Paweł Pilch z katowickiego Dębu nie robił nic niezwykłego. Po prostu pracował. - Ale to też jest bohaterstwo. Dawać innym pracę, pozwolić zarabiać i rozwijać własną okolicę - przekonuje Krystyna Krężel, córka Pilcha.

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?

Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]

 "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]

Dąb to stara górnośląska osada

Pierwszą wzmiankę o dzielnicy zamieszczono w dokumencie z 1299 roku o przekazaniu wsi Chorzów i Krasny Dąb klasztorowi bożogrobców, do którego należał Dąb aż do XIX w. Od lat żyje tam rodzina Pilchów. Jak wszyscy w okolicy są gospodarzami. Sadzą ziemniaki, sieją owies, mają konie, krowy, świnie. Wiejski krajobraz zmienia się pod koniec XIX w. W Dębie pojawia się kopalnia węgla Eminencja i huta Baildon. Ale nawet jeśli część mieszkańców podejmuje się pracy w przemyśle, to Pilchowie dalej pracują tylko na roli. Mają dwadzieścia hektarów, chyba najwięcej w okolicy. Są zamożni. Pilchowie wraz z rodzinami Kraclów i Adamców fundują witraże do nowego kościoła parafii Św. Jana i Pawła Męczenników.

Wszystko zmienia się w 1914 roku, wybucha wojna. Powołanie do niemieckiego wojska dostaje trzech braci Pilchów – Paweł, August i Józef. Rodzice załamani. To przecież synowie zajmują się gospodarstwem. Czy z frontu wrócą cali? Paweł trafia do tej samej kompanii co August, Józef służy gdzie indziej. Dwa lata później kompania Pawła i August dociera pod francuskie Verdun. Paweł nawet nie przypuszcza, że zaczyna się wielomiesięczne piekło. Tęskni do Dębu. – Co my tu robimy? To nie nasza wojna. Polski przecież nie ma – mówi Paweł bratu. W domu Pilchów od zawsze mówi się po polsku.

Ginie August. Paweł chory w lazarecie. Ale nie na tyle, by później, wraz z innymi żołnierzami, nie sprzątać ciał poległych z pola bitwy. Wśród ciał Paweł znajduje brata. W tym samym czasie Józef ginie na froncie w Rumunii.

Armia zwalnia Pawła do domu. Ktoś musi gospodarzyć, dostarczać żywność do wyniszczanego wojną kraju. Paweł zostaje głównym gospodarzem. Ale chce się dalej kształcić. Widzi, że świat się zmienia. Zapisuje się do szkoły kupieckiej w Katowicach i odkrywa w sobie żyłkę przedsiębiorcy. Do pracy w gospodarstwie zatrudnia miejscowych.

Kończy się wojna. Na Górnym Śląsku trwa plebiscyt – czy ludzie chcą mieszkać w Polsce czy w Niemczech. Paweł i ponad połowa mieszkańców Dębu opowiada się za przyłączeniem do Polski.

Szukasz pracy? Idź do Pilcha

W 1924 r. Dąb przestaje być osobną gminą, zostaje włączony do Katowic. Pawłowi jednak nie to zaprząta głowę. Ma 28 lat i wciąż jest kawalerem. Wszystko dlatego, że pochłania go praca. Na nic nie ma czasu. Kupuje 16 koni rasy belgijskiej. Ciężkie, silne zwierzęta. Kupuje też trzy auta ciężarowe. Otwiera w Dębie przedsiębiorstwo przewozowe. Samochody przewożą węgiel z kopalni Eminencja do Wielkopolski. Paweł ma tam stałych odbiorców. Auta na Śląsk nie wracają puste, bo zabierają cukier. Handel kwitnie. Wozami konnymi od Pilcha wożone są szyny tramwajowe. Sieć jest rozbudowywana w Katowicach i okolicznych miastach. Niezmordowany Paweł urządza też kuźnię i wciąż uprawia 20 hektarów. Brakuje mu rąk do pracy. Inni miejscowi muszą uprawiać własną ziemię albo pracują w kopalni. – Skąd wziąć pracowników? – zastanawia się Paweł i jedzie tam gdzie pracy dla ludzi brakuje – w okolice Rzeszowa i na Kielecczyznę. – Oprócz pensji będzie też wikt i opierunek – przekonuje chłopów.

