Dzięki Babuni od najmłodszych lat poznawałam Płock. Zarówno ten ówczesny, podczas spacerów, jak i ten, który przeminął, ale wciąż był tak wspaniale zachowany w jej opowieściach.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z REGULAMINEM

Gdy zastanawiam się, kto jest dla mnie najważniejszy w życiu, przychodzą mi na myśl słowa Paula Coelha: „Zawsze na świecie ktoś na kogoś czeka”. Przecież to nie przypadek, że spotykam ludzi, którzy wywierają duży wpływ na to, jaka jestem, co robię. Są ważni, chociaż łączą mnie z nimi różne relacje. I trudno wskazać tego jednego jedynego, najważniejszego, bo - jak mówiła matka Teresa z Kalkuty - „Magii łąki nie tworzy jeden kwiat, ale cała roślinność połączona zgodą w cudownym pięknie wzrastania”.

Nowe przestrzenie

Do jednych ważnych ludzi jestem niejako „przypisana”, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu – to rodzice, którzy wprowadzili mnie w świat, nauczyli na niego patrzeć, dostrzegać to, co ważne, cieszyć się, śmiać, unikać wszystkiego, co kłuje, parzy, kaleczy, a potem też radzić sobie z tym, co rani serce. Z czasem pojawił się ktoś, z kim się nawzajem wybraliśmy – mąż, Janusz, a z nim nowe powody do radości, szczęścia, a czasami do smutku i w konsekwencji, dzięki niemu – kolejne światy. W tym te dwa najważniejsze, najwspanialsze: nasze córki, Marta i Magda. Spędzając z nimi czas, przekonałam się, że wiele ja daję im, ale i niemało dostaję. I dotyczy to wszystkiego – emocji, mądrości, umiejętności. Truizm? Pewnie tak, ale ile magicznych momentów w sobie kryje. To temat na absolutnie oddzielną opowieść.

O co chodzi w Akademii Opowieści?

Wyślij zgłoszenie konkursowe

Zapoznaj się z regulaminem

Te wszystkie osoby są tak ważne w moim życiu, że aż niemożliwe wydaje się uzasadnienie dlaczego. Otwierają nowe przestrzenie, powodują, że smutek tak nie przygnębia, a jeden uśmiech wystarczy, by poczuć się wybrańcem losu. Łączy się z nimi tak wiele osobistych, głębokich przeżyć, że niech pozostaną we mnie, ze mną, dla mnie.

Joanna Banasiak
Joanna Banasiak  PIOTR AUGUSTYNIAK

Zmartwienia na sznurek i do Wisły

Opowiem za to o innej niezwykle ważnej osobie, mojej nieżyjącej babci Stasi, nazywanej przez wszystkich w domu Babunią. Dziś, w czasach, gdy więzi rodzinne są coraz słabsze, gdy rodziny wielopokoleniowe to wspomnienie funkcjonujące na prawach baśni o żelaznym wilku, ktoś może potraktować to jako archaizm, oderwanie od rzeczywistości. Cóż, każdy ma prawo do własnych osądów. Ja jednak mojej babci zawdzięczam to, że nie byłam dzieckiem z kluczem na szyi, że od najmłodszych lat, dzięki niej, poznawałam Płock – zarówno ten ówczesny, podczas spacerów, jak i ten, który przeminął, ale wciąż był tak wspaniale zachowany w jej opowieściach, we wspomnieniach, które poruszały jakieś wyjątkowe struny w jej sercu.

Czytaj też: Andrzej "Biban" Marszałek. Szacun dla twardziela z Blaszak Areny

Wychowałam się w domu przy ulicy Sienkiewicza – to wiele tłumaczy. W tamtych czasach – centrum miasta, tu koncentrowało się życie, bo przecież tuż obok pyszniła się Tumska. Stąd wszędzie było blisko. I wszędzie się biegało. Pamiętam popularne wtedy określenie „przechodniak”. Taki skrót, żeby szybciej dostać się np. z Kwiatka na Grodzką, bez konieczności zahaczania o Tumską. Przechodniaków było więcej, jednym z nich przemykało się z naszej ulicy na Królewiecką i wychodziło tuż obok sklepu Piętów, a tam już raj z rozmaitymi słodkościami. Mieliśmy je też bliżej, choć w nieco mniejszym wyborze, u pani Grabelakowej, właścicielki sklepiku znajdującego się na samym brzegu ciągu, tzw. pawilonów na Sienkiewicza. Teraz jest tam coś zupełnie innego, ale przechodzę tamtędy nadal, idąc choćby do Płockiej Galerii Sztuki. A gdy miałam kilka lat, chodziłam na oranżadę w tych fantastycznych butelkach, których otwieranie było wielką frajdą, i po syfon dla babci.

Bardzo często chodziłyśmy z babcią na plac Obrońców Warszawy, który najpierw był dla mnie po prostu placem z fontanną i kasztanami. Spotykało się tam wiele babć z wnukami, więc była okazja do wspólnej zabawy, która czasami, zgoła nieoczekiwanie, kończyła się przekąpaniem w fontannie. Doznania nie do przecenienia. Choć jeszcze bardziej lubiłam nasze wyprawy na okoliczne podwórka. Wchodziło się przez niepozorną bramę z ulicy, a tam – inny świat. Przyjemny gwar, ławeczki, na których przysiadały znajome babci i snuły opowieści wywołujące wypieki na twarzy. Przedwojenne pokolenie zachowało w swej pamięci tyle obrazów, zdarzeń, ludzi i ich historii. To dopiero była akademia opowieści. O okupacji, o żydowskich sąsiadach, o słynnych wozakach, o czarnej wołdze, o tym, że „kombinat” ruszył i idzie pod Komitet. Wielu z tych rzeczy nie rozumiałam, ale nie było się czym martwić, bo jak mówiła sąsiadka mojej babci, nazywana przeze mnie babcią Pondową, zmartwienia na sznurek i do Wisły. Szkoda, że dziś to wszystko nie jest tak proste. A może jest, tylko my zmieniliśmy optykę.

Czytaj też: Grażyna Zielińska: Ja, taka mała Buba, i ten wspaniały wielki Hanuszkiewicz!

Osobnym, choć ktoś może uznać, że osobliwym, celem naszych wspólnych wypraw z babcią był cmentarz. Oczywiście ten tzw. stary, w alejach Kobylińskiego. Chodziłyśmy tam na grób dziadka, ale to był za każdym razem dopiero początek długiego spaceru, podczas którego poznawałam arcyciekawe historie o ludziach, których doczesne szczątki kryły mijane mogiły. Społecznicy, lekarze, księża, sąsiadki i sąsiedzi – z każdym z nich wiązały się opowieści będące skarbnicą informacji o dawnym Płocku. I myślę, że dlatego nasze miasto zauroczyło mnie. Cóż tam – użyję tego słowa: pokochałam je. A że miłość, która dopadła mnie, gdy wracałam z pachnącymi pączkami od Walczaka albo z ciepłym chlebem ze Zgody na Kwiatka, trwa do dziś? Przecież powszechnie wiadomo, że te pierwsze uczucia są najtrwalsze.

Jestem szczęśliwa

Opowiem krótko o jeszcze jednej kobiecie, która też się z czymś pierwszym kojarzy. Pani Alicja Jasińska, zgodnie z przywołaną na początku teorią Paula Coelha, czekała na mnie wiele, wiele lat temu pierwszego września, gdy rozpoczynał się w moim życiu nowy rozdział – bycia uczennicą. Przez cztery lata tzw. klas młodszych była dla mnie niezwykle ważna. Uwielbiam ludzi, którzy mają pasję, nieprzebrane pokłady życzliwości, ciepła, dobra, robią coś na maksa i sprawia im to wielką frajdę. I taka była, i taka w dalszym ciągu jest moja dawna wychowawczyni. To ona nauczyła mnie szacunku do słowa. Pokazała świat wiedzy, ale nie jako zakurzoną graciarnię, tylko jako baśniowy, obfitujący w bogactwa Sezam, który na hasło „mądrość” otworzył przede mną swe wrota. Pani Alicja nauczyła mnie z tego korzystać. A uczyła w cudny sposób, absolutnie zgodnie z tym, co mówił Janusz Korczak o prawie dzieci do szacunku, miłości. Nigdy nie zapomnę zakończenia ostatniego roku naszej wspólnej nauki, gdy od wielkiego serca przypiętego do korkowej tablicy każdy z nas odcinał, wiszący na czerwonej tasiemce, swój zeszyt z pierwszej klasy. Gdy potem uczyłam w szkole języka polskiego, miałam w pamięci słowa, gesty, zachowania pierwszej wychowawczyni i bardzo starałam się podobnie traktować swoich uczniów. A tak naprawdę wszystkich ludzi, z którymi się stykam.

Mieć wokół siebie ludzi, którzy są dla mnie ważni, dla których ja jestem ważna – to szczęście. Jestem szczęśliwa.

*Joanna Banasiak, autorka tego tekstu jest dyrektorką Książnicy Płockiej

Konkurs z nagrodami
Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu?
Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?

Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.

Serwis: Akademia Opowieści

Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł

Komentarze