Żona, która ma anielską cierpliwość, ale tępi mrówki; lekarz, który widział na boisku do rugby biegające aksony, oraz lekarz, który odbierając tytuł doktora honoris causa, recytował "Kwiaty polskie" Tuwima, okazali się najważniejszymi osobami w życiu wybitnych wrocławskich neurochirurgów. Prof. Włodzimierz Jarmundowicz i dr Paweł Tabakow byli gośćmi spotkania w ramach Akademii Opowieści, ogólnopolskiej akcji "Gazety Wyborczej", które odbyło się w piątek we Wrocławiu.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

Temat prowadzący przez Akademię Opowieści brzmi „najważniejszy człowiek w życiu”. Nie o sobie, lecz o tej wyjątkowo ważnej osobie mieli za zadanie opowiedzieć wybitni lekarze – prof. Włodzimierz Jarmundowicz i dr Paweł Tabakow. Neurochirurdzy ze szpitala przy ul. Borowskiej byli nominowani w ubiegłym roku do tytułu Ambasadora Wrocławia. Kapituła postanowiła ich uhonorować, ponieważ dokonali czegoś, co wcześniej wydało się niemożliwe. Przewodniczyli zespołowi, który postawił na nogi pacjenta z przeciętym rdzeniem kręgowym. Przeszczepili mu glejowe komórki węchowe i po raz pierwszy na świecie pobrali te komórki nie z nosa, ale z opuszki węchowej umiejscowionej w jamie czaszki. Mężczyzna odzyskał czucie w nogach.

Rozmowę poprowadził reporter „Wyborczej”, był szef „Dużego Formatu” Włodzimierz Nowak. – Polska jest krajem nieopowiedzianym. Krajem nie dość opowiedzianych ludzi, którzy nie rozumieją się nawzajem. Polska zbyt szybko się rozwijała w ostatnich latach, mamy braki w opowiedzeniu o tych przemianach. Dlatego się nie dogadujemy – powiedział. – Moja robota polega na tym, że słucham ludzi, zbieram opowieści i próbuję je dobrze przekazać. I takie jest moje zadanie.

Gdy go poznałem, poczułem trwogę

Prof. Włodzimierz Jarmundowicz zapytany o najważniejszego człowieka w jego życiu, odpowiedział: – Temat jest trudny, dlatego że są różne kryteria, którymi można się kierować, wybierając tę najważniejszą osobę. Zazwyczaj są nimi rodzice. Pomyślałem, że powinienem opowiedzieć o kimś, kto wpłynął na moje życie zawodowe i filozofię życia. Wybrałem mojego mistrza, prof. Jana Haftka, który wywarł duży wpływ na rozwój neurochirurgii nie tylko w Polsce, ale też na świecie. Miałem takie szczęście, że mogłem być jego uczniem, pracować z nim i się z nim zaprzyjaźnić. Profesor zmarł w ubiegłym roku.

Włodzimierz Nowak zapytał, jak lekarze się poznali. – To pierwsze spotkanie było niezwykle ważne. Po studiach zastanawiałem się, jaką wybrać specjalizację. Interesowałem się neurochirurgią. Pan profesor był młodym kierownikiem katedry neurochirurgii, gdzie studiowałem. Był wtedy docentem, ale miał już duże doświadczenie naukowe i zawodowe, był już autorytetem, zwłaszcza w pewnych obszarach neurochirurgii, był w polskich warunkach pionierem.

– Szukam szczegółu w pańskiej opowieści. Czy pamięta pan słowa z tego pierwszego spotkania? Moment, który wpłynął na waszą znajomość? – dopytywał Nowak.

– Gdy stanąłem w drzwiach jego gabinetu, poczułem trwogę. Jego gabinet wydawał mi się duży. Nie wiedziałem, jak mnie przyjmie. Okazał się przyjazny i przyjacielski. Zapytał mnie, dlaczego wybrałem właśnie neurochirurgię. To jest specyficzna dziedzina, w tamtym czasie niewiele osób się zajmowało tą dziedziną. W całej Polsce było tylko 240 neurochirurgów.

Każdy dzień był egzaminem

Prof. Jarmundowicz przyznał, że wahał się z wyborem specjalizacji, ale prof. Haftek go przekonał. Reporter pytał, czy zdawał u swojego mentora jakiś egzamin. – Egzamin zdawaliśmy codziennie. Każdy dzień pracy w klinice był egzaminem. Uczestnicząc w zabiegach operacyjnych, w badaniu pacjentów, pan profesor ciągle zadawał jakieś pytania, sprawdzał studentów, w tym również mnie.

Podobno Haftek potrafił łączyć pracę, wymagania jako szefa ze strefą prywatną i czasem relaksu. Panowie często spotykali się prywatnie, zaprzyjaźniły się także ich żony.

Nowak: – Co sprawiło, że przełamaliście w końcu barierę, a wasza znajomość przeszła w przyjaźń?

– Był taki moment, w którym wypiliśmy bruderszaft, taka polska tradycja. Nie było to szybko. Pan profesor odszedł już z naszej kliniki, co pozwoliło zlikwidować barierę formalną – nie trzeba było używać tych wszystkich formalnych zwrotów. Ale często się myliłem, a profesor mnie wtedy strofował. To był rok 1983, a poznaliśmy się 10 lat wcześniej – wspominał neurochirurg.

Prof. Jarmundowicz i dr Tabakow przyznali, że sami jeszcze nie przeszli na „ty”.

Recytował Tuwima

Prof. Jan Haftek pochodził z ziemi jarosławskiej, z wioski Kańczuga. Zapraszał tam kolegów lekarzy do domku myśliwskiego. – Miał trzy pasje: medycynę, łowiectwo i poezję. Sam pisał, ale także recytował poezję – opowiadał jego uczeń. – Szczególnie dużym uznaniem darzył Juliana Tuwima, potrafił godzinami recytować „Kwiaty polskie”, które znał całe na pamięć. Odbierając tytuł doktora honoris causa na naszej uczelni, także cytował „Kwiaty”. Pokazał mi, że poezja może być żywa, użyteczna w życiu. Jego utworów nie poznaliśmy, podejrzewam, że są wciąż gdzieś w jego szufladzie. Mówił, że mając w głowie poezję Tuwima, nie mógłby recytować swoich wierszy.

Największymi przyjaciółmi prof. Haftka byli myśliwi. Dobrze się czuł w ich towarzystwie, w którym często przebywał. – Był myśliwym niezwykle etycznym. Wyjeżdżał do Afryki, Mongolii. W swoim domu myśliwskim miał przywiezione trofea, na przykład strusia, którego niełatwo jest upolować. Nie namawiał mnie nigdy, bym został myśliwym – twierdzi wrocławski neurochirurg.

Prof. Jarmundowicz zdradził, że zna wiele pikantnych anegdot związanych ze swoim mistrzem, ale zdradził tylko jedną. – Kiedyś o godz. 2 w nocy uczył nas na spotkaniu koleżeńskim, jak się przyrządza ajerkoniak. Okazało się, że mieliśmy wszystkie potrzebne składniki, były jajka, był spirytus, był i ajerkoniak.

Uczniowie prof. Jana Haftka noszą się także z zamiarem napisania biografii swojego nauczyciela. Może być gotowa w przyszłym roku.

Oboje mieli jamniki

Dr Paweł Tabakow wybrał do swojej opowieści dwie osoby. – Jestem w połowie Polakiem, w połowie Bułgarem. Urodziłem się w Bułgarii, a przyjechałem do Polski na stypendium ufundowanym przez Lecha Wałęsę, który nadal jest bohaterem w tym kraju, choć niektóre kręgi usiłują go tego bohaterstwa pozbawić – powiedział. – Moją żonę poznałem w akademiku. Ja byłem na drugim roku studiów medycyny, ona na drugim roku farmacji. Ona mnie wypatrzyła. Grałem w drużynie piłkarskiej, w której wszyscy prócz mnie byli ciemnoskórzy. Miała krótkowzroczność, a ja odróżniałem się kolorem skóry i tak mnie dostrzegła. Zapatrzony w nią był mój kolega, więc postanowiłem mu pomóc. Poszliśmy do jej pokoju pożyczyć książkę o farmakologii. Rozmawialiśmy, rozmowa zeszła na inne tory, okazało się, że oboje mieliśmy jamniki. Zagadaliśmy się, a kolega się w tym czasie uczył farmakologii.

Żona dra Tabakowa na samym początku powiedziała mu, żeby nigdy nie rezygnował ze swojej pasji, poszedł na wolontariat, mimo że ich sytuacja finansowa była nie najlepsza. – Często u żon swoich kolegów widzę syndrom modliszki. Nie pozwalają swoim mężom na kreatywność. Moja żona jest inna – twierdzi lekarz.

Biegnąca blizna glejowa

Tabakow postanowił zostać neurochirurgiem pod wpływem prof. Geoffreya Raismana, który zmarł w ubiegły piątek po długiej chorobie. Wymienił go jako drugą najważniejszą osobę w swoim życiu. Profesor był światowej sławy neurobiologiem, przez 40 lat eksperymentował z opuszką węchową u zwierząt. Potomek polskich Żydów, który wyemigrowali do Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej. – Wszystko nas różniło. Miał wychowanie arystokratyczne, ja jestem człowiekiem proletariatu. On skończył Oksford, ja się wywodzę ze szkoły wschodniej. Inne zainteresowania, inny sposób spędzania wolnego czasu. Ale w życiu zawodowym rozumieliśmy się jak mało kto. Potrafił epatować montypythonowskim humorem.

Tabakow, który jest miłośnikiem piłki nożnej, zapytał swojego mistrza, czy uprawiał kiedyś jakieś sporty. Ten opowiedział mu, jak podczas uczelnianych rozgrywek w rugby koledzy wypchnęli go na boisko. Miał zastąpić chorego kolegę, choć nie znał zasad gry i nie miał pojęcia, co ma robić. Wspominał, że gdy już wpadł na boisko, zauważył w zwolnionym tempie kilkanaście osób, które biegło, by go stratować. – A każdego z zawodników potrafił porównać do pojęć z neurochirurgii. Jeden wyglądał jak blizna glejowa, inny ruszał się jak akson. Prof. Raisman widział badania naukowe na boisku. A w końcu, przestraszony, uciekł z piłką do szatni.

Tępi mrówki

W ostatnich minutach spotkania Nowak kazał doktorowi zadecydować, czy poświęci je swojemu mistrzowi, czy żonie. – Trudność tych opowieści polega na tym, że im bardziej opowieść jest nasycona konkretami, tym opowiadana osoba stanie się bliższa, bardziej prawdziwa – powiedział reporter. Lekarz oddał decyzję publiczności, która chciała posłuchać o żonie.

– Moja żona jest bardzo spokojna, potrafi ze mną wytrzymać, rzadko się denerwuje, a ja jestem uszczypliwą osobą. Odziedziczyłem charakter po ojcu, co żona często podkreśla. Jak mnie ktoś wkurzy, to knuję plan, co zrobić, by mu dopiec. A żona powtarza, że nie warto tego robić – opowiadał. – Jest idealną matką. Ja wracam późno do domu, jak polityk rzucam synowi hasła i kierunki rozwoju, każę się uczyć, a to żona odrabia z nim lekcje, zajmuje się nim, kształtuje jego charakter. Żona mnie uczy także rozmawiać z pacjentami. Tłumaczy mi, że oni nie potrzebują naukowych wyjaśnień, tylko czasu i spokoju. Potrafi przemawiać nie tylko do ludzi, ale też do zwierząt, z wyjątkiem mrówek, które tępi.

Żony doktora nie było na piątkowym spotkaniu. – Poprosiłem ją, by nie przychodziła. Ale wiedziała, że będę o niej opowiadać. Była wzruszona. My się cały czas poznajemy. Nie mówię jej na co dzień, ile dla mnie znaczy.

AKADEMIA OPOWIEŚCI. KONKURS Z NAGRODAMI

Opowiedzcie nam o najważniejszym człowieku w waszym życiu. Kim on jest, co dla was znaczy? To temat Akademii Opowieści, do której zapraszamy czytelników. Planujemy pomoc redaktorów i reporterów „Dużego Formatu” w przygotowaniu tekstów do druku na naszych łamach.

Wyruszamy też w Polskę, by uczyć pisania. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii.

Na wasze opowieści czekamy do 31 marca. Tekst nie może przekraczać 8 tys. znaków. Należy go wysłać za pomocą formatki.

Zwycięzcy konkursu dostaną nagrody pieniężne.

Komentarze
Kanczuga nie jest wioską leżącą na ziemi jaroslawskiej, lecz miastem w powiecie przeworskim..
już oceniałe(a)ś
0
0