Choć był małej postury, to charakteryzował się wielkim duchem - Ojca Stefana Miecznikowskiego wspomina profesor Stefan Niesiołowski

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?

Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu

Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]

Stefan Niesiołowski*: – Gdybym musiał znaleźć tylko jedno słowo, którym miałbym opisać Ojca Stefana Miecznikowskiego, to wybrałbym „skromny”. Chyba najbardziej do niego pasuje. A był to człowiek wyjątkowej wiedzy i erudycji. Znał kilka języków, studiował w Rzymie. Wybitny.

Chodźcie, chłopaki, tu czereśnie są

Pierwszego spotkania dokładnie nie pamiętam. To musiało być ponad 50 lat temu w duszpasterstwie akademickim przy kościele Najświętszego Imienia Jezusa przy ulicy Sienkiewicza 60. Ojciec Miecznikowski wtedy jeszcze nie mieszkał w Łodzi. Przyjeżdżał tutaj co jakiś czas. Przypominam sobie małego, drobnego człowieka z niskim głosem, sympatycznym uśmiechem, zabieganego. Od razu wzbudzał sympatię.

Kiedyś zawołał mnie z kolegami do ogrodu przy kościele jezuitów. – Chodźcie, chłopaki, tu czereśnie są – mówił. Dziś taki gest to nic wielkiego, ale ze wzruszeniem wspominam, jak kilku wygłodniałych studentów objadało te czereśnie z pięknego drzewa. Tych drzew już nie ma, ale obok jest ulica Ojca Miecznikowskiego.

W duszpasterstwie organizował spotkania studentów. Sam miał tam też świetne wykłady. Na przykład o internowaniu prymasa Stefana Wyszyńskiego. Byłem jednym z Jego najbliższych współpracowników, co drugi dzień spędzałem w duszpasterstwie akademickim, często razem przygotowywaliśmy spotkania, wycieczki, rozmawialiśmy o bieżących sprawach i wydarzeniach. Pamiętam dyskusje i wypożyczane od Niego książki. To był ośrodek całkowicie niezależny od władz. Stworzył maleńką wolną od komunizmu cząstkę Polski. Duszpasterstwo zorganizował trochę jak harcerstwo. Taka enklawa swobodnej wymiany myśli, chociaż bez bieżącej polityki. Ojciec Miecznikowski był przeciwny reżimowi, ale unikał polityki w głoszonych przez siebie poglądach. Wypowiadał się zawsze łagodnie o każdym.

Namawiał mnie, żebym pojechał na trzy dni na zamknięte rekolekcje do Kalisza. Na tyle dni po prostu nie chciało mi się jechać. Ale w końcu dałem się przekonać i nawet się nie obejrzałem, jak minął ten czas. Dziś wspominam te rekolekcje jako jedną z ciekawszych przygód młodości. Kilka godzin w ciągu dnia nie można było w ogóle rozmawiać. I to bardzo mi się spodobało. Dało tak potrzebne każdemu wyciszenie.

Zaprosił mnie też do Lasek, do ośrodka dla niewidomych. Byliśmy tam kilka dni. Niesamowite przeżycie. Wtedy wyraźnie uświadomiłem sobie, jakie nieszczęścia spotykają ludzi. Niewidome dziecko. I jak wiele dobrego robi Kościół. Szkoda, że dziś czyni tyle zła. Jechaliśmy do Lasek jak konspiratorzy. Udawaliśmy, że się nie znamy. W Warszawie na dworcu była przesiadka. Patrzę, idzie Ojciec Miecznikowski. Spojrzeliśmy na siebie, uśmiechnęliśmy się i minęliśmy. Zabawna była ta konspiracja.

Można było uwierzyć w Pana Boga

Przede wszystkim był niezwykle prawym człowiekiem. Ja się wówczas związałem z Kościołem między innymi dlatego, że poznałem Ojca Miecznikowskiego. Kolejne słowo, które doskonale Go opisuje, to sumienny. Jak się umówił, to zawsze był, dotrzymywał wcześniej danego słowa. Zawsze. Pamiętam, że jak obiecał, że przyniesie mi jakąś książkę, to mogłem być pewien, że to zrobi. Przeczytałem ich wiele dzięki Niemu, bo nie było mnie stać na kupowanie.

Powtarzał, żeby nie kierować się nienawiścią. Był takim człowiekiem, że jak się Go słuchało, to można było uwierzyć w Pana Boga. Nie wiedział, że działałem w antykomunistycznym Ruchu. Kiedy w 1970 roku wsadzili mnie do więzienia kontaktował się z moją rodziną. Później okazało się, że za to musiał wyjechać na jakiś czas z Łodzi. Przełożeni Ojca Miecznikowskiego uznali, że tak będzie bezpieczniej.

Wrócił pod koniec lat siedemdziesiątych i stworzył wyjątkowy ośrodek intelektualny w kościele jezuitów. Raz w tygodniu były tam wykład. Przychodziła masa ludzi. W stanie wojennym były to tak wielkie wydarzenia, że ludzie stali na podwórku i potrzebne było nagłośnienie.

Ciężko was tu było znaleźć

Gdy powstała „Solidarność”, bardzo nam pomagał. Jej członkowie przychodzili do Niego po duchowe i intelektualne wsparcie. To dzięki Niemu wiele osób związanych z tym ruchem odnalazło się w Kościele. On uwierzył w ten ruch i darzył go wielką sympatią. Został kapelanem łódzkiej „Solidarności”.

