Dziadek chodzi do pracy, de facto nie wychodząc do pracy. A to dlatego, że jego praca jest jego największą pasją i życiem. O Zdzisławie Radulskim, "Hrabim", legendarnym działaczu Radomiaka Radom, opowiada jego wnuk Mateusz Kiełczyński.

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?

Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu

Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, WYGRAJ NAGRODY pieniężne! [FORMULARZ]

Dziadek wychował się na ul. Nowy Świat, to dzisiejsza Limanowskiego, w małym domku. Mój pradziadek zginął w czasie wojny, prababcia sama wychowywała dzieci. Dziadek był drobny, a na podwórku musiał sobie radzić. Opowiadał mi, że starał się być zawsze szybszy, zwinniejszy od swoich kolegów, stąd dostał ksywkę „Kotek”. Zaczynał od samodzielnych treningów gimnastyki z wykorzystaniem tego, co było dostępne na podwórku, np. gałęzi drzew. Potem przyszła kulturystyka, zobaczył kiedyś rysunki studentów ASP przedstawiające wyrzeźbionych kulturystów i złapał bakcyla. Zaczął sam trenować kulturystykę i tak to się zaczęło. Opowiadał mi, że w czasie aplikacji na studia zastanawiał się, czy wybrać piłkę nożną, czy pływanie. Piłka bardzo go ciągnęła, ale trenerów piłkarskich było wielu. Pływać też lubił, więc zdecydował się na tę dyscyplinę. Był jednym z pierwszych trenerów pływania w regionie. Rozmawiałem z nim niedawno o tym wyborze, mówi, że do dziś cieszy się, że wybrał pływanie. Trener piłkarski często zmienia drużyny, czasem jest zwalniany po jednym słabszym sezonie, jeździ z jednego końca Polski na drugi, ciężko mu się zadomowić i związać z jednym miastem. Może też dzięki temu, że wybrał pływanie, całe życie przepracował w Radomiu. Lubi to miasto, ma tu wielu wychowanków.

Od 50 lat związany z jednym klubem

Z Radomiakiem jest związany od ponad 50 lat. Pracował w Radoskórze, a wtedy bliska była współpraca między zakładami pracy i klubami sportowymi. Dziadek został oddelegowany do Radomiaka, a że zawsze interesował się fizjoterapią, to zajął się przygotowaniem motorycznym i odnową biologiczną zawodników. Mieszka nad Potokiem, niedaleko stadionu. Jeździł z drużyną na mecze, niezależnie od poziomu rozgrywek. Były mecze w Ciepielowie czy Kobyłce, a także w I lidze czy Pucharze Polski, kiedy gra była o znacznie wyższą stawkę.

Czytaj także: Duch, pęd i czupryna. Pan od polskiego, po którym płakały tysiące

Kiedy miałem może z pięć lat, dziadek zaczął zabierać mnie na mecze Radomiaka. Zarówno domowe, jak i wyjazdy, zwłaszcza te w niższych ligach z drużynami z regionu. Co istotne, to to, że Dziadek zawsze wyznaczał mi konkretne zadania – nie mogłem przecież siedzieć jak zwykły kibic. Na przykład gdy było gorąco, musiałem podbiegać do piłkarzy z bidonami, on starał się mnie angażować, a ja starałem się być potrzebny.

Z tymi naszymi wyjazdami wiąże się wiele anegdot. Kiedyś, gdy miałem może z sześć, siedem lat, zabrał mnie na mecz do Skarżyska, wokół boiska była bieżnia, mecz był strasznie nudny, a ja, kilkuletni dzieciak, zacząłem biegać dookoła. Po pierwszym okrążeniu kibice bili mi brawo, więc biegłem dalej, przez cały mecz zrobiłem tych okrążeń kilkanaście. Po meczu dostałem od prezesa tamtego klubu czekoladę, a Dziadek do dziś opowiada, że przynajmniej zapewniłem kibicom jakieś emocje, bo mecz był wyjątkowo nudny.

Zawsze dotrzymuje słowa

Dziadek zawsze dba o dobrą atmosferę w drużynie. Kiedyś na swoje urodziny zrobił wielkie kanapki dla całego zespołu, z trenerami to ok. 30 osób. Wszystkim smakowały, więc Dziadek zadeklarował, że będzie je robił po każdym wygranym meczu. Tak się złożyło, że Radomiak wygrywał raz za razem. Słowo się rzekło, Dziadek kanapki robił, własnoręcznie, z grubo krojoną wędliną. Kosztowało go to sporo czasu, ale wkładał w to całe serce. Myślę, że to właśnie dlatego, że dotrzymuje słowa, kibice i drużyna go szanują.

Gdy miałem kilka lat, Dziadek zabrał mnie na obóz do Dziwnówka, był tam ratownikiem WOPR. Zauważył, że wielu młodych sportowców strzyże się na łyso, stwierdził, że to wygodne i higieniczne, i mnie też ogolił maszynką. Gdy wróciliśmy do Radomia, rodzice byli wściekli, a Dziadek dziwił się, o co im chodzi.