DAWID CHALIMONIUK

Z rekrutacją nie ma problemu. Paweł nad stajnią buduje dla robotników sypialnię i ubikację. Zatrudnia też kucharkę, która im gotuje. Pilch zapewnia pełne wyżywienie. Swoim ludziom opłaca też wizyty w łaźni. Kiedy któryś z pozyskanych robotników poznaje miejscową dziewczynę, żeni się i idzie na swoje, jego miejsce zajmuje krewny czy znajomy z rodzinnych stron. Na stałe u Pilcha pracuje 35 osób. Przy pracach sezonowych na polu dużo więcej.

Paweł ma sto pomysłów na minutę. Wciąż coś w przedsiębiorstwie ulepsza, inwestuje. Ale coraz częściej brakuje mu w domu kobiecej ręki. W Mysłowicach mieszka rodzina Koehlerów. Prawdziwe mieszczuchy. Kobiety u Pilchów zawsze chodziły w tradycyjnych śląskich strojach, chustach na głowie, grubych spódnicach. A siostry Koehlerówny noszą fikuśne kapelusze i wymuskane sukienki. Paweł coraz częściej myśli o jednej z nich – Elżbiecie. Okazja, żeby ją bliżej poznać, nadarza się na balu w Dębie. Paweł prosi Elżbietę do tańca, zagaduje. Niedługo po balu idzie w odwiedziny, potem w kolejne. Oświadcza się. Ma trzydzieści pięć lat, jego wybranka jest jedenaście lat młodsza. Zdaje sobie sprawę, że jeśli się zgodzi, niektórzy będą plotkować, że to mezalians. Ale większość w Dębie Pawła szanuje. Jest bogaty. Wszystkiego sam się dorobił.

Elżbieta oświadczyny przyjmuje. Paweł wniebowzięty. Do domu kupuje najlepsze zastawy, sztućce, obrazy. Udaje mu się nawet założyć telefon!

Rodzą się dzieci. W 1931 r. Jan, dwa lata później Krystyna i w 1939 r. Franciszek.

Paweł Pilch to żaden Niemiec

Paweł chce by rodzina mieszkała w nowym domu. Buduje więc okazałą kamienicę. Niedługo zanim rodzina ma się wprowadzić, wybucha kolejna wojna. Nowiusieńką kamienicę przy ul. Dębowej zajmują Niemcy.

Pilchowie, jak zdecydowana większość Górnoślązaków, podpisują volkslistę. – Już raz za Niemca żyliśmy. Ale Polska wróciła – mówi Paweł w domu. I dalej dba o gospodarstwo. Kupuje młockarnię, snopowiązałkę. To prawdopodobnie pierwsze takie urządzenia w Katowicach.

Kupuje też maszynę do prania. Ale nie po to, żeby prać. W maszynie u Pilchów wyrabia się masło! – Geniusz – mówią o Pawle sąsiedzi.

Życie toczy się dalej aż do wyzwolenia. Dwa tygodnie po tym, jak krasnoarmiejcy wkroczyli do Katowic, do domu Pilchów w niedzielny poranek puka nowa władza. Wojskowi machają jakimś świstkiem i robią rewizję. Czego szukają? Nie wiadomo. Ale z domu wynoszą obrazy, porcelanę, sztućce i perskie dywany. Zabierają też Pawła. Przedwojenny miejscowy bogacz z podpisaną volkslistą zostaje wysłany do Mysłowic do Rosengarten. To obóz dla Niemców w miejscu, w którym przed wojną miało być rozarium.

Elżbieta martwi się, ale udaje jej się ustalić, gdzie Paweł jest przetrzymywany. Sama podupada na zdrowiu. Trafia do szpitala. Dzieci Pilchów zabierają klepiący biedę krewni z Łagiewnik.

Paweł w obozie zgłasza się do pracy. Słyszy, że biorą do kopalni Eminencja, która już za jakiś czas zmieni nazwę na Gottwald. – Nie da pan rady na dole – przestrzega obozowy lekarz.

– Ludzie mi tam pomogą, tam pracują swoi – zapewnia. Nie myli się. W Dębie ludzie mówią, że na dole teraz Paweł Pilch pracuje. Na grubę zabierają mu jedzenie i świeże wiadomości. I piszą do nowej władzy: „Paweł Pilch to żaden Niemiec! On tu jest od zawsze i wszystkim pomaga”.

