Tadeusz Konwicki nie yje. Wybitny pisarz i reyser mia 88 lat

Jacek Szczerba
08.01.2015 00:24
A A A
Tadeusz Konwicki 1926-2015

Tadeusz Konwicki 1926-2015 (Fot. Piotr Wjcik / Agencja Wyborcza.pl)

7 stycznia o godz. 22, w swym warszawskim mieszkaniu na tyach Nowego wiatu, zmar Tadeusz Konwicki, autor ksikowej "Maej Apokalipsy" i filmowego "Ostatniego dnia lata". Mia 88 lat. Nie byo w wiecie tak wybitnego pisarza, ktry byby rwnoczenie tak wietnym reyserem filmowym.
"Chytry Litwin" - tak nazywał samego siebie. Mówił, że rodzinna Wileńszczyzna "daje mu szwung, wyostrza widzenie". Antoni Słonimski zażartował kiedyś: "Co by też pisał Konwicki, gdyby pochodził z Bydgoszczy?". >> Zobacz też: Człowiek Roku "Wyborczej" z przyjaciółmi, rodziną, w ulubionej kawiarni [ZDJĘCIA] Konwicki był tradycjonalistą " - Czy był sens powstawać przeciw takiej sile? - Nie wiem, czy był sens. Wiem, że był mus (...). - Ja wiem, ja wiem, kochany. Ale serce krwawi, gdy widzę codziennie kibitki wywożące młodzież na Sybir, gdy patrzę na szubienice z zamordowanymi męczennikami. - Nie ma innej drogi, Toniu. Nie ma innej drogi, jeśli nie chcemy znikczemnieć, skarleć i umrzeć we wzgardzie innych ludów". Taki oto dialog w "Kompleksie polskim" (1977) toczą: Romuald Traugutt jadący do Warszawy, by objąć dowództwo upadającego powstania styczniowego, i jego żona Tonia, stryjeczna wnuczka Kościuszki. To pierwsza powieść Konwickiego wydana w drugoobiegowym "Zapisie" - dlatego że PRL-owska cenzura przedstawiła listę dwustu kilkudziesięciu ingerencji. Główny motyw "Kompleksu..." to opowieść o kolejce stojącej w Wigilię do państwowego sklepu jubilerskiego po radzieckie złoto. Ale zarazem "Kompleks..." dowodzi najlepiej, że Konwicki był kontynuatorem wielkiej polskiej tradycji literackiej, zwłaszcza romantycznej. Konwicki i filomaci Jako urodzony w Nowej Wilejce (22 czerwca 1926 r.) najchętniej odwoływał się do krajana - Adama Mickiewicza. Np. opowiadając o tym, jak wędrował pieszo z Kolonii Wileńskiej do Wilna w 1940 r., bo nie było wtedy pieniędzy na bilety miesięczne dla uczniów: "Przez Markucie - które zaszczycał pan Adam swego czasu. Mnie się wydawało, że niektóre krzaki jeszcze są obłamane przez filomatów. Tak mnie się wydawało, że trochę wygniecionej trawy przez pana Adama było". Latem 1984 r. Konwicki "widzi" Mickiewicza w Warszawie, na rogu Miodowej i Krakowskiego Przedmieścia, pod postacią mężczyzny, który nabierał z kranu wody do aluminiowego kubeczka: "To był on. Nie było wątpliwości". Apokalipsa Konwickiego "Chcemy ci coś zaproponować. W imieniu kolegów. Żebyś dziś o ósmej wieczorem spalił się pod gmachem Centralnego Komitetu Partii, kiedy skończą się obrady zjazdu partii i delegaci z całego kraju wyjdą przed gmach". Taką propozycję otrzymuje narrator "Małej Apokalipsy" (1979) od dwóch kolegów pisarzy - Huberta i Rysia, którzy zwykle zachęcali go do podpisywania antyrządowych protestów. Tłumaczą, że wybrali jego, bo jest znanym literatem, więc ta śmierć będzie miała odpowiedni rezonans, a poza tym on i tak "żyje obsesją śmierci": "Ty z tą śmiercią jesteś najbardziej spoufalony, ty się jej nie powinieneś bać". Bohater rusza więc w miasto, m.in. po benzynę potrzebną do samospalenia, tuż przed przewidywanym ogłoszeniem przyłączenia Polski do ZSRR. "Mała Apokalipsa" powstała po tym, jak Jacek Kuroń objechał Konwickiego na jakimś przyjęciu, "jako tchórzliwego autora, który boi się pisać prawdę". Od razu była przeznaczona do drugiego obiegu. Jest w niej mowa o godle Polski ze snopkami zboża, fladze z malejącym paskiem bieli i aspirowaniu do miana kolejnej republiki Związku Radzieckiego. Po publikacji powieści telefon Konwickiego zamilkł na półtora roku, aż do Sierpnia - nie było żadnych próśb o wywiad. "Po przeczytaniu 'Małej Apokalipsy' ludzie kładli się chorzy! Mówiono mi, że ta książka zrobiła przygnębiające wrażenie w wyższych sferach partyjnych Gierka". Jej swobodnej adaptacji filmowej dokonał grecki Francuz Costa-Gavras. Danuta Konwicka Żona Konwickiego (zmarła w 1999 r.). Poznanianka, córka malarza Alfreda Lenicy, siostra klasyka animacji Jana Lenicy. Pobrali się w magistracie, po kryjomu, gdy teść był w Bułgarii: "Urzędnik, znajomy ojca Danki i woźny stanęli jako świadkowie". Była graficzką, "każdy jej rysunek miał przynajmniej kilkanaście szkiców". "Czasem mnie zwymyślała w lecie, jak trzeba było jechać na wakacje z dziećmi. Że nie mamy samochodu (...). Starałem się ją dwa razy do roku wywieźć za granicę. Na przykład do Paryża, wiosną czy wczesną jesienią. Poszliśmy sobie na kawkę, poszliśmy do jakiegoś muzeum, codziennie chodziliśmy nad Sekwanę, żeby obserwować i cieszyć się zachodami słońca. Ja, który jestem chytry, mówiłem: a teraz zobaczymy, tam jest nasz ulubiony sklepik z butami damskimi (...). W podświadomości mojej Danka była jakimś psychologicznym nakłanianiem mnie do tego, żeby coś robić. To może nie jest przypadek, że jak Danka umarła, to mi się odechciało pisać". Entuzjasta "- Ilu żołnierzy radzieckich macie na sumieniu? - Żołnierzy radzieckich zabijały najbardziej zwyrodniałe elementy, zgłaszając się ochotniczo. Ja nie brałem udziału w egzekucjach. Podczas rozmaitych potyczek, walk strzelałem jednak. Raz widziałem z daleka, że zraniłem radzieckiego żołnierza. - Dlaczego zdecydowaliście się wstąpić do partii? - Zrozumiałem, że zostałem oszukany". Tak przepytywano go, gdy w 1951 r. zgłosił swój akces do PZPR. Skąd ten wybór? "Cała Europa była na lewo. Na lewo - to był wtedy szpan. To, o co biliśmy się w miarę swoich sił, nie zostało zrealizowane. Na bagnetach został przyniesiony inny ustrój. I przez tę inną rzeczywistość zostałem zaskoczony. Marksizm proponował mi pewien racjonalizm". Przejęty socjalizmem jesienią 1949 r. pojechał budować Nową Hutę. Przez pięć miesięcy był kopaczem. Napisał nawet: "Nasza miłość do Józefa Stalina nie jest abstrakcyjna. Bo każdy nasz poszczególny, osobisty los jest ściśle związany z Jego życiem. Bo nawet młody polski literat, który mozoli się nad swoją pierwszą książką, żywi gdzieś tam, w głębi serca cichą, niepokojącą nadzieję, że jego książkę przeczyta kiedyś Józef Stalin". Po latach mówił: "Pięć moich nieudałych, wadliwych, ułomnych i chorych książek [m.in. "Przy budowie" z 1950 r. i "Władza" z 1954 r.] to właśnie straty spowodowane moim lekkomyślnym przyłączeniem się do marksizmu". Gdy poparł Leszka Kołakowskiego, wyrzuconego z partii w 1966 r. za krytyczne wystąpienie w dziesiątą rocznicę Października, jego też skreślono z listy członków. Wcześniej stanął jednak przed Centralną Komisją Kontroli Partyjnej: "Błagałem na klęczkach, żeby mnie wyrzucili. A oni: - Ale przecież