Okulary grube jak denka szklanek z Ikea. Plamki wątrobiane na dłoniach. Porusza się o kulach, ostrożnie i ze skupieniem. Obserwując jej każdy krok, człowiek boi się, że Zocha się rozsypie.

* O co chodzi w Akademii Opowieści ?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

- Ale jak się rozpędzę, to idę szybko i prosto! Ha! - Rzeczywiście. Zamykam oczy, bo tym biegiem o kulach ciocia podnosi mi ciśnienie. Skończyła 92 lata i jeszcze niedawno pisała wiersze. Ma taki porządek w piwnicy, jaki ja chciałabym mieć w domu. Uparta. Nie da mi zrobić herbaty. - Myślisz, że jak sobie radzę, gdy nie ma ludzi? Sama! A ty jesteś gościem - mówi i nastawia czajnik.

Zosia Szczerbowska (panieńskie: Drabczyk) to osobowość. Gdyby nie to, że urodziła się na wsi i nie odebrała porządnej edukacji, byłaby noblistką. W każdym razie ja w to wierzę.

Jest w tym, jak postrzegam tę kobietę, nuta naiwnego zachwytu. Znam młodych, którzy nie mają tyle energii co ona. Nie mam tyle energii co ona! Ale twarde czasy tworzą twardych ludzi - po tym, co przeszła Zofia, mogłaby się załamać. Każdy by jej to wybaczył. Świadomie wybrała inną postawę. Ludzie do niej lgną i mimo, że nie miała dzieci, a mąż ją zostawił, nigdy tak naprawdę nie była sama.

- Co tam słychać, ciociu? - pytam przez przestrzeń stołu okrytego kraciastą ceratą.

- A nic. KGB chciałoby, żebym napisała wiersz na rocznicę. A oczy już nie te. - Zosia wsypuje pół łyżeczki cukru do herbaty.

- KGB? - Unoszę brwi.

- Nie wiesz? Koło Gospodyń Babickich! - Śmieje się. Ja też się śmieję. Ma bardzo żywy umysł, ta Zofia. Właśnie dlatego chciałam spisać jej wspomnienia. Pamięta wszystko tak, jak było. Niewielu jest ludzi, których opowieści nie zmieniają się z biegiem czasu. Historia życia Zofii brzmiała tak samo dziesięć lat temu, jak teraz. Zresztą wszystko zapisywała w pamiętnikach.

Wyjmuję szary dyktafon i kładę go na stole.

- To jak, ciociu? Opowie mi ciocia o sobie?

***

Na początku były gęsi. Bo gdy dziecko odrosło od ziemi, najpierw uczyło się wypasania tego ptactwa. Ciocia do dziś dobrze wspomina tę pracę. Bialutkie, czyste gąski o smukłych szyjach i pełnych piersiach szły po dziesięć w rzędzie, gdy tylko dzieciaki zaczynały śpiewać piosenki. Podobno ptaki tak grzecznie reagowały na śpiew. Zośka też śpiewała. Lubiła to. A tak poza tym, to był z niej straszny urwis.

Urodziła się w 1925 r. Miała starszego brata (Tadka) i młodsze rodzeństwo (Julkę i małego Władka). Mama Bronisława i tata Antek mieszkali w Babicach, które wciąż tulą się do Oświęcimia od północnego zachodu. Zośka (nigdy Zosia - nienawidziła zdrobnień) pierwsze lanie dostała od mamy za potarganie nowego fartuszka. Był w biało-czerwoną kratę, wyszyty szlaczkiem na czerwonych polach. - Piękny był, to się nie dziwię, że mama obiła mi tyłek - mówi Zocha, pijąc herbatę.

Poszła do szkoły w wieku sześciu lat. Nigdy nie miała na świadectwie "bardzo dobrego" z zachowania, bo ciągle biła się z chłopakami. Po szkole pasła gęsi i pilnowała Władzia. Rwali liście kwaków i trawę. Za wałem, na Błoniach, paśli konie (teraz stoją tam bloki, Aldi i stacja benzynowa). Gdy była powódź, to dzieciaki pływały w brudnej wodzie. Lniane koszule robiły się brązowe i oblepiały ciała. W powietrzu unosił się zapach mułu. Wszystko było bardzo proste i bardzo niehigieniczne.

W lutym 1939 r. Antoni Drabczyk miał wypadek na kopalni w Mysłowicach. Zmarł po kilku dniach, a mama wpłaciła odszkodowanie do banku. Skąd mogła wiedzieć, że za pół roku będzie wywoziła swój dobytek na furmance, a w 44. roku Rosjanie rozgrabią resztki majątku? - W 40. przepadło wszystko - Zośka macha ręką. - Babice, Broszkowice, Dwory, Brzezinka. wszystkie wsie były wysiedlane, bo Niemcy budowali obóz. A tuż przed wysiedleniem wywozili młodzież do pracy w Niemczech. Ale ja się ukryłam za szafą. Nie wiem, skąd miałam siłę, żeby ją odsunąć. Była nagle taka lekka. Schowałam się. Słyszałam, jak weszli. Jak mówili, ale krótko, bo z tym wywożeniem było straszne zamieszanie. Nasz dom stał blisko szkoły. Oni moje wszystkie koleżanki i kolegów w tej szkole zgromadzili. Słyszałam, jak krzyczą i płaczą. A później wszystko ucichło.