Po siedmiu miesiącach Pilch zostaje zwolniony. Elżbieta jest wciąż w szpitalu. Paweł jedzie do Łagiewnik i zabiera dzieci. W międzyczasie komuniści rekwirują konie. Pawłowi udaje się kupić kilka nowych. Znowu zatrudnia kilku miejscowych i wspólnie wożą węgiel z pobliskiej kopalni na Opolszczyznę. Zaczyna też pędzić bimber. Za pierwsze zarobione pieniądze kupuje kiełbasę i bułki dla dzieci. W domu prawdziwa uczta. Cała rodzina znowu świętuje, gdy domu wraca ze szpitala Elżbieta. Rodzina jednak wciąż nie może zamieszkać w wybudowanej przed wojną kamienicy. Mieszkania w niej dostają nowi lokatorzy.

Oczko w głowie Ziętka kończy się zawałem

W grudniu 1950 roku w Katowicach odbywa się posiedzenie Wojewódzkiej Rady Narodowej. – Zbudujemy park – zapowiada Jerzy Ziętek, wojewoda śląski. Pomysł jest jego oczkiem w głowie. W sercu przemysłowej aglomeracji ma powstać prawdziwa wyspa. Parkowy teren ma wyrosnąć na styku trzech miast – Katowic, Chorzowa i Siemianowic Śląskich.

W części przyszłej parkowej wyspy są nieużytki. Trzeba nawieźć ziemię, posadzić drzewa, zasiać trawę, wytyczyć alejki. Trzeba rąk do pracy. Skoro tak, w budowie musi uczestniczyć miejscowe społeczeństwo. Na miejsce autobusami zwożeni są uczniowie, robotnicy. Do czynu społecznego wyrusza też klasa Krysi Pilchówny. Krysia sadzi drzewa w pobliżu powstającego Planetarium Śląskiego. – Ale ładnie będzie – mówi w domu rodzicom.

Przedsiębiorstwa zabezpieczają transport materiałów, ludzie składają datki pieniężne, prowadzona jest sprzedaż kartoników filatelistycznych z dopłatą na budowę Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku. Prof. Władysław Niemirski projektuje w zielonej przestrzeni dwa rejony: cichy, gęsto obsadzony drzewami i krzewami, który miał służyć wypoczynkowi, i kulturalno-rozrywkowy do aktywnego spędzania czasu.

Niedługo po tym, jak Krysia w czynie społecznym posadziła drzewka, jej ojciec Paweł przechodzi zawał. Od władz dostał pismo. Z niego dowiedział się, że zostaje wywłaszczony, bo państwo zabiera mu dwadzieścia hektarów. Na potrzeby nowej, parkowej inwestycji. Wydawało się, że serce Pilcha nie wytrzyma, ale po pewnym czasie dochodzi do siebie. O swojej ziemi, która już niedługo ma być zabrana, nic nie mówi. Zaciął się w sobie. A w czynie społecznym do dalszej budowy parku dalej jeździ Krysia i jej bracia. Co czują? Można się domyślać. Na jesieni 1955 r. cała rodzina Pilchów razem zbiera ziemniaki na polu. Nikt nic nie mówi. Wiedzą, że to już ostatni raz pracują na swoim polu.

Na 600 hektarach powstają łąki, lasy i ogrody. Wybudowany zostaje krąg taneczny z estradą, powstaje stadion, zoo, wesołe miasteczko. W 1957 r. zaczyna kursować nizinna kolejka – Elka, jedyna tego typu w Europie. Tak powstaje park – jeden z największych w Europie.

Ziemia Pilchów leży na terenie Wesołego Miasteczka i w pobliżu stacji Elki.

Park to historia Pilchów

Krysia Pilchówna chce studiować medycynę we Wrocławiu. Zdaje, ale nie dostaje się. Jako córka kułaka i kamienicznika nie dostaje potrzebnych punktów. Kończy więc wydział włókienniczy na Politechnice Łódzkiej. Po studiach wraca do katowickiego Dębu, do domu. Bracia Krysi wciąż mieszkają z rodzicami. Franciszek kształci się na lekarza, Jan jest inżynierem budownictwa. W 1957 r. umiera Elżbieta. Krysia po kilku latach w przemyśle dostaje pracę w szkole włókienniczej w Sosnowcu.

– Krysieńko, może pójdziemy na spacer? – pyta Paweł. Jest niedzielne, słoneczne popołudnie. Krysia zgadza się, ale niepewnie. Ojciec, choć uwielbia spędzać z nią czas, rozmawiać, wspólnie czytać gazety i książki, nigdy spaceru nie proponował. Bierze ojca pod rękę i idą. Ojciec nic nie mówi ale Krysia widzi, że zmierza w stronę parku. Wchodzą na pierwszą alejkę i wędrują, wędrują. W końcu siadają na ławce. – Wiesz Krysiu, jak dobrze, że oni ten park zrobili – wzdycha Paweł. – Ludzie tu naprawdę odpoczywają. Ci wszyscy górnicy, hutnicy. Jak już nam ziemię zabrali, to dobrze, że dla wszystkich, że inni korzystają. Żal mi gospodarstwa, ale skoro miało się stać jak się stało, to przynajmniej jakiś sens w tym był. Przyszło nam żyć w nowych czasach – uśmiecha się Pilch i przytula córkę.

Po gospodarstwie zostało kilka krów. Nie ma gdzie ich paść, ale Paweł skupuje siano, karmi je na dużym podwórzu. Sprzedaje mleko, dawne garaże wynajmuje znajomym na warsztaty. Starcza na skromne życie. Od czasu do czasu przechodzi koło swojej kamienicy i wyobraża sobie, że mieszka w niej cała jego rodzina.

Paweł Pilch umiera w 1977 r. w wieku 81 lat. Krysia zdążyła wyjść za mąż i mieszka na pobliskim Osiedlu Tysiąclecia. Po stracie ojca codziennie idzie na spacer po parku. I czuje obecność ojca przy sobie. Zresztą do parku uwielbia zaglądać cała rodzina. W tamtejszych restauracjach urządzane są rodzinne uroczystości: komunie czy ślub jednego z braci Krysi. Park to ich miejsce, ich historia.

Ojciec przypomina Wokulskiego

– Bardzo dużo mam z niego. Proszę popatrzeć. Robię takie same notatki – Krystyna Krężel wyciąga koperty z zapiskami. To wydatki z ostatnich lat. Wszystko skrupulatnie zapisane. Rozmawiamy w eleganckim salonie, w kamienicy przy ul. Dębowej. Na dole wciąż działa poczta. Ale wreszcie wrócili do niej prawowici lokatorzy. – Kilka lat walki to zajęło. Ale ojciec byłby dumny – uśmiecha się starsza pani. Kamienica jest okazała, świeżo wyremontowana. Podobnie mieszkanie, w którym mieszka pani Krystyna. Stare meble, zdjęcia. Nawet część porcelany, która się uchowała przed „rekwirowaniem”. – Mój ojciec do wszystkiego doszedł sam. Wszystko, co osiągnął, zawdzięczał własnej pracy. Oczywiście robił to dla siebie, dla swojej rodziny. Ale przy okazji też dla swoich sąsiadów, dla swojej okolicy. Dawał pracę, ludzie zarabiali, Dąb się rozwijał. On jest bohaterem. Ale nie takim, co walczył z bronią w ręku. Przypomina literacką postać Wokulskiego – mówi starsza pani.

Krystyna Krężel
Krystyna Krężel  DAWID CHALIMONIUK

Krystyna Krężel pokazuje stare rodzinne dokumenty, m.in. wyrysowane drzewo genealogiczne rodziny. – Moi przodkowie żyli nieraz w trudnych, nawet wariackich czasach. Przetrwali. Ojciec podpisał volkslistę. Nie miał wyjścia. Rząd w Londynie, Kościół Katolicki przekonywali: Ślązacy muszą przetrwać. Nie ginąć w obozach koncentracyjnych, gnić w więzieniach. Ojciec wiedział, po co podpisuje – przekonuje.

Można być nieznanym bohaterem? – Prowadzenie uczciwego życia mimo przeciwności losu to też umiejętność, nie każdemu dana – mówi pani Krystyna.

***

Akademia Opowieści. "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"

Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.

Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto

* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto

* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto

Komentarze