socjalizm. Ja znowu: - Nie wierzę już w socjalizm. A oni: - Zostańcie, choć nie wierzycie". Po PZPR już nigdzie nie dał się wciągnąć - choćby do "Solidarności". Mówił, że nawet, gdy wydawał w podziemiu, "czuł się odpowiedzialny za ten nieszczęsny PRL". Oddział Partyzancki oczywiście. Konwicki w lipcu 1944 r. przyłączył się do 8. Brygady AK, tzw. Oszmiańskiej. Walka skończyła się dlań 25 kwietnia 1945 r. Najpierw była to partyzantka antyniemiecka (w niej miał pseudonim "Bóbr"), potem antyradziecka (pseudonim "Żubr"). Przez półtora miesiąca w Puszczy Rudnickiej jedli tylko kartofle i prażone siemię lniane, które służyło za okrasę. Być może taka właśnie dieta zaleczyła u niego objawy gruźlicy. Napady lęku w boju (chęć natychmiastowego padnięcia na ziemię) minęły, gdy został dowódcą drużyny. Degenerację partyzanckiego życia ("Nasz pluton dokonał napadu na gminę białoruską w Wornianach, gdzie rozbito Sielsowiet, pocztę itd." - wyliczał, wstępując do PZPR) opisał w "Rojstach" (1948, wydane dopiero w 1956) - pełnym jadu i groteski "odruchu pacyfizmu po przegranej wojnie". Porucznik Kozak gwałci tu za przepierzeniem 14-letnią córkę gospodarzy, u których zatrzymują się na nocleg, a potem pyta kolegów z oddziału: "Wiecie, chłopcy, dlaczego mężczyzna nie jest kijem? Bo ma trzy końce". Gdy NKWD rozbiło ich oddział, niedobitki dzięki pomocy łączniczek z kobiecej organizacji harcerskiej, które załatwiły im fałszywe papiery repatriacyjne (Konwickiemu na nazwisko Bobrowicz), przedostały się do Polski. 9 maja 1945 r. Konwicki jest w Białymstoku. Potem w Gliwicach pracuje w urzędzie zajmującym się przejmowaniem mienia poniemieckiego. Myśli o pójściu do zakonu albo ucieczce statkiem z Gdyni na Zachód. Ostatecznie jedzie do Krakowa studiować architekturę, ale bojąc się zajęć z matematyki, wybiera polonistykę. W styczniu 1946 r., dzięki protekcji Wilhelma Macha, otrzymuje posadę korektora w tygodniku "Odrodzenie". Szybko zostaje tam recenzentem (książkowym i filmowym). Z zespołem "Odrodzenia" przenosi się do zrujnowanej stolicy. Zachęcony przez Tadeusza Borowskiego i Romana Bratnego pisze debiutanckie opowiadanie "Kapral Koziołek i ja". Niektórzy koledzy z AK zarzucali mu zdradę, a komuniści uważali go za człowieka niegodnego zaufania, skoro miał taką przeszłość. W żadnym środowisku nigdy nie był u siebie. Używki Przyznawał: "Nie stroniliśmy od gazownictwa". Jest Wigilia, cała rodzina czeka, a Konwicki wraca o 23: "Tatuś wchodzi niezbyt pewnym krokiem, trzymając się ściany, tu, do tej nyży, i pada, udając przeziębienie czy coś podobnego. Dzieci to widzą, kot to widzi, dziadkowie to widzą" - to jego własne słowa. Na przyjęciu u Aleksandra Ścibora-Rylskiego spada z krzesła, bo jest "pod wpływem". Żona wyprowadza go stamtąd za kołnierz. Konwicki tłumaczył: "U mnie wynikało to z nerwowości, z pośpiechu. Bo cała dramaturgia jakiejś biesiady, imienin czy jakiegoś spotkania rocznicowego, czy nawet w SPATiF-ie, polegała na tym, że ja się tym męczyłem, że to tak trwa, więc przyspieszałem, byłem natrętny, wszystkim nalewałem. I czasem się doprowadzałem do przykrego stanu. Czasem nawet zrobiłem grandę. A w dodatku bardzo lękam się, by się nie stać gryzipiórkiem, paniczem i pięknoduchem. Kiedyś z Jerzym Stawińskim wypiliśmy we dwójkę trzy litry i ćwiartkę. Zaczęliśmy od obiadku w pewnym zacisznym lokaliku, potem był podwieczorek, kolacyjka, nocna przekąska i wczesne śniadanko. Dopiero koło szóstej rano wypchnęli nas zaspani portierzy. A my świeży, weseli, zdrowi, bez jakichś tam głupkowatych kaców. A teraz pan Konwicki wprowadzi do organizmu dwie sety i już koniec świata". W "Kalendarzu i klepsydrze" (1976), otwierającym serię jego łże-pamiętników, opisał swój wódczany pojedynek z pewnym Chińczykiem w Szanghaju: padł w nim po czwartej szklance "małtajki, zajeżdżającej lekko niskooktanową benzyną". Obudził się w wykrochmalonej pidżamie zapiętej pod szyję. Obok leżało jego uprasowane ubranie. Stolik W kawiarni Czytelnika na Wiejskiej w 1956 r. zaczął się spotykać z Leopoldem Tyrmandem. Potem dołączyła do nich Irena Szymańska, redaktorka Janeczka Borowiczowa i Gustaw Holoubek. To Konwicki określił zasady obowiązujące przy stoliku: nie wolno było opowiadać filmów i streszczać snów. Gdy ktoś z przysiadających się gości przynudzał, Konwicki demonstracyjnie kładł głowę na blacie. Za to Holoubek fantastycznie opowiadał dowcipy. Szymańska napisała w 1998 r.: "Przebywanie z Tadeuszem Konwickim jest ucztą. Na pozór roztargniony, często zamyślony, widzi i wie wszystko. Ma oczy muchy, jak sam o sobie mówi. Widzi nie tylko to, co się dzieje przed nim, ale i to, co za nim i po bokach". Gdy w 1993 r. w "Gazecie" ukazał się tekst Jacka Żakowskiego o Stoliku ("longier, z którego wynika, że nasz stolik był sztabem głównym walki o Polskę suwerenną i niepodległą" - skwitował pisarz), Konwicki i Holoubek zawstydzili się. Przenieśli się do kawiarni Bliklego, gdzie spotykali się o 11. Oprócz Holoubka (zmarłego w 2008 r.) przychodził tam też Andrzej Łapicki (zmarły w 2012 r.). Łapicki mówił, że zgryźliwie komentują bieżące wydarzenia niczym para starców z "Muppet Show". Po Bliklem Konwicki szedł na obiad do Czytelnika. Siadał przy stoliku pod ścianą, nad którym wisi zdjęcie Holoubka. Życiem Konwickiego rządziła regularna powtarzalność. Po południu oglądał zmianę warty przed grobem Nieznanego Żołnierza. Konwicki i Łapicki dzwonili do siebie o 16.10 albo o 17.15, "potem jeszcze dodatkowo, gdy ten drugi czuje się zobowiązany zadzwonić i coś ciekawego dopowiedzieć". Od roku 1960 Łapiccy i Konwiccy (i tzw. cała Warszawa) jeździli na wakacje do Chałup. Do południa była plaża, spacery brzegiem morza, między Chałupami i Kuźnicą, potem obiad, a o 17 Łapicki wołał do Konwickiego: "Tadziu, seta time". I popijali zimną wódkę. Konwicki, Holoubek i Łapicki tworzyli specyficzny "trójkąt". Łapicki żartował, że "on i Tadzio to męska przyjaźń", a "Tadzio i Gucio to zazdrosna miłość". Wszyscy trzej byli namiętnymi kibicami. Oglądali w telewizji transmisje sportowe, z Holoubkiem Konwicki chodził na mecze Legii. W 1972 r., jako korespondent "Literatury", wyjechał na Igrzyska Olimpijskie do RFN. Po ataku terrorystycznym na wioskę olimpijską napisał esej "Śmierć w Monachium". Zaduszki To nie tylko tytuł filmu Konwickiego, w którym jest "wieczór w małym miasteczku, jesień, mgła, ciemnawo i szarawo", a wspomnienia wojenne utrudniają porozumienie parze bohaterów (Ewa Krzyżewska i Edmund Fetting), bo on był w AK, ona w AL. To także znak upodobania Konwickiego do nastroju Święta Zmarłych, "największego polskiego święta narodowego". * "Ja w ogóle jestem funeralny, nadaję się tylko na uroczystości religijne i państwowe. 'Zaduszki' same proszą się, żeby je puszczać w Zaduszki. Ale tego dnia można też puszczać 'Lawę', która zresztą równie dobrze pasuje do późnej Wigilii Bożego Narodzenia. Mówię to żartobliwie, ale to świadczy o czymś we mnie - że jestem w jakiś sposób eschatologiczny". Podobnie w literaturze: bohaterem "Wniebowstąpienia" (1967) jest nieboszczyk, który na początku leży z dziurą w głowie przykryty gazetą. Potem krąży wśród innych nieboszczyków, w różnym stadium odchodzenia, zamieszkujących Warszawę. W finale spotykają się na 33. piętrze Pałacu Kultury (Pałac to dla Konwickiego ważny budynek, widać go z balkonu jego mieszkania na drugim piętrze przy ulicy Górskiego). "Mickiewicz uważał się za realistę. Ja także uważam się za realistę. W absolutnie trzeźwy sposób zakładam, że istnieją duchy, mary i diabeł - albo może ktoś inny, kto pełni jego funkcje. Eschatologia mnie przejmuje i pasjonuje. Kiedy wejdę w jej krąg, wówczas mogę już reżyserować. Dnia codziennego bowiem reżyserować nie potrafię". Poza tym we "Wniebowstąpieniu" Konwicki nawiązuje do polskiego napadu stulecia: do obrabowania Banku pod Orłami przy Jasnej w Warszawie, w końcu 1964 r. Kino Nakręcił sześć filmów fabularnych oraz fragment filmu nowelowego ("Matura" z 1965 r.) dla Niemców (wówczas tzw. zachodnich). Kinem zajął się skonfundowany Październikiem: "Ludzie, którzy bili mnie po głowie, żebym wypełniał wszystkie postulaty socrealizmu, żebym był jak najgorliwszym członkiem partii, nagle zrobili takie miny: - Co ty, głupi? Wierzyłeś w to wszystko? Wtedy zmieniłem fach. Zbrzydziłem się słowem pisanym". Nakręcił "Ostatni dzień lata" (1958) - o parze spotykającej się na plaży - w warunkach właściwie amatorskich: mieli kamerę i dwie blendy do łapania światła słonecznego, nie używali lamp i nie zapisywali dźwięku (zapamiętywali to, co mówią aktorzy Irena Laskowska i Jan Machulski, żeby to potem odtworzyć w studiu). Film, który wyprzedzał francuską Nową Falę, dostał Grand Prix w Wenecji. Wspominał: "Film zrobiony wbrew wszelkim regułom, prawidłom i kanonom ówczesnego kina. Wyglądało na to, że będę miał same przykrości. Aliści ówcześni dyrektorzy Filmu Polskiego na własną odpowiedzialność wysłali go do Wenecji. Oczywiście, nie było mnie na tym festiwalu. W następnym roku zostałem zaproszony do jury, ale ponieważ polski film odpadł w selekcji, ukarano Włochów w ten sposób, że mnie nie posłano do Wenecji". * "Jak daleko stąd, jak blisko" (1971) - z Łapickim jako przewodnikiem po piekle - to "autobiograficzny esej filmowy i biografia pewnego pokolenia". "Robiąc 'Dolinę Issy', kupiliśmy w Suwałkach 500 sztucznych kwiatów, żeby umaić nimi pejzaż". Film według prozy Miłosza "dzieje się pomiędzy wieczorem a świtem. W tym czasie trzy razy pieje kur. Moim zamiarem było zrobić z tego jakby 'Dziady'. Oznacza to, że podpiąłem pana Czesława pod pana Adama". "Lawę" nakręcił po to, żeby zarejestrować, jak Gustaw Holoubek mówi Wielką Improwizację. Zrobił to zresztą tylko w jednym dublu! Konwicki zawsze chciał tak oszołomić widza, żeby ten, wychodząc z kina, nie mógł trafić do drzwi. "Ja trochę niezdrowo robiłem te filmy, to znaczy za dużo siebie angażowałem, za mało myślałem o widowni, o kasie, o frekwencji". PRL paradoksalnie mu pomógł, nawet mimo cenzury, bo "na Zachodzie przypuszczalnie nikt by nie dał grosza na takie filmy". Śmiał się, że jego filmy są puszczane w telewizji tylko w nocy. Konwicki był też kierownikiem literackim trzech Zespołów Filmowych. Najważniejszy z nich okazał się "Kadr" Jerzego Kawalerowicza, z którym napisał scenariusz do jego "Faraona", "Matki Joanny od Aniołów" i "Austerii". Nyża Czyli wnęka, w której pisał Konwicki. "Moja rodzina nigdy nie widziała mnie piszącego. Żona już raczej mogła mnie zobaczyć w bieliźnie. Piszę w pozycji horyzontalnej, leżąc. Wtedy czuję całkowite rozluźnienie, czyli mogę swoją ewentualną siłę moralną ładować w pióro i w papier, zamiast kierować na podtrzymanie mięśni i kręgosłupa. Leżę na plecach, mam poduszkę pod głową, opieram głowę o encyklopedię radziecką, ponieważ uważam, że ona na mnie dobrze wpływa. Mam lekko podkurczone nogi, żeby na kolanach położyć pulpicik czy też deseczkę ofiarowaną mi kiedyś przez Stasia Dygata". Pisał przeważnie na odwrotach maszynopisów, np. Zofii Nałkowskiej, które dostawał od redaktorek z Czytelnika. "Robię prozę kreacyjną, czyli całkowicie skomponowaną przeze mnie. W obawie, żeby to nie stało się chłodne, ciężkie w odbiorze, wprowadzam siebie, usiłuję nadać temu, co piszę, prawie dokumentalny charakter osobistego zwierzenia. Zamiast uciekać od autobiografizmu, kłamię i narzucam się czytelnikowi. Naiwny czytelnik będzie się zastanawiał: To jest Konwicki czy nie jest? Czy ten drań rzeczywiście p... się na zapleczu tego sklepu? Odbywam nad kartką całe rytuały magiczne. Siadam do pisania, ale później mówię sobie, że lepiej zjeść kolację. Siadam drugi raz, lecz okazuje się, że myśl zblakła i zniknęła. Więc rozpacz i pretensje do samego siebie: dlaczego nie usiadłem wcześniej". Po pisaniu ciśnienie skakało mu aż do 240 na 100 ("pisałem trochę w atmosferze psychodramy"). Po Marcu napisał "Zwierzoczłekoupiora", wydanego w Czytelniku. Wcześniej zerwał współpracę z Iskrami, gdy zwolniono tam redaktorki pochodzenia żydowskiego. W powieści "Bohiń", o swej, cokolwiek wymyślonej, babce ze strony ojca - Helenie, wymyślił też nieznanego dziadka - Żyda. Wielokrotnie nagabywany, by pozwolił sfilmować ten pastiszowy romans, mówił, że prawa do ekranizacji "Bohini" sprzeda wyłącznie Amerykanom. Jego ostatnią książką jest "Pamflet na siebie", wydany w 1995 r. Później przestał pisać, "bo wszyscy piszą". Wilno Jego okolice to magiczny obszar Konwickiego. "Nie piszę Wilno, tylko Miasto, ja się wstydzę tej natrętności i podpierania się symbolem". Czy "Sennik współczesny" dzieje się nad Sołą? "Żadne Bieszczady, żaden Dolny Śląsk: po prostu Kolonia Wileńska anachronicznie przeniesiona do PRL-u". Literaturoznawcy dawno ustalili, że wszystkie pejzaże z jego książek to Wileńszczyzna. Ona "daje mu szwung, wyostrza widzenie". "Większość scen miłosnych w moich książkach, gdziekolwiek by się działy, tak naprawdę odbywa się nad Wilenką". "W stanie wojennym, który był dość ponury i lekko beznadziejny, robiłem sobie takie przyjemności, że co wieczór szedłem z Wilna, koło Góry Puszkinowej. Potem były trzy topole symbolizujące podobno trzech braci, którzy się kiedyś zabili, potem słynna wieś Markucie i wchodziłem do Kolonii Wileńskiej. Jestem przekonany, że jeśli jakaś baba z mlekiem tamtędy wracała, to uciekała z krzykiem, widząc mnie, czy przynajmniej moją emanację". Antoni