skoku wzwyż. Pamiętam pewną spartakiadę, w której zajął wysokie miejsce w skoku wzwyż, a może wygrał tę konkurencję, czego nie jestem pewien, ale walka była zacięta. Natomiast jestem pewien, że po każdym udanym skoku podbiegał do mnie i całował mnie w policzek. Po skończeniu podstawówki w nagrodę za dobre wyniki w nauce pojechaliśmy razem na kilkudniowy pobyt do Krakowa. Jakimś trafem - wcale się nie umawialiśmy - poszliśmy do tej samej szkoły średniej, gdzie byliśmy w tej samej klasie przez dwa lata i mieszkaliśmy w tej samej sali (nie pokoju, było nas tam dziesięć osób, więc trudno to nazwać pokojem) w internacie. Józek był bardziej poważny niż inni koledzy i w związku z tym czasami robiono mu złośliwości. Poza tym prowadził prywatną konspiracyjną walkę propagandową przeciwko kierownikowi internatu, wyjątkowo niesympatycznemu typowi, naklejając w nocy kartki o wrogiej mu treści na lustrach czy drzwiach ubikacji. Z czasów szkoły średniej pamiętam Józka, jak pewnego powszedniego dnia w wakacje przyszedł do mnie w garniturze, gdy siedziałem na ganku naszego domu i poprosił o coś do picia; okazało się, że po zdanej poprawce z matematyki szedł pieszo z Krakowa, bo przyrzekł sobie, że tak zrobi, jeśli zda. Jeszcze z podstawówki pamiętam pewne zdarzenie związane z nim i trochę mnie krępujące. W moim domu była książka "Małżeństwo doskonałe" Teodora van de Velde (łagodniejszy odpowiednik późniejszej "Sztuki kochania" Michaliny Wisłockiej), a że byliśmy w wieku, kiedy zainteresowanie sprawami damsko-męskimi jest duże, więc powiedziałem o niej Józkowi. Chciał ją zobaczyć, więc oczywiście po kryjomu mu ją pożyczyłem, poprosiłem go, by oddał mi ją osobiście, a on kiedyś podjechał na rowerze pod mój dom i wręczył książkę mojej o dwa lata młodszej siostrze z prośbą o oddanie mi jej. Siostra poszła z książką do mamy i wydało się, że książkę wyniosłem z domu i że zapoznałem się z jej treścią. Oczywiście rodzice mnie za to nie ukarali, ale czułem się bardzo nieswojo. Chyba po drugiej klasie Józek zrezygnował z nauki w technikum i przeniósł się do zawodówki w Sułkowicach. Technikum zaś skończył później. Miał zdolności raczej do nauk humanistycznych, ale nie wiem, co było powodem, że widział siebie w zawodach związanych z przedmiotami ścisłymi. Takie zawody zresztą w swoim życiu wykonywał, choć przyznam, że mało wiem o jego pracy zawodowej. Wiem, że przez jakiś czas pracował w fabryce kabli i mieszkał w hotelu robotniczym, gdzie go raz odwiedziłem i przy tej okazji opowiedział mi swoją historyjkę, którą potem powtarzałem moim synom. Opowiadał mi, że pewnego razu wracał do hotelu, a było to w Płaszowie, i zaczepiła go grupka chłopaków, żądając dziesięciu złotych, a jako że był honorowy, postanowił pokazać im, że się nie boi. Powiedział, że za darmo nie daje pieniędzy i rzucił dziesięciozłotową monetę do kałuży, uświadamiając im, że mogą ją mieć, jak pogrzebią w błocie. Po takim zachowaniu pewne było, że oberwie, i tak się stało. Cios przyjął, nie bił się z nimi, bo to nie miało sensu, nie chciał zostać bardziej pobity. Jakiś czas po tym zdarzeniu, kiedy był u siebie w hotelu, przyszedł do niego przywódca grupki, dowiedział się, gdzie Józek mieszka i podobno zaproponował mu sztamę, powiedział, że jeszcze nic takiego mu się nie zdarzyło, że zwykle zaczepieni pękają i dają pieniądze, a on był jedynym, który nie uległ, a nawet dał im nauczkę i tym wzbudził jego szacunek. Po tym spotkaniu mógł się w tej okolicy czuć bezpiecznie. Przypadek też sprawił, że byłem świadkiem na ślubie kościelnym Józka, który odbywał się w Dobczycach. Byłem zaproszony, ale nie jako świadek. Świadkiem miał być brat Józka, ale przed wyjściem podczas golenia tak mocno się skaleczył, chyba w dłoń, że musiał jechać na pogotowie i nie zdążył przybyć na ślub. Właściwie od ślubu nie widywałem się z Moim Kolegą, jedynie przelotnie w Sułkowicach. Dopiero kilka lat temu, na półtora roku przed jego śmiercią zadzwonił do mnie z Niemiec, dostał mój telefon od swojego brata, któremu ów numer przekazał z kolei mój brat, oczywiście ucieszyłem się odnowieniem znajomości. Gdy przyjechał do Polski, spotkaliśmy się w Krakowie na mieście dwa razy. Coś wspomniał, że wyniki badań ma nie najlepsze, ale bardzo się tym nie przejmował. Kolejne nasze spotkania były już w szpitalu. Jeszcze kilka razy do siebie zadzwoniliśmy. I kiedy pod koniec 2011 roku zatelefonowałem do niego, by złożyć mu życzenia świąteczne, odebrała jego żona, od której dowiedziałem się, że Józek jest już pochowany. Postanowiłem odwiedzić jego grób. Nie zrobiłem tego natychmiast. Trochę upłynęło czasu od tamtej chwili, ale niedawno wybrałem się do Dobczyc i udało mi się spełnić mój zamiar. Z pomocą kilku osób dowiedziałem się, gdzie jest pochowany, i zapaliłem lampkę na jego grobie. Jego ciało spoczywa w grobie rodzinnym jego żony. Gdy lampka się paliła, usiadłem naprzeciwko, na murku otaczającym odnawiany grób, i kontemplowałem jeden mały napis wśród wielu innych, niektórych większych, umieszczonych na tej samej marmurowej tablicy: Józef Moskal, 8 I 1953 - 9 XII 2011. Jan Szczurek
  • Podziel się