Czytaj także: Mój tata bohater. Prof. Walery Pisarek we wspomnieniach córki

Gdy moja siostra i ja byliśmy dziećmi, Dziadek dwa razy w tygodniu zabierał nas na basen Czarnych, gdzie prowadził zajęcia nauki pływania. Bardzo dbał o nasz sportowy rozwój i był przy tym bardzo zasadniczy. Gdy byłem w podstawówce, dopisywał mnie na zajęcia do listy studentów. Trenowałem jak oni, tak jak oni zdawałem egzaminy. Pamiętam, że nie był zadowolony, kiedy nie przepłynąłem całego basenu pod wodą, ale w końcu mi się udało. Gdy byłem w liceum, w prezencie na urodziny czy pod choinkę dostawałem sprzęty sportowe albo... opakowanie odżywki białkowej. Dziadek lubi motywujące prezenty. Jako trener był dla nas twardy, ale dziś to doceniam. Staram się znaleźć czas na siłownię, moja siostra i moi rodzice też są aktywni sportowo. Biegamy, pływamy, chodzimy po górach...

Niedawno rozmawialiśmy o tym, że dziś możliwości aktywności są ogromne. Dziadek dziwi się, gdy prowadzi zajęcia z pływania czy z kulturystyki na siłowni i widzi młodych ludzi siadających pod ścianami z nosami w telefonach. Mają do wyboru tyle klubów fitness, rowery miejskie na wyciągnięcie ręki, dostatek możliwości, jednak tego nie doceniają.

„Ruch zastąpi każde lekarstwo, ale żadne lekarstwo nie zastąpi ruchu”

Dziadek często powtarza nam swoje motto: „Ruch zastąpi każde lekarstwo, ale żadne lekarstwo nie zastąpi ruchu”. Ma 81 lat, a trzy razy w tygodniu robi sobie trening siłowy, dwa razy na siłowni, raz w domu. Dwa razy w tygodniu jeździ na basen. Trenuje pięć dni w tygodniu. To ruch trzyma go w tak dobrej formie. Rodzeństwo i wielu znajomych Dziadka już odeszło, a on jest, bo zawsze najwięcej z nich się ruszał. Nigdy nie palił, z alkoholi pija tylko własne naleweczki.

Dwa lata temu miał Dziadek miał poważną operację neurochirurgiczną. Lekarze przekonywali, że rehabilitacja po niej zajmie co najmniej rok, ale Dziadek wykaraskał się z sytuacji błyskawicznie, już po dwóch, trzech miesiącach było dobrze. Po operacji dostał skierowanie do sanatorium i do niego pojechał. Ale w tym czasie był plebiscyt Sportowca Roku, w którym Dziadek miał nominację w kategorii sportowa osobowość roku. Bardzo chciał pojechać na galę, poprosił panią ordynator o przepustkę, ale ona mu odmówiła. Dziadek zadzwonił więc po kolegę i uciekł z sanatorium. Na gali okazało się, że tytuł przypadł właśnie jemu. Odebrał nagrodę, to było dla niego bardzo wzruszające. Po wszystkim wrócił do sanatorium, jednak już nie chcieli go przyjąć.

Czytaj także: Historia mojego ojca jest przykładem tego, że o losie ludzi może decydować wygląd

Dziadek jest duszą towarzystwa, podczas imprez rodzinnych to on jest od opowiadania kawałów, choć czasem opowiada też o swoim niełatwym dzieciństwie. Gdy przed ostatnim Finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zapytałem, czy mogę wystawić na licytację spotkanie z nim, zgodził się bez wahania. Kolację przy naparze z dzikiej róży za 400 zł wylicytował jeden z kibiców Radomiaka, dostał od Dziadka zdjęcia z autografem, rozmawiali przez prawie trzy godziny. Na pewno jest też społecznikiem – bardzo mocno kibicuje naszemu stowarzyszeniu Droga Mleczna.

W Dziadku imponuje mi to, że nie wychodził „do pracy” – praca to jego pasja, jego całe życie. Jest w tym spełniony: czy WOPR czy uczelnia, czy Radomiak, wszędzie chodził i chodzi z wielką przyjemnością. Codziennie pokazuje mi, że warto kierować się pasją, bo to daje spełnienie w życiu.

*

Zdzisław Radulski

Rocznik 1937. W Radomiaku Radom pracuje od 1960 roku do dziś, odpowiada za przygotowanie motoryczne i odnowę biologiczną zawodników. Uważany za ojca chrzestnego radomskiej i kieleckiej kulturystyki, swego czasu był najlepiej zbudowanym mężczyzną w Radomiu, wielokrotnym misterem Radomia w kulturystyce. Jest też trenerem pływania i ratownikiem WOPR.

KONKURS AKADEMIA OPOWIEŚCI

Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.

Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,

* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,

* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.

Trwa plebiscyt Ludzie Roku 2017 Czytelników Wyborczej. Wybierzcie ich spośród tych, którzy dawali nam nadzieję, zarażali pasją, pokazywali, że można coś zrobić nawet wtedy, gdy wydaje się, że nie można. Głosujcie na Wyborcza.pl/plebiscyt

Komentarze
Bardzo ciekawa historia. Fajnie, że zechciał się Pan nią podzielić.
Pańskiego Dziadka widziałem parę lat temu podczas meczu z Radomiakiem - zwróciłem na niego uwagę, bo wydało mi się trochę dziwne, że na ławce drużyny gości siedzi jegomość w dość podeszłym wieku. W pewnym momencie pan Radulski zdjął bluzę od dresu - zobaczyłem jego bicepsy i zdębiałem ;) Jeśli zdarzy się to Panu przeczytać, to proszę przekazać pańskiemu szanownemu Dziadkowi najlepsze pozdrowienia od kibica z Krakowa.
już oceniałe(a)ś
1
0