Słonimski zażartował kiedyś: "Co by też pisał Konwicki, gdyby pochodził z Bydgoszczy?". Iwan To najsłynniejszy kot w powojennej literaturze polskiej. Konwiccy dostali go w 1969 r. od Marysi Iwaszkiewiczówny. Pomagał rodzinie. Gdy wskoczył na leżące na stole formularze paszportowe, wiadomo było, że dostaną paszporty. A gdy Konwicki miał chore gardło, on mu je lizał. "On lubi wskoczyć znienacka na mój tułów, udeptać go kolczastymi łapami, zakręcić się w kółko, szukając dogodnego miejsca, i runąć raptem na moje ciało i zamruczeć donośnie, że aż na ulicy słyszą przechodnie". Iwan rzucał się na wróble na balkonie i na nagie damskie nogi. Namiętnie oglądał telewizję - kiedyś przez godzinę i 45 minut nie oderwał wzroku od ekranu, gdy wyświetlano radziecki film o młodym Leninie. Córki Dwie - starsza Marysia, urodzona tego samego dnia co ojciec, 22 czerwca, i Ania (zmarła w 2008 r.). "Jest pewna prawidłowość biologiczna - że pierwsze dziecko, szczególnie córka, dziedziczy geny ojca, w każdym razie Marysia, biedna, odziedziczyła wiele cech moich i ją strasznie denerwuje, jak ona widzi w swoich zachowaniach, w swoim sposobie myślenia po tatusiu spadek. No, na to nie ma rady, ale to też może być podstawą nieustannych konfliktów". Nie ochrzcił córek, czekał, by, gdy dorosną, zdecydowały o tym same. Gdy to zrobiły, zorganizował im chrzest. Karta zdrowia W 1979 r. przeszedł operację raka strun głosowych. Po rehabilitacji - cegła na żołądku, zmiana oddechu - głos zrobił mu się taki "jak u starej kurwy", jakby przedrzeźniał Jana Himilsbacha. Jako dziecko był zamykany sam w domu, stąd lęki klaustrofobiczne - w kinie siadał na skrajnym fotelu. Mówił, że będzie długo żył, bo "zaraz po 13 grudnia odbyła się w którymś z londyńskich kościołów msza święta za niego, rzekomo zastrzelonego w pierwszych dniach stanu wojennego". Marysia poszła do wróżki w Polsce, ta powiedziała, że tata będzie żył 92 lata, wróżka hollywoodzka, że 97 lat. Konwicki wyliczył z tego, że 95... Ironista Nazywany był, za swoim przyzwoleniem, "chytrym Litwinem". "Mam gorącą głowę i zimne serce - ja zawsze czułem się nie do końca zaangażowany". W "Małej Apokalipsie" opisał, jak kanałem podziemnym bohaterowie przechodzą z knajpy Melodia do KC. I "po paru tygodniach rozkopano tu wszystko aż na osiem miesięcy". Po "Wniebowstąpieniu" zadzwonił ktoś i pytał, co ja wiem o tych podziemiach pod Pałacem Kultury. Udawał naukowca zainteresowanego, polonistę, ale ja czułem, że w tym jest intencja śledcza". W PRL-u nie podpisywał listów ideologiczno-politycznych, tylko listy o charakterze humanitarnym albo te, które mogą się przysłużyć sprawie, np. do radzieckiej elity intelektualnej, by ujawnić prawdę o Katyniu. Unikał odznaczeń, lecz gdy wstrzymano mu "Salto" ze Zbyszkiem Cybulskim, poszedł odebrać Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. I film został skierowany do produkcji. W telefonicznych rozmowach ze Stanisławem Dygatem, wiedząc, że są podsłuchiwani, krytykowali peerelowskie władze. Kiedyś odezwał się podsłuchujący: "Panowie, naprawdę, to już przesada". Dlaczego pisał i kręcił filmy? "Chciałem zostawić ślad, monogram na ścianie, nie wiem dla kogo i nie wiem po co. Ale odczuwałem potrzebę".     Tadeusz Konwicki, komentator współczesnej świadomości   Zapal znicz, napisz wspomnienie
Zobacz take