Po wielu perypetiach Zocha trafiła do pracy u volksdeutschów. Gospodyni jej nie lubiła. Ale gospodarz był przyjaźnie nastawiony. Przynosił jej zimowe jabłka. Robił to po kryjomu, bo bał się żony. Synowie też byli dobrzy. A piękni! Jak lustra! Gospodarze mieli też córeczkę, sześcioletnią Brygidę, która chodziła za Zosią jak gąska. Czasami tańczyły razem w stodole. A raz jeden z braci przyniósł słój marmelady. Zośka i Brygida zaszyły się w sianie i wyjadły cały. - Ale to był rarytas! Ja z tej pracy pamiętam przede wszystkim to, że byłam wiecznie głodna. Gospodyni dawała tylko kapustę i ziemniaki - mówi ciocia i dodaje: - Brygida tuż po wojnie zmarła na zapalenie opon mózgowych. Synowie zabici na froncie wschodnim. Za głupotę rodziców.

- A teraz słuchaj, bo to ważne - ciocia grozi mi palcem. - Jednego dnia razem z bratową kopałyśmy ziemniaki. W pewnym momencie poczułam straszliwy smród. Bratowa w wielkiej tajemnicy powiedziała, że to Żydów i Polaków palą na stosie w Brzezince. Ale mam nie rozpowiadać, bo za to się idzie do obozu. O tym nie wolno było mówić!

Jak spisać każdy szczegół życia cioci? Który moment jest ważniejszy? Ten, w którym nie dała się wywieźć do Niemiec, ten, gdy bombardowano Oświęcim i od wybuchów drżały zęby, czy ten, gdy wracając do Babic, natrafiła na zwłoki żołnierza zaplątane w szuwarach?

W 45. rodzina Drabczyków wróciła w końcu do Babic, chociaż ciągle brakowało wśród nich Tadeusza. Pewnej nocy Rosjanin włamał się do domu, w którym spali. Pijany w sztok przycisnął rewolwer do żeber Zochy, wcisnął ją w kąt i powiedział: "Ty pójdziesz ze mną". Zośka wiedziała, czym to się skończy, przeanalizowała szybko sytuację i odparła: "dobrze, pójdę, tylko daj napić się wody".

Woda stała przy drzwiach. Zośka rzuciła się przez nie w ciemną grudniową noc, a bose stopy uderzały w śnieg. Usłyszała, że żołnierz strzela i wrzeszczy do mamy, że już nie zobaczy córki. Powietrze paliło w gardło, mróz gryzł skórę. Dookoła panowała ciemność, bo przecież nikt nie miał elektryczności. Ale Zocha uciekła. Podobno "pijackie koniokrady", jak mówiła na żołnierzy ze wschodu Zośka, zostali zastrzeleni w Dworach.

Aż w końcu Tadek wrócił z robót i dostał pracę na kolei. Ponieważ domu nie było (w czasie wysiedleń Niemcy niszczyli drewniane chałupy), Drabczykowie zamieszkali w barakach. - No cóż, przeprowadzki nie były trudne - śmieje się Zocha. - Bo wszystko, co nam zostało, mieściło się w kieszeni. Ale mnie się strasznie nie podobało to życie. Uparłam się, że wybuduję dom.

Najpierw pracowała w szkole w Babicach, a w 47. została zatrudniona w szwalni, w Chełmku. Została brygadzistką i pracowała w zakładzie 33 lata. Pieniądze na budowę domu pożyczała od znajomych i zaciągnęła dług w banku. Wszystko spłaciła, a domek wybudowała. Mieszka w nim do dzisiaj. Swoje nieudane małżeństwo kwituje krótko: - Szkoda gadać!

***

Sąsiadki i rodzina regularnie odwiedzają Zochę. Obok tak przyjaznej i hardej osobowości trudno przejść obojętnie, a jeden artykuł to za mało, by opisać wszystkie niesamowite historie, jakich doświadczyła.

Chciałabym mądrze podsumować, dlaczego Zosia jest najważniejszym człowiekiem w moim życiu. Ale trudno ubrać to w słowa. Może dlatego, że wychodząc z jej domu, człowiek jest jednocześnie szczęśliwy i wściekły na siebie. Szczęśliwy, bo rozmawiał z niesamowitą kobietą, a wściekły, bo sam załamuje się z byle powodu. Bo czym jest wkurzony szef, kłótnia z ojcem i kompleksy w porównaniu do twardej lufy rewolweru wbitej w żebro?

AKADEMIA OPOWIEŚCI. KONKURS Z NAGRODAMI

"Najważniejszy człowiek w moim życiu" to temat Akademii Opowieści, do której zapraszamy naszych czytelników.

Szukamy opowieści, które nas uwiodą. Planujemy pomoc redaktorów i reporterów "Dużego Formatu" w przygotowaniu tekstów do druku na naszych łamach. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. I znajdzie swoje miejsce w historii. Dajcie mu szansę, zasługuje na to.

By pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans.

Zapoznaj się z regulaminem i wyślij do nas zgłoszenie konkursowe na specjalnym formularzu zamieszczonym w serwisie Akademii Opowieści . Zwycięzcom kapituła konkursu przyzna nagrody pieniężne, a ich opowieści zostaną opublikowane w "Dużym Formacie", dodatku do "Gazety Wyborczej". Szczegółowy regulamin konkursu znajdziecie w naszym serwisie internetowym.

Wasze prace zbieramy do 31 marca 2017 roku. Czekamy!

Komentarze
Zaloguj się
Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem