
Protest związany z odrzuceniem przez Sejm projektu 'Ratujmy Kobiety' i skierowaniem do dalszych prac projektu 'Zatrzymaj Aborcję'. Katowice, 15 stycznia 2018 (Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta)
Jak na razie, z okazji stulecia niepodległości mamy bezsensowny jacht, kupiony za wielkie pieniądze przez Polską Fundację Narodową; mamy cokół na pl. Piłsudskiego pod jeden z kolejnych, tysięcznych już, pomników Lecha Kaczyńskiego, który jest raczej wyrazem smoleńskiej traumy panującego nam prezesa niż zasług jego brata. Mamy również samoloty z idiotycznym napisem „Dumni z niepodległej”, których załogi strajkują, bo są upokarzane przez pracodawców, dumnych ze swoich wielomilionowych premii.
Mamy potężny chaos wokół Święta Niepodległości, który zakończy się wielką zadymą chłopców-narodowców – dla klęczącej po kościołach władzy stanowią oni chyba jedyny symbol „wstawiania z kolan narodu”.
Mamy wreszcie kuriozalnego prezydenta, o którym nie wiadomo, czy pajacuje czy choruje, bo rola go nie tylko przerosła, ale zmiażdżyła.
No i mamy Polskę podzieloną na dwie bańki: jedną nacjonalistyczno-klerykalną, drugą liberalno-demokratyczną. Bańki mentalnie i komunikacyjnie nie stykają się ze sobą. Są nieprzejrzyste. Granice między nimi przebiegają wśród przyjaciół, w rodzinach, w miastach, wśród wartości; wolność dla jednych to przeciwieństwo wolności dla drugich, tak samo z godnością, pamięcią, dumą, winą i odpowiedzialnością. Najbardziej widać to w mediach, które hermetyczność obu baniek twórczo wzmacniają (laur zwycięstwa trzeba przyznać telewizji partii rządzącej: bańkowa propaganda jest tu niemal doskonała).
Wypróbuj cyfrową Wyborczą
Nieograniczony dostęp do serwisów informacyjnych, biznesowych, lokalnych i wszystkich magazynów Wyborczej
,
Dobrze, że sam sobie przyznałeś "plusa" za swoją wypowiedź.
To nie On.
Raczej nie
Jak Polska epatuje swoimi krzywdami wyrządzonymi przez sąsiadów, to źle. Jak polskie kobiety epatują swoimi krzywdami wyrządzonymi przez mężczyzn, to jest to feminizm
A nie czujesz ze Środa delikatnie mówiąc wpada w przesadę i w sumie ośmiesza feminizm ?
Dokładnie. Zgodnie ze znaną chyba każdemu od dzieciństwa zasadą "nadgorliwość jest gorsza niż sabotaż".
Hmmmm. niech sie zastanowie... Nie.
Rozsądek i ideologia to dwa zupełnie odrębne światy, które się ze sobą nie stykają.
Prof. (sic!) Środa reprezentuje ideologię zaślepioną, w której mamy proste recepty na wszelkie bolączki tego świata. Tzn. w zasadzie jedną bolączkę - rzekomą opresję kobiet.
Może dotrze do ciebie, że wg twardych danych makroekonomicznych Środa ma rację. Przykład: niższa płaca kobiet za tę samą pracę, niższy odsetek kobiet na wysokich stanowiskach, wychowywanie dzieci traktowane jak obowiązek, przy znikomym wsparciu mężczyzn i bez mechanizmów powrotu na rynek pracy takich jak praca w domu, godziny pracy dostosowane do matek; spychanie na barki kobiet opieki nad osobami zależnymi tj. seniorami i osobami niepełnosprawnymi, mało?????? nie wymieniłam wszystkich form dyskryminacji kobiet. Powtórzę: Środa jest monotematyczna, ale niestety ma rację.
Nie jestem w stanie przedrzeć się do Twojej informacyjej bańki i nawet nie mam takiego zamiaru.
Operujemy w zupełnie innych systemach i nie mamy chyba żadnych punktów wspólnych do dyskusji. Każdy z Twoich argumentów można prosto wyjaśnić i stępić argument o dyskryminacji - która faktycznie istnieje, ale nie jest i nie może być osią ideologicznego zaślepienia ideolożek w typie prof. (sic!) Środy.
Wypociny tej pani to hańba dla nauki i rozbój na zdrowym rozsądku. To tworzenie chochoła z niestniejącego świata, by bohatersko z nim walczyć.
Idz i powiedz to do lustra!
TY ? mówisz o rozsądku? Czy o poddaństwie ?
100/100
"Wypociny" profesora? A ty to domorosły - zakrystiowy filozof? Jesteś dowodem na to, że Pani profesor ma rację. A ty. ...masz kompleksy.
Tytuł profesorski nie gwarantuje inteligencji, czego prof. (sic!) Środa jest jednym z najlepszych przykładów. Żeby nie było tak jednostronnie, to p. Pawłowicz również ma taki tytuł. Oprócz wygadywanych głupot różnica między tymi paniami polega na tym, że p. Środa zajmuje się pseudonauką o wymyślonych problemach, a p. Pawłowicz nieco większymi konkretami.
Tak, wiem, jestem dowodem na cokolwiek sobie zamarzysz, a moje kompleksy są ogromne. Jak każdego białego, heteroseksualnego samca w średnim wieku, którego jedynym marzeniem (od razu po przebudzeniu) jest ucisk kobiet i powiększanie swoich przywilejów i powrót do tzw. starych, dobrych czasów.
Nieprawda. Widywałem bardziej "skrajne" stanowiska.
Masz coś do człowieka, to bądź łaskaw przytoczyć konkrety, zamiast krytykować "za całokształt" i to definiowany wg własnego uznania, bez przytoczenia definicji.
Jak słyszę, że ktoś pisze czy mówi, że jest zdecydowanym przeciwnikiem partii rządzącej i potem następuje jakieś ale. To mi się od razu czerwona lampka włącza, że raczej tylko mówi. A czynami i dalszą wypowiedