Fakt, że nie zostałem plastykiem prześladuje mnie, teoretyka literatury i antropologa kultury, w przewrotny sposób przez całe zawodowe życie.

W ostatnią sobotę lipca 2019 r. w Radomskim Klubie Środowisk Twórczych i Galerii „Łaźnia” zdarzyła się niecodzienna ekspozycja rysunku satyrycznego Leszka Janiszewskiego. Wystaw we wspomnianym miejscu, będącym jednocześnie miejscem zatrudnienia piszącego tę narrację, bez liku, ale niejednokrotnie coś może zaskoczyć. I tak właśnie było ze wspomnianym Janiszewskim. Artysta ze Stanów Zjednoczonych o radomskich korzeniach. Przypomniany w rodzinnym mieście. Po latach. Z przytupem, tłumem i gorącą atmosferą towarzyską.

To, że wokół wystawy od paru miesięcy kręcił się plastyk i kabareciarz Michał Budzisz, nie dziwota, bo to pracownik „Łaźni”. Ale, co najważniejsze, gdy idzie o inspirację do napisania niniejszego tekstu, w staraniach towarzyszył mu niekomercyjnie Tomasz Gawełek. Przyjaciel Leszka Janiszewskiego, przekonany, że sylwetkę radomianina z Chicago popularyzować warto. Gawełek, od czasów potransformacyjnych przedsiębiorca, właściciel firmy wykonującej prace konserwatorskie przy zabytkach czy aranżacje wystroju wnętrz, dla piszącego te słowa to przede wszystkim profesor. Choć w czasach podstawówki na mistrzów edukacji tak się nie mawiało, a jedynie po prostu „pan” czy „pani”.

Myśląc o wpływie nauczycieli na życie, krążą w umyśle wizje wzniosłe i sielankowe. Intuicyjnie spodziewamy się, że kontakt z pedagogiem winien być wieloletni, pełen wyrazistych emocji, bo jak mistrz, to obojętnym raczej nie pozostawia. Poza tym wyobrażać sobie można, że ten nauczy, pokaże, rozpracuje osobnika i naszkicuje mu przyszłość.

I tu zaskoczenie. Dla mnie, trzynastolatka, kontakt z profesorem Gawełkiem nie był ani długotrwały (uczył zaledwie dwa lata), ani zbyt bliski emocjonalnie, bo oparty głównie na dystansie, karności prymusa, a w najlepszym razie na zaciekawieniu poznawczym.

Jednoznacznie wskazywał mocne strony zdolności manualnych. Jednakże wobec rad nauczyciela zachowywałem sceptycyzm i edukacji w kierunku plastycznym nie pociągnąłem dalej. W połowie lat 80. minionego wieku poważaniem cieszyły się inne branże…

Było to w Szkole Podstawowej nr 28 im. Adama Mickiewicza. Chodziły słuchy, że to dobra szkoła. Zaskakiwała z roku na rok nowościami. Różnonapięciowe przyłącza z kontrolkami dostępne były w pracowni fizyczno-chemicznej, po uchyleniu blatu biurka. Lekcje biologii o ślimakach odbywały się z żywymi okazami. Jak było o dżdżownicach, to były dżdżownice. Dyscyplina była. Apele i wizytacje Dyrekcji wprowadzały dodatkowo powagę i respekt. Mówiło się, że szkoła do czegoś aspirowała w ówczesnym województwie.

Chodziło o jakiś tytuł, wzorcowość, etc. W odróżnieniu od epoki googla, nie do końca dawało się rozeznać w czym rzecz, ale innowacje przyjmowane były z zainteresowaniem.

Profesor Gawełek wpisał się idealnie w zarysowany nurt dydaktyki. Pracował w SP 28 w latach 1984-1986 jako nauczyciel plastyki. Jak wspomniałem, był to przedmiot nieco inny, wymagający zdolności indywidualnych, odporny na pamięciowość, choć w latach przed panem Gawełkiem spore kursy teorii plastyki pojawiały się w sposobie nauczania. Pedagog postawił zdecydowanie na sprawy warsztatowe, co od razu wzbudziło u słuchaczy pewien dystans. Nie każdy lubił mierzyć się z kompozycją płaską, nie każdy czuł perspektywę. Nie każdemu się zwyczajnie chciało. Poza tym wszyscy przeczuwali, że łatwo nie będzie i że przeciwnik jest dość zasadniczy. Wizualnie ekstrawagancji nie zdradzał, oszczędny w słowach, z autorytetem.

Wkrótce po rozpoczęciu pracy w nowym miejscu, wprowadził istotną zmianę w wyglądzie pracowni plastycznej. Standardem w większości klas było ustawienie typu: okna z boku sali, trzy rzędy ławek skierowane przodem do tablicy i tzw. katedry, jak wówczas powszechnie nazywano miejsce przy którym siedział nauczyciel. Profesor Gawełek ustawił katedrę tyłem do linii okien, na środku tej linii. Ławki stały nie frontem, a bokami do stanowiska nauczyciela. Dwa rzędy po Jego prawicy i analogicznie dwa rzędy po lewicy.

Uczniowie spoglądali na siebie naprzeciwko. Przed siedzącym nauczycielem wygospodarowany został kawał pustej podłogi, co z początku było zagadką, dopóki nie poznaliśmy pierwszej odsłony metody edukacyjnej nowego pana od plastyki.

Nie pamiętam, czy w tygodniu była jedna plastyka czy dwie. W każdym razie gdzieś na trzeciej lekcji, po wejściu do przestawionej sali, na pustej podłodze naprzeciwko katedry zobaczyliśmy kompozycję z rzeczy różnych typu butelka, dzbanek, coś okrągłego, kanciastego, wprost z pracownianych szafek. Wszystko ustawione było na postumencie i wzbogacone lejącą się ku dołowi, ugniecioną profesorską ręką tkaniną. Martwa natura. Trzeba było rysować. Najpierw niedługi komentarz, jak. A – przede wszystkim – do roboty! Zadanie nie było łatwe. Co nowatorskie, w trakcie procesu, kontrola poszczególnych działań i ewentualne korekty. Choć samodzielne dochodzenie do liczyło się najbardziej.

Finał lekcji też zaskoczył i na pewno zestresował. Wszyscy musieli położyć prace na wspomnianym pustym fragmencie sali i wyjść z ławek, by efekt każdego ucznia zaobserwować i zmierzyć się z nim w chwili cichej refleksji. Później rozpoczynała się część oceny, w której profesor opowiadał najwięcej. Pokazywał mocne i słabe punkty wykonanych zadań. W efekcie, stopnie wystawiał jawnie, gdy prace leżały na podłodze na oczach wszystkich. Dowiedziałem się czegoś ważnego o sobie, że talent posiadam i powinienem go rozwijać.

I takowe lekcje odbywały się wielokrotnie. Zmieniały się techniki, zmieniały się narzędzia. Ołówki, tusze, rozmaite farby. I różne sytuacje twórcze. Dzisiejszy bank, tuż obok szkoły, budował się i budował. Wychodziliśmy też na ulicę coś rysować na kolanie. Choćby ten bank, okoliczne bloki czy saturator opodal dzisiejszej „Łaźni” na Traugutta.

W głowie utkwiła jeszcze jedna pasja Tomasza Gawełka, a mianowicie liternictwo. To był świat zadań „z gwiazdką”, trudniejszy. Polecenie polegało na tym, by stworzyć projekt zaproszenia na zakończenie roku szkolnego. Wybrany tekturowy kształt należało dostosować nożyczkami i wypełnić słowami. Tekst można było robić na podstawie wzorników, popularnych ówcześnie szablonów kalkotekstu lub liter wyciętych ze starych gazet. Tu najciekawsza okazała się puenta, że plastyczny kształt kroju litery winien stanowić nośnik adekwatny do elementów znaczenia wyrazu z tych liter zbudowanego. Gdy kilka lat temu poznawałem teoretyczne aspekty walki z tzw. szyldozą, pomyślałem o wspomnianej lekcji z podstawówki. Słowem, lekcja ta wryła się w pamięć.

A po godzinach… Rozczytywałem się w instrukcji obsługi roweru, rozkręcałem, wymieniałem części. Z fascynacją czytałem artykuły Adama Słodowego czy kultowy poradnik „Zrób to sam” Rolanda Gööcka. Chciałem słuchać „Nowego rozdziału” zespołu Kombi, choć nie bardzo było na czym. Ale w radio często puszczali.

Kiedy byłem w ostatniej klasie podstawówki, profesor Gawełek już w SP 28 nie pracował. Zastąpił go Sławomir Stępniewski, który był zgoła inny. Po upływie ćwierćwiecza dowiedziałem się, że to dawny plastyk „Łaźni”. Z epoki przedbudziszowej.

W IV LO im. Tytusa Chałubińskiego plastyka była ledwo przez dwa lata. Z charyzmatycznym Stanisławem Jędrzejewskim. Ten w miejskim życiu artystycznym zasłynął organizowaniem, w świeżo oddanej w 1987 r. do dyspozycji środowisk twórczych „Łaźni”, ogólnopolskich wystaw malarstwa poświęconych problematyce łowieckiej.

Na finał krótka, choć istotna w powodzi rozlewisk tej gawędy, refleksja. Fakt, że nie zostałem plastykiem prześladuje mnie, teoretyka literatury i antropologa kultury, w przewrotny sposób przez całe zawodowe życie. Począwszy od 2 stycznia 1998 r.

Dwanaście lat pracy w narodowej instytucji kultury – Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Dziesięć lat w „Łaźni”, miejskiej instytucji kultury. Wszystkie 22 lata z plastyką światową, centralną i lokalną na wyciągnięcie ręki. I wszystkie 22 lata z refleksją z tyłu głowy, że przecież w 86. był taki pan Gawełek i wiele mądrego mówił.

I nie posłuchałem.

Akademia Opowieści „Nauczyciel na całe życie”

Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także na opowieści o waszych mistrzach życia. Może nim być wasz szef, kolega, wychowawca. Ktoś, kto był dla was inspiracją na całe życie. Zachęcamy, byście nam o nich napisali.
 
Regulamin akcji jest dostępny na stronie internetowej TUTAJ. Opowieści pod hasłem: „Nauczyciel na całe życie” o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) przysyłajcie za pośrednictwem naszej FORMATKI INTERNETOWEJ.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
 
ZWYCIĘZCOM PRZYZNANE ZOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

za pierwsze miejsce w wysokości – 5556 zł brutto
za drugie miejsce w wysokości – 3333 zł brutto
za trzecie miejsce w wysokości – 2000 zł brutto

Komentarze