Lubiła żydowskie bajgle z Krakowskiego Przedmieścia. Dzieliła się nimi z rodzeństwem. Już nie ma bajgli i nie ma rodzeństwa. Nie ma też babci Stasi - kobiety, która trzymała w ryzach codzienność.

KONKURS AKADEMIA OPOWIEŚCI - WYGRAJ 5 TYS. ZŁ!

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?

Zapoznaj się z REGULAMINEM

Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]

„Zastoinowa niewydolność serca” - mama mi powiedziała. Babcia miała 96 lat, a kawa miała kwaśny smak tego poranka. Życie mojej babci Stasi Dudowicz zaczęło się na nowo, kiedy skończyła osiem lat. Jej matka po raz drugi wyszła za mąż. Stanisław, który wcześniej był już żonaty, wcielił się w rolę ojca gromadki dzieci. Stasia, najmłodsza, żyła najdłużej i zapamiętała ich wszystkich. Zapamiętała najstarszego brata, któremu nosiła zupę w słoiku do szpitala, starego kawalera, który spędził życie, mieszając wodę z mąką na chleb. Zapamiętała brata rzeźnika o ciętym języku, Zofię, która zmarła w wieku 18 lat, w końcu Lasieńkę, ukochaną z sióstr. Nigdy nie nauczyła się jeździć na rowerze, nigdy nie odbyła konwersacji po francusku z rodowitym Francuzem, nigdy nie miała psa.

Ulica Krótka w Lublinie. Rodzina zajęła lokal numer 25 w czasach niepewnych. Lata później na tej samej ulicy będzie mieściło się biuro podróży LOT, gdzie nieliczni szczęśliwcy mogli kupić bilety lotnicze do Ameryki. Babcia rzadko wyjeżdżała. Lubiła sanatoria, gdzie serwowano blade jedzenie, ale nawiązywano kontakty towarzyskie, widokówki od zaprzyjaźnionych pań przychodziły z całej nowej Polski. Babcia lubiła żydowskie bajgle z Krakowskiego Przedmieścia. Okrągłe i wypieczone. Lekkie jak sezam i smutne jak mak. Popijane wodą sodową z sokiem, ze szklanki, którą dzieliło się z innymi klientami. Babcia dzieliła się bajglami z rodzeństwem. Już nie ma bajgli i nie ma rodzeństwa.

Siostry Kanoniczki przywędrowały do Lublina w 1922 r. i założyły prywatną szkołę dla dziewcząt z biedniejszych domów, gdzie oszczędzano na ogrzewaniu, ale pozwolono marnować czas na marzenia o edukacji. Stasia już jako dorosła, ponad 20-letnia panna codziennie przemierzała Krakowskie Przedmieście, by dotrzeć do szkoły na Podwalu. Przechodziła pod łukiem pękatej Bramy Krakowskiej. W mundurku wyglądała na młodszą. Uczennice miały siedzieć w ławkach, uczyć się i modlić. Babci nie szło w matematyce. Przełknęła gorycz i uczyła się więcej i więcej, podszkoliła francuski i zrozumiała znaczenie „Comme si, comme sa”. Zdała maturę (zachowanie bardzo dobre, ćwiczenia fizyczne, higiena podobnie). Starsza siostra Lasieńka wyszła za mąż i wkrótce urodziła dwoje chłopców. Stasia gotowała, szyła i sprzątała. Nie będąc wtedy jeszcze babcią, nosiła na rękach siostrzeńców, jakby przygotowując się do własnego macierzyństwa, zmieniała ich tetrowe pieluchy i przymocowywała agrafki. Prawdopodobnie tuż przed wybuchem wojny przeniosła się dalej na Wschód, a Lublin wypełniał się popiołami, gruzem i kwaśnym zapachem. Ciemnica w wybitych oknach, pęknięte bębenki w uszach, ludzie głusi i z oczami wielkimi jak u saren.

Ginie Józef Czechowicz, ginie Jan Gilas, który wynosi bombę z budynku lubelskiego ratusza. Większość chłopców bawi się wojnę, jak ich nauczono, większość dziewczyn bandażuje rannych. Nie wiem, co dokładnie robi Stasia i jak udaje jej się dotrwać do końca wojny. W mojej rodzinie mało się mówi i mało wspomina. Ja chcę pamiętać. Po wojnie nadchodzi lepsze. W wielkiej trwodze babcia poznaje miłość swego życia. Bolesław przedostał się do nowej Polski z Harbina, gdzie ukończył Gimnazjum Polskie im. Henryka Sienkiewicza, którego absolwentem był również Teodor Parnicki. Po latach dziadek zapyta pisarza, czy pamięta go w czasów szkolnych, i otrzyma odburknięcie, z czego ciężko będzie mu się otrząsnąć.

***

Babcia i dziadek poznali się w Hotelu Lublinianka, niegdyś Grand, potem Deutches Haus, po wojnie Bar Centralny. Stasia w ciemnymi włosami obciętymi na boba. Rozpoczęli życie w czasach, kiedy książki kucharskie polecały zupę rybną bez ryby ("109 potraw" Elżbiety Kiewnarskiej), a dzieciom podawano ciemny chleb ze słoniną. Telefonu w domu też nie było, dziadek odmówił zapisania się do partii, nocami słuchał Wolnej Europy i przepisywał ręcznie książki zakazanych pisarzy. Stasia znalazła pracę w Izbie Skarbowej i pieczołowicie oddawała się buchalterii na przekór temu, że niegdyś powtarzała klasę przez matematykę. Po pracy wystawała w kolejkach, gotowała, paliła w piecu, cerowała, zdobywała, modliła się, czytała. Zimy były tak surowe, że człowiek miał wrażenie, jakby kości zbudowane były z kredy i miały się zaraz pokruszyć od stania na zimnie. Nic jednak nie mogło złamać Stasi. Ani bieda, ani choroby, ani niedogodności, ani prozaiczna niegodziwość innych. Siostrzeńcy, których wychowywała, zapomnieli. Bolało, ale lepiej było się skupić na wychowywaniu własnych dzieci (naukowca i lekarki), którzy pięknie wyrośli na skwarkach i bladych gruszkach z rynku.

Moje pierwsze wspomnienie? Przyjęłam je jako własne, ponieważ wszystko zostało mi tyle razy opowiedziane. Pociągnęłam z całej siły moją malutką siostrę za nogę. Wyglądała jak laleczka, to mnie zwiodło. Babcia przybiegła z kuchni, miała szorstkie ręce czerwone od buraków i wymachując ścierką, krzyczała: „Mała chuliganko!”. A potem długo tuli. To ona odprowadza moją starszą siostrę do szkoły, potem mnie, potem najmłodszą. W sklepie spożywczym, wypełnionym smakołykami także już z Zachodu (wolność przychodzi z cukrem), kupuje mi wafelki Koukou Roukou z naklejkami, gumę balonową Donald i mentosy. Wieczorami szczotkuje moje długie włosy szczotką z prawdziwego włosia, która drapie i zarazem łaskocze.

Chyba wszyscy moi koledzy i koleżanki mają ojców. Ja i moje siostry mamy babcię. I siebie nawzajem. Babcia dryluje wiśnie, pikluje cukinie, lepi pierogi, kisi kapustę, namacza pranie w wannie, kiedy psuje się pralka. Już na emeryturze. Latem czas płynie wolno, zimy ciągną się jak grypa. Sporządzamy listy słów na określoną literę, chodzimy oglądać tenisa na korcie w miasteczku akademickim i chodzimy na przystanek wyglądać zakurzonego trolejbusu, który przywiezie mamę z pracy. Razem chodzimy na wizyty okulistyczne. Babcia ma zaćmę, ja poważną krótkowzroczność. Przemierzamy Krakowskie Przedmieście, tak jak niegdyś babcia przemierzała w drodze do szkoły. „Nigdy nie widziałam tylu samochodów!” - mówi babcia, rozglądając się na boki. Wiele się zmieniło, kościoły stoją te same. Babcia skrupulatnie prowadzi rachunki. Twierdzi, że w życiu ważny jest fach, a żaden chłop nie weźmie za żonę kogoś, kto jest fleją. Do śniadania trzeba zawsze się ubrać, a jak nie wierzysz, że istnieje Bóg, to jesteś jak zwierzę.

***

Ostatni raz, kiedy ją widzę, opiera się o kaflowy piec w mieszkaniu w kamienicy, w której mieszkała kilkadziesiąt lat. Jestem tylko trochę od niej wyższa. Za ten piec wrzucałyśmy mleczne zęby, ciekawe, czy tam jeszcze są, myślę. Szoruję jej plecy. „Mocniej!” - nakazuje. Jej skóra jest sucha, ciemna z przebarwieniami, które wyglądają jak małe wysepki. Pamięta słońce i czas. Wanna ma czarne pęknięcia. Babcia ma wspomnienia. „Gdzie się tak spieszysz, panienko?” - krzyczy za nią żołnierz UPA. Innym razem starszy pan spotkany na ulicy zabrania jej iść w kierunku Lubartowskiej: „Hitlerowcy wyrzucają dzieci na bruk!”. W tej samej okolicy przyjdę na świat ja i moje siostry.

Babcia sprawdza kompulsywnie, czy jest wystarczająca ilość chleba i papieru toaletowego. Pilnuje soku ze śliwek na wypadek „obstrukcji”. Podsuwa mi najnowsze artykuły o tematyce politycznej i historycznej. Trzeba przecież gimnastykować pamięć. Siostry, córka, wnuczki zlewają się w jedną twarz. Żałuję, że nie słuchałam uważniej, że nie zadawałam pytań. Młodość często podszyta jest ignorancją, a to poważna przeszkoda. Jej włosy pozostają do końca ciemne, z lekkimi przebłyskami bielutkiej siwizny. Nosi grube pończochy przeciwżylakowe i wygodne adidasy. Usta maluje na czerwono przed wyjściem do kościoła. Kiedy babcia była w moim wieku, miała oddanego męża, mądre dzieci, stałą posadę i mieszkanie. Ja wciąż kluczę w świecie, mam wątpliwy fach, ale dużo determinacji do opowiadania o Stasi - kobiecie, która trzymała w ryzach codzienność, tak niedocenianą.

Konkurs dla Czytelników - napisz opowieść i wygraj 5 tys. zł!
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”

Historia Polski to nie tylko bitwy i przelana krew. To również wielki codzienny wysiłek zwykłych ludzi. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie ma takiego bohatera: babcię, wujka, sąsiada. Uczyli, leczyli, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, bibliotekę na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi i pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości na nie więcej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 30 września 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej.


Najciekawsze teksty będą publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”; „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl.

Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 wyróżnień.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

za I miejsce – 5556 zł brutto;
za II miejsce – 3333 zł brutto;
za III miejsce – 2000 zł brutto.

Osoby wyróżnione dostaną roczne prenumeraty Wyborcza.pl.

Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem