Dziadek nie był bohaterem. Był człowiekiem, który w każdych okolicznościach potrafił zachować się przyzwoicie - mówi Bogdan Kułakowski, znany katowicki fotoreporter. Jego dziadkiem był Aleksander Semkowicz, bibliograf i introligator, miłośnik literatury Adama Mickiewicza.

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?

Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu

Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]

Dom pod Książką to znany adres we Lwowie. Okazała willa u zbiegu ulic Pochyłej i Kadeckiej nazwę ma wykutą w bramie. Dom uroczyście poświęcono w 1930 r. Jej właściciel Aleksander Semkowicz zadbał o to, by w tym dniu w nowo wybudowanym domu odbył się zjazd bibliofilów. On sam został wówczas odznaczony Orderem Białego Kruka, najwyższym odznaczeniem bibliofilskim. Skąd w Semkowiczu taka miłość do książek, że nawet własną willę nazwał w specyficzny sposób?

Aleksander Semkowicz
Aleksander Semkowicz  Archiwum Bogdana Kułakowskiego

Aleksander traci rodziców, gdy ma sześć lat. Trafia do lwowskiego sierocińca. Gdy w 1898 r. kończy trzecią klasę gimnazjum, jako 13-latek zaczyna naukę introligatorstwa w pracowni Klemensa Fedunia. Nawet jeśli zrządził to przypadek, czas pokazał, że młody Aleksander nie był w tym fachu osobą przypadkową. Gdy zdobywa tytuł czeladnika, jego praca zostaje doceniona. Wydział Krajowy we Lwowie przyznaje mu stypendium Fundacji im. Feliksy Marii z hr. Golejewskich Czarkowskiej. Dzięki pieniądzom może wyjechać za granicę i dalej uczyć się zawodu.

Najpierw jedzie do Świebodzina, do pracowni Gustawa Bernhardta. Właściciel docenia jego talent. Fotografuje rysunki i wzory opraw Semkiewicza. Zdjęcia zamieszcza w prospektach swojej szkoły. Ze Świebodzina Aleksander udaje się do Kilonii, a następnie do Lipska. Tam uczy się rysunku w Królewskiej Akademii Graficznej. Udziela się w tamtejszej polonii. Zapisuje do Sokoła i Towarzystwa Przemysłowców Polskich. W Lipsku poznaje Helenę Heinke, poznaniankę, która niedługo później zostaje jego żoną.

Po powrocie do Lwowa zostaje kierownikiem technicznym w introligatorni Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Po kilku latach zaczyna nosić się z zamiarem otwarcia własnej pracowni. Plany przeciąga w czasie wojna polsko-ukraińska w 1918 r. Semkowicz służy w armii i bierze udział w obronie Lwowa.

Od białych kruków po handel ziemniakami

Zaraz po wojnie w 1919 r. Semkowicz otwiera własną pracownię przy ul. Piekarskiej 13. Nie tylko kieruje zespołem, ale też projektuje oprawy. Sam je wykonuje i zdobi. Pracownię opuszczają oprawy złocone i skórzane, pergaminowe, płócienne i tzw. pappbandy – bibliofilskie oprawy papierowe. Ale też skórzane teki i adresowniki, których dużo wysyłano za granicę. Trafiły m.in. do papieża Piusa XI czy marszałka Ferdynanda Focha.

Rozkaz przenoszący Aleksandra Semkowicza do cywila
Rozkaz przenoszący Aleksandra Semkowicza do cywila  Archiwum Bogdana Kułakowskiego

Semkowicz ze swoimi pracami jeździ na wystawy i kongresy bibliofilskie. Z czasem zaczyna się specjalizować w konserwacji starych ksiąg i druków. I pasjonuje się twórczością Adama Mickiewicza. Gromadzi wszystkie wydania, pierwodruki utworów, ale też pamiątki po poecie. Skrupulatnie bada historię każdego mickiewiczowskiego wydania, sam zresztą też o Mickiewiczu pisze. I wyszukuje białe kruki, jak nieznane listy Fryderyka Chopina czy tom pierwszego wydania poezji Juliusza Słowackiego z naniesionymi ołówkiem notatkami autora.

W swoim Domu pod Książką wspólnie z żoną i trójką dzieci chętnie przyjmuje gości. Semkowiczowie prowadzą kronikę rodzinną. Każdy z gości się wpisuje. Dzieci opisują w niej codzienne czynności, jak choćby wspólne sadzenie drzewek owocowych w ogrodzie. Ostatnie wpisy są z 1939 r., kiedy Aleksander Semkowicz jest już senatorem.

Kiedy w 1939 r. Rosjanie wkraczają do Lwowa, Semkowicz traci swoją pracownię. Nowa władza nowoczesne introligatorskie maszyny wywozi gdzieś na Wschód, a ich niedawny właściciel wraca do pracy w Bibliotece Ossolineum. W pierwszą mroźną okupacyjną zimę w nieogrzewanych pomieszczeniach, bez właściwych narzędzi, konserwuje zabytkowe księgi; „Explanatio in Psalterium” Turrecrematy z 1475–1476 r., „Postyllę” Reja z 1571 r. i rękopis „Pana Tadeusza”.

Kiedy Lwów zajmują Niemcy, rodzina zostaje eksmitowana ze swojej willi. Żeby przeżyć, Semkowicz musi handlować ziemniakami. Kiedy miasto znowu przejmują czerwonoarmiści, Semkowicz zostaje zatrzymany i wysłany do obozu pracy w Donbasie. Po dziewięciu miesiącach zostaje zwolniony, wraca na piechotę do Lwowa. – Musimy stąd wyjechać. Musimy być w Polsce – decyduje w 1946 r., po dotarciu do rodziny.

Książki jak rodzina, trzeba je zabierać ze sobą

Nikt nie wie, w jaki sposób w czasie okupacji, gdy brakowało wszystkiego, Semkowiczowi udało się zgromadzić taką ilość skrzyń. Pakowany jest jedyny dobytek rodziny – księgozbiór. Prawdziwe bogactwo! Ale nie na sprzedaż. Dla Semkowiczów książki są jak członkowie rodziny. Książki się szanuje, przed ich czytaniem trzeba umyć ręce. W pociągu do Krakowa rodzina Semkowiczów: Aleksander z żoną, ich dorosłe już dzieci ze swoimi rodzinami, dostają dwa wagony towarowe. Ludzie mieszczą się w połówce jednego, półtora wagonu zajmują skrzynie z księgozbiorem. Prócz niewielkiej ilości ubrań repatrianci nic więcej ze sobą nie mają.

W Krakowie dostają skromne mieszkanie. I klepią biedę. Aleksander jednak nie próżnuje. Dalej pracuje nad bibliografią Mickiewicza. Stracił dom, ukochane miasto i pracownię, ale uratował książki. Nawiązuje kontakty ze starymi znajomymi. Dorobek, wiedza Semkowicza są w kraju doskonale znane. Władze z Warszawy powierzają mu organizację Jubileuszowej Wystawy Mickiewiczowskiej dla uczczenia 150-lecia urodzin poety. Minują go też komisarzem generalnym wystawy. A że wystawa ma zostać zorganizowana w Warszawie, Aleksander z żoną w 1949 r. przenoszą się do stolicy. W Krakowie zostają ich dzieci z wnukami.

Muzeum wśród ruin

Bogdan ma sześć lat, gdy z mamą Stanisławą Kułakowską jedzie pierwszy raz pociągiem do Warszawy. Obraz, jaki na zawsze pozostanie w jego głowie, to tunel ruin, rumowiska, w który wjeżdżał pociąg. Po drodze do domu dziadków prawie w ogóle nie widzą ludzi. Warszawa jest jednym wielkim cmentarzyskiem budynków. Tylko gdzieniegdzie widać ocalały dom. W jednym z nich mieszka Aleksander Semkowicz z żoną. Po obiedzie zabiera córkę z wnukiem na Stare Miasto. – Tu będzie muzeum – pokazuje rozwalone budynki. Bogdan nie bardzo rozumie, co to za miejsce. Dookoła wykopy. Czasem trzeba przejść po ułożonych drewnianych kładkach. Na całe życie zapamięta, jak z piwnic jednego z budynków będą wynoszone trupy. – Nie patrz – dziadek z matką zasłaniają mu widok, odwracają w drugą stronę.

Semkowicz tworzy w Warszawie Muzeum Adama Mickiewicza. Wśród ruin, niedawnego zapachu śmierci, wojennej niepewności, spełnia się największe marzenie lwowskiego bibliofila. Choć nie brata się z władzą. Ta jednak docenia doświadczenie, umiejętności lwowiaka. Dla przyszłej placówki Semkowicz ma przygotowane już własne eksponaty. Gromadzone przez lata pamiątki, wybrane egzemplarze. Muzeum zostaje powołane w 1950 r. Jego siedziba mieści się w kamieniczkach tuż przy Rynku Starego Miasta.

Bogdan z matką muzeum zwiedzają niedługo później. Dziadek Olek wita ich w gabinecie. I oprowadza po muzeum. – Odwróć się, dostaniesz baty – każe wnukowi i wybucha śmiechem. Delikatnie uderza w grzbiet czymś, co przypomina kij. Bogdan słyszy, że to laska mickiewiczowska, a „baty” były na szczęście. – Zobacz, to prezent, który Mickiewicz dostał od Puszkina – dziadek wręcza mu marmurowy flakonik.

Z domu dziadków Bogdan na zawsze zapamięta zapach kawy. Pije jej się dużo i często. Dziadek Olek też sporo pali. Bogdanowi chce się bawić. Wspólnie z dziadkiem wymyślają zabawę w domowej bibliotece. Regałów z książkami jest mnóstwo. Zadaniem Bogdana jest poprzestawiać kilka książek. A zadaniem dziadka, którego w tym czasie nie ma w pokoju, przywrócić je na poprzednie miejsca. Zabawy jest po pachy.

Introligatorzy na chlubę i pożytek polskiej książki

– Dziadek Olek nie żyje. Jedziemy na pogrzeb – mówi zapłakana matka Bogdanowi. Jest lipiec 1954 r. Cała rodzina jest na wakacjach w górach. Do Warszawy jadą tylko rodzice. Dzieci zostają ze znajomymi. Bogdan jeszcze nie zdaje sobie sprawy, co śmierć dziadka oznacza. Dopiero po jakimś czasie dostrzega, że brakuje go na rodzinnych spotkaniach. A wszyscy zawsze o nim mówią. Zapach kawy w domu dziadków jest już mniej intensywny, a popielniczka stoi pusta.

Owdowiała Helena Semkowiczowa kataloguje pozostały w domu księgozbiór Mickiewicza. I przekazuje go na rzecz muzeum. Jakiś czas później dzieci zabierają ją do Krakowa. Czas spędza w otoczeniu rodziny i kolorowo-złotych opraw książek wykonanych przez męża. I jego zapisków. Semkowicz szczegółowo opisywał rodzaje materiałów, papieru, klejów itp. potrzebnych do pracy.

Aleksander Semkowicz przed domem we Lwowie
Aleksander Semkowicz przed domem we Lwowie  Archiwum Bogdana Kułakowskiego

„Jaka powinna być oprawa książki, aby jej posiadacz i jej twórca byli z niej zadowoleni?” – zastanawiał się i opisywał szereg różnych wariantów i możliwości. „Książki bibliofila powinny ożywiać różnorodnością opraw i barw. Monotonność męczy, oprawy muszą być tak różne, jak i treść książek jest różna. Przede wszystkim należy dbać o dobry stan swej biblioteki, unikać tandety, pstrokacizny i wymysłów nie mających z uczciwą sztuką introligatorską nic wspólnego. Nie będzie powodu do utyskiwań na introligatorów, jeżeli miłośnicy książek sami zrozumieją, jaka oprawa książki być powinna. Wtedy rozkwitnie na nowo jedno z piękniejszych niegdyś rękodzieł w Polsce, książce polskiej na chlubę i pożytek” – pisał Semkowicz.

Mój dziadek zawsze był idealistą

– Dziadek nie był bohaterem. Był człowiekiem, który w każdych okolicznościach potrafił zachować się przyzwoicie – mówi Bogdan Kułakowski, wnuk Semkowicza. Siedzimy w jego gabinecie w bloku na jednym z katowickich osiedli. W gabinecie patrzę na regał, który do Katowic przez Kraków i Warszawę trafił ze Lwowa. Piję kawę w filiżance z dziadkowego serwisu i oglądam książki oprawione ręką przedwojennego mistrza.

– Tyle po nas zostaje. Przedmioty. Mam ich sporo po dziadku. Ale jeszcze więcej mam go w pamięci. Znałem go krótko. Odszedł przecież, gdy byłem dzieckiem. Ale dziadek Olek przez te wszystkie późniejsze lata istniał w naszej rodzinie. Cały jego życiorys, wszystko, co robił, znam z rodzinnych opowieści. I zawsze postać dziadka szalenie mi imponowała. Sam fakt, że był sierotą, a potrafił zadbać o siebie, że otrząsnął się z wojennej zawieruchy i robił to, co kochał. Był idealistą. Nie poddawał się chorym i złym realiom. Robił swoje, chociaż nieraz mógł się załamać, poddać. Podziwiam go ciągle za wielką pracowitość. I dziękuję za geny. Dziadek był świetnym rzemieślnikiem. Myślę, że i ja nim jestem. I na pewno zawdzięczam to jemu – mówi Bogdan Kułakowski.

Komentarze
Świetne.
już oceniałe(a)ś
1
0
Dudi, znowu bajki opowiadasz? Kto ci w to uwierzy?
już oceniałe(a)ś
1
5