Z piekła łagrów w Republice Kazachskiej uciekł sam, bez butów pokonał 2,5 tys. kilometrów przez śniegi. Cudem odnalazł ukochaną żonę i razem wyjechali do Iranu. Potem tworzył elitę władzy emigracyjnej w Londynie. Franciszka Wilka, wuja swojego ojca, wspomina znana rzeszowska poetka i pisarka Krystyna Lenkowska.

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?

Przeczytaj REGULAMIN KONKURSU

"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Przyślij opowieść, wygraj nagrody [FORMULARZ]

Franciszek Wilk był jednym z przywódców polskiej emigracji w Wielkiej Brytanii – powierzono mu funkcję przewodniczącego Rady Narodowej RP, emigracyjnego parlamentu. Należał do najważniejszych polityków emigracyjnego PSL, po śmierci Stanisława Mikołajczyka został prezesem tego ugrupowania i pozostał na tym stanowisku do końca życia w 1990 r. Ale przede wszystkim Wilk miał duszę społecznika, nie aspirował do wysokich stanowisk. Był politykiem, który nigdy na polityce nie zarabiał. Zaprogramowany na pomoc potrzebującym.

Dziś, mimo wielu zasług, pozostaje ciągle postacią zapomnianą. – Franciszek Wilk jest jednoznacznie pozytywnym bohaterem, a o takich opowiadać najtrudniej – mówi Krystyna Lenkowska. Tymczasem jego życie okazuje się historią pełną nieoczekiwanych zwrotów.

„Traktowaliście ją jak niewolnicę!”

– Miał niezwykłą empatię dla pokrzywdzonych, może dlatego, że sam wyszedł z wielkiej biedy – zaczyna Krystyna Lenkowska. Opowiada: – Franciszek Wilk urodził się w Wysokiej Łańcuckiej w 1914 r., w wielodzietnej rodzinie. Jego ojciec zmarł, kiedy Franciszek był małym chłopcem. Mimo że byli biedni, matka posłała go do gimnazjum. Z tych czasów pochodzi opowieść o tym, jak – mimo że wszyscy w tej szkole byli biedni - Franciszek zorganizował uczniowską zbiórkę pieniędzy dla będącego w jeszcze gorszej sytuacji kolegi.

Wujek był typem intelektualisty, drobny, w okularach, mówił piękną polszczyzną – takiego go poznałam. Ale prawdziwą historię Franciszka Wilka zaczęłam odkrywać dopiero po śmierci mojego ojca, kiedy zaczęłam grzebać w źródłach, szukać informacji. Wtedy poznałam dr. Roberta Witalca, historyka z rzeszowskiego IPN, który zainteresował się postacią Franciszka Wilka i napisał o nim książkę pt. „Franciszek Wilk 1914 – 1990. Biografia ludowca niezłomnego”.

Wujka Franka, bo tak go nazywałam, po raz pierwszy spotkałam w Londynie. Jako młoda anglistka marzyłam o tym, żeby wyjechać do Anglii. Udało się to w 1978 r. Dom, w którym Wilkowie mieszkali w londyńskim Harrow, odkupili za 2,5 tys. funtów od Stanisława Mikołajczyka. Mieszkałam tam tylko tydzień, bo bardzo chciałam być samodzielna, potem jednak często ich odwiedzałam. Wujek obronę uciśnionych miał we krwi i kiedyś wstawił się też za mną. Pracowałam jako au pair, ale pracodawcy angielscy wykorzystywali mnie: płacili 8 funtów na tydzień za pracę od świtu do nocy, musiałam opiekować się trójką małych dzieci, sprzątać, prasować, oporządzać ogród. Nie chcieli pozwolić mi odejść, straszyli umową, więc po kilku miesiącach zaaranżowałam ucieczkę, kiedy dzieci były bezpieczne w przedszkolu i szkole. Byli pracodawcy, rozwścieczeni takim obrotem sprawy zadzwonili do wujostwa (przy zatrudnieniu podałam ich adres i telefon), strasząc konsekwencjami prawnymi. Wujek, ku ich zaskoczeniu, stanął po mojej stronie: „A co sobie wyobrażacie, skoro traktowaliście ją jak niewolnicę, była zmuszona uciec!” – wykrzyczał do słuchawki. Ta ostra rozmowa zadecydowała o tym, że ludzie, u których pracowałam, nie zadenuncjowali mnie i nie zostałam deportowana z Anglii.

W obronie więźniów

Z ruchem ludowym Franciszek Wilk związał się zaraz po szkole, miał 19 lat. Aktywną działalność w Stronnictwie Ludowym podjął w czasie studiów na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Podczas okupacji sowieckiej organizował ruch oporu i NKWD zaaresztowało go w 1940 r. Był już żonaty z Adelą, z którą wziął konspiracyjny ślub w październiku 1939 r. Żona wysyłała mu regularnie do więzienia paczki, a on ich zawartość dzielił na maleńkie części, by ratować współwięźniów. Wspominał o tym w swoich pamiętnikach Janusz Kowalewski, który pisał o Wilku, że w warunkach więziennych wykazał się „ofiarnością pozbawioną nie tylko egoizmu, ale i niemal – instynktu samozachowawczego”.

Po blisko roku został skazany przez Kolegium Specjalne przy NKWD na obóz pracy. Trafił do łagru w republice Komi. Katorga: wyręb lasu, budowa dróg, kopanie rowów. 12 godzin dziennie. Nadludzki wysiłek, marne jedzenie, praca w zimie w temperaturach do -50 stopni C – ludzie masowo tam umierali. Franciszek Wilk zorganizował tzw. trójkę obozową, która broniła innych osadzonych. Poniósł konsekwencje tej działalności. Kiedy podpisano układ Sikorski-Majski i ogłoszono tzw. amnestię dla obywateli polskich przebywających w łagrach, Wilk i wielu innych więźniów w jego obozie nie został zwolniony. Zorganizował strajk – więźniowie nie wychodzili do pracy, odmawiali jedzenia. Protest odniósł skutek – zaczęto zwalniać Polaków. Wilk został zwolniony po kilku miesiącach, ale szybko okazało się, że tylko pozornie. Jego transport został skierowany do Republiki Kazachskiej i tam znowu trafił do pracy w kamieniołomach. Wielokrotnie o jego zwolnienie bezskutecznie występował prof. Stanisław Kot, ambasador Polski w Kujbyszewie. Wilk z listów wiedział, że w ambasadzie czeka na niego żona. Zdecydował się na ucieczkę.

W onucach po śniegu

Szedł sam, przez prawie dwa miesiące pokonując 2,5 tys. kilometrów, w śniegach. Już na początku tej morderczej drogi trafił na zbirów, którzy ukradli mu skórzane buty, szedł dalej w samych onucach. Po drodze niektórzy go przyjmowali w domu, inni szczuli psami. Dotarł do ambasady pod koniec lutego 1942 r. Był skrajnie wyczerpany, miał gruźlicę.

Historyk Robert Witalec, w oparciu o źródła archiwalne ustalił, że Wilk szczęśliwie spotkał się w żoną Adelą w ambasadzie w Kujbyszewie, gdzie była zatrudniona. Ale Krystyna Lenkowska wspomina, że wuj inaczej relacjonował jej tę historię: – Wuj opowiadał mi, że kiedy dotarł do ambasady w Kujbyszewie, gdzie spodziewał się spotkać żonę, jej już tam nie było. Rozminęli się, ona wyjechała z polskimi sierotami do Iranu. Ale wuj wyruszył za nią i wkrótce się spotkali – opowiada pisarka.

Wilkowie w Iranie spędzili kilka miesięcy. Franciszek zdążył tam skonfliktować się z lokalnymi polskimi władzami (m.in. z gen. Władysławem Andersem), które sprawowały nadzór na obozami dla uchodźców na Bliskim Wschodzie, stając znowu po stronie ludzi tam przebywających. Otwarcie krytykował złą organizację i fatalne zaopatrzenie.

Wreszcie ostatni etap wędrówki Wilka: w 1943 r. wyruszył do Londynu. Zajął się od razu tworzeniem struktur emigracyjnego PSL w Wielkiej Brytanii. W 1955 r. został wiceprezesem partii (prezesem był Stanisław Mikołajczyk). A prezesem został w 1968 r., po śmierci Mikołajczyka w grudniu 1966 r. Od 1944 r. do końca życia był redaktorem pisma „Jutro Polski”, organu PSL-u. Wyrazem wielkiego uznania dla jego roli było powierzenie mu funkcji przewodniczącego Rady Narodowej RP – emigracyjnego parlamentu.

Niepozorny i cichy był mocarzem ducha

Franciszek Wilk nigdy nie wrócił do wolnej Polski, ale doczekał upadku komuny. – Przez cały czas na emigracji, do samego końca, interesował się żywo tym, co dzieje się w Polsce. To był jego żywioł – podkreśla Krystyna Lenkowska.

Początkowo nieufny w stosunku do postanowień okrągłego stołu, zmienił zdanie, kiedy poznał osobiście Tadeusza Mazowieckiego w Londynie w 1990 r. Uznał, że losy Polski spoczywają w dobrych rękach. Zmarł niedługo potem, w swoim domu, w Anglii. – Miał zapalenie płuc i leżał w sypialni na piętrze, nie wstawał. Pewnego dnia wołał żonę, ale ona nie odpowiadała. Okazało się, że Adela doznała wylewu i leżała sparaliżowana na podłodze w kuchni, na dole. Znalazł ją sąsiad. Żyła, ale Franciszek w tym czasie zmarł z odwodnienia i niepokoju o nią – opowiada Krystyna Lenkowska.

Z okazji 1. rocznicy śmierci ludowca z Podkarpacia tak napisał o nim historyk, Aleksander Blum: „Ten spokojny, bardzo skromny i zdawałoby się czasem niepozorny i cichy działacz, był w rzeczywistości prawdziwym mocarzem ducha i rzeczywistym rycerzem bez skazy, gdy chodziło o zasady, prawa i honor człowieka, i dobro sprawy wyższej, gdy zagrożone były fundamenty rodziny i społeczeństwa oraz wiary i narodu, wtedy Wilk przeobrażał się i promieniował dookoła”.

Konkurs dla Czytelników - napisz opowieść i wygraj 5 tys. zł!
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”

Historia Polski to nie tylko bitwy i przelana krew. To również wielki codzienny wysiłek zwykłych ludzi. Mieli marzenia i energię, dzięki którym zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie ma takiego bohatera: babcię, wujka, sąsiada. Uczyli, leczyli, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, bibliotekę na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi i pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości na nie więcej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 30 września 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej.


Najciekawsze teksty będą publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl.

Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 wyróżnień.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

za I miejsce – 5556 zł brutto;
za II miejsce – 3333 zł brutto;
za III miejsce – 2000 zł brutto.

Osoby wyróżnione dostaną roczne prenumeraty Wyborcza.pl.

Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem