
Mariusz Szczygieł: Gdy jadę pociągiem i widzę zwiędłe trawy na nasypie, za nimi pole, a właśnie świta i śnieży, dopada mnie fantazja: wejść na nasyp i pod butem czuć nierówność zmarzłej ziemi (Fot. 123RF)
Otworzyłem cienką książeczkę pod tytułem „Pusta ziemia” i uważam się za chwata. Trzeba mieć determinację absztyfikanta literatury albo być w stanie wskazującym na zużycie (psychiczne), aby ten związek frazeologiczny wydał się pociągający. Pusta ziemia… A cóż atrakcyjnego jest w pustej ziemi? Zwłaszcza że książeczka otworzyła mi się na zapisku autora z 15 marca: „Nic. I już po śniegu, niewiosna, niezima… Wszak także bezczasem i błotem może się przejawiać granica pór roku!”. A więc pusta ziemia i błoto, i nic. Chodzi sobie autor, notuje, że na przykład „przez cały dzień idą pasma chmur i pasma wolnego nieba, ten wiatr, ten las pod nim, wciąż jeszcze jest zimową grafiką, ale powietrze za lasem jest już jak z malowanek”.
Przyznam: tu trochę mu pozazdrościłem. Sam, gdy jadę pociągiem i widzę zwiędłe trawy na nasypie, za nimi pole, potem jakieś krzewy i ścianę lasu, a właśnie świta i śnieży, dopada mnie fantazja: gdy pociąg zwolni, chciałbym z niego wyskoczyć, wejść na nasyp, pod butem czuć nierówność zmarzłej ziemi, a twarz uchylać od nagich gałązek krzaków.
Wypróbuj cyfrową Wyborczą
Nieograniczony dostęp do serwisów informacyjnych, biznesowych, lokalnych i wszystkich magazynów Wyborczej
Zdarza się
Bardzo polecam. Dziwna, poetycka, niepodlizująca się czytelnikowi.