
Ernest (Fot. Paweł Totoro Adamiec)
Królowie nadbużańscy [CZĘŚĆ 1.]
Jak namówiłeś dzieci?
- Pomógł mi sołtys Bubla Starego. Opowiedział rodzicom o projekcie, umówił i ściągnął dzieciaki.
Miałeś wielu chętnych?
- To bardzo małe społeczności. W Bublu-Grannie usłyszałem, że we wsi jest sześcioro-siedmioro dzieci, z których dwoje przyjeżdża tylko na wakacje. W Bublu Starym było ich dziesięcioro, może piętnaścioro, ale nie wiem, czy wszystkie były akurat stamtąd. W Gnojnie - może pięcioro.
Czyli tam prawie nie ma dzieci?
- Nie ma. Zresztą to bardzo łatwo poznać. Sami mieszkańcy powiedzieli mi: "Niech pan jedzie i patrzy po domach - leży piłka, leży łopatka, leżą zabawki, to znaczy, że jest dziecko". Jedziemy, jedziemy, a tam zwykłe wiejskie ogródki, jakieś urządzenia rolnicze, nigdzie nie ma zabawek. Dopiero na końcu wsi na podwórku leżały grabki - tam mieszkały jedyne dzieci we wsi.
Pozostało 84% tekstu
Wypróbuj cyfrową Wyborczą
Nieograniczony dostęp do serwisów informacyjnych, biznesowych, lokalnych i wszystkich magazynów Wyborczej