W stanie wojennym zostałem na rok internowany. W obozie w Darłowie siedziałem z Tadeuszem Mazowieckim, Andrzejem Drawiczem, Bronisławem Geremkiem, Janem Walcem, Jackiem Bocheńskim, Władysławem Bartoszewskim, Bronisławem Komorowskim, Andrzejem Czumą, Januszem Szpotańskim, Jackiem Bierezinem i wieloma wspaniałymi ludźmi. Długo nikt do nas nie przyjeżdżał. Któregoś dnia zostałem wezwany na portiernię. – Macie widzenie – powiedział strażnik. – Ciężko cię tu było znaleźć – powitał mnie Ojciec Miecznikowski.

Do Darłówka przyjechał zmęczony. Zawsze chodził z taką dużą teczką. Wyjął z niej żywność i lekarstwa. Po tym spotkaniu stałem się niezwykle ważny, bo to do mnie pierwszego przyjechał ksiądz. Za wszystko, co robił, zasłużył na wielkie, wielkie podziękowania. Przemierzał całą Polskę, odwiedzając internowanych diecezjan. Dostawali od niego paczki i grypsy od rodzin.

Kiedy byłem internowany, umarł mój tata. Mnie ani mojego brata Marka nie wypuścili na pogrzeb. Wiem, że był na nim Ojciec Miecznikowski. Potem dowiedziałem się, że co miesiąc, w niedzielę w kościele jezuitów przy ul. Sienkiewicza, odbywały się słynne msze za ojczyznę. Powstał tam też ośrodek pomocy internowanym, uwięzionym i ich rodzinom. Można tam było załatwić różną pomoc. Jak wyszedłem, to jedną z pierwszych osób, którą odwiedziłem był On. Powiedział, że jest specjalny fundusz i załatwił mi z żoną tygodniowy pobyt w Zakopanem.

Był sumieniem Łodzi

Miał siłę, zjednywał sobie ludzi. Do swych argumentów przekonywał w łagodny sposób. Nigdy nie słyszałem, żeby krzyczał. Przypominał proboszcza z Ars (Jan Maria Vianney, ksiądz, który sprawił, że parafia, którą objął, stała się znaczącym ośrodkiem życia religijnego w dziewiętnastowiecznej Francji – red.). Zabiegany, pracowity. Często chodził po ogrodzie jezuitów i odmawiał brewiarz.

Gromadził wokół siebie różnych ludzi. Z uwagą słuchał odmiennych opinii i poglądów, ale nigdy nie oceniał, nie karcił. Potrafił pomóc w sposób tak delikatny i naturalny, że mało kto zauważał ten gest. Wykazywał konieczność pojednania Polaków z Białorusinami, Ukraińcami i Litwinami. Był sumieniem Łodzi.

W latach osiemdziesiątych dzięki Ojcu Miecznikowskiemu zaczęły przyjeżdżać do Łodzi znane osoby z całej Polski. Mówili o odpowiedzialności chrześcijańskiej za środowisko, w którym żyją, za naród i państwo. Kościół jezuitów stał się centrum kulturalnym Łodzi i de facto opozycyjnym. Prelekcje wygłaszali m.in. Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Turowicz, Zofia Kuratowska, Jan Józef Szczepański.

W tym czasie Ojciec Miecznikowski utrzymywał bardzo bliskie kontakty z rodziną znanego łódzkiego profesora archeologii Konrada Jażdżewskiego. Zwłaszcza z jego córką Ewą i jej mężem Piotrem Goldsteinem. Często, gdy przychodziłem do domu Jażdżewskich, był tam Ojciec Miecznikowski.

Po uroczystościach pięćdziesięciolecia kapłaństwa Jego stan zdrowia pogarszał się. W 2001 roku dostał udaru. Było widać, że jest już bardzo źle. Kiedy leżał w szpitalu w Łodzi, jakoś nie widziałem tych wszystkich, którzy przychodzili po paczki, lekarstwa, pomoc. Nie wiem, może byli na izbie przyjęć, innej sali albo płaszcze zostawiali w szatni. Ja widziałem tylko Jana Mecycha i Grzegorza Worona, poprawiających poduszki i urocze w swojej sympatyczności i trosce pielęgniarki.

Potem Ojca Miecznikowskiego przewieziono do Gdyni. Tam umarł. Pogrzeb był w Łodzi. Przyszły tłumy.

*Profesor Stefan Niesiołowski, działacz opozycji demokratycznej w PRL, więziony i internowany łącznie ponad 5 lat, poseł, senator.

Ojciec Stefan Miecznikowski (1921-2004)

Urodził się w Warszawie. W 1967 roku rozpoczął łódzki rozdział swego życia. Został duszpasterzem młodzieży akademickiej Potem z Łodzi kilka razy wyjeżdżał i do niej powracał. Był kapelanem łódzkiej „Solidarności”. Już 14 grudnia 1981 roku rozpoczął akcję pomocy internowanym i ich rodzinom. Prowadzony przez niego Ośrodek Pomocy Uwięzionym, Internowanym i ich Rodzinom działał pod patronatem biskupa Józefa Rozwadowskiego i niósł pomoc zarówno religijną i materialną. Pomagał tym, którzy stracili pracę, potrzebowali wsparcia i nadziei. Nie dzielił ludzi na wierzących i niewierzących, nie oceniał ludzi według ich przekonań czy poglądów religijnych. To z jego inicjatywy przy kościele oo. Jezuitów powstało Duszpasterstwo Środowisk Twórczych, które organizowało prelekcje, spotkania, koncerty skupiające opozycyjnych działaczy. Już w wolnej Polsce ojciec Miecznikowski został honorowym obywatelem Łodzi. Zmarł w gdyńskim szpitalu w wieku 84 lat. Spoczął w grobowcu oo. Jezuitów na katolickim cmentarzu na Dołach w Łodzi.

***
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”

Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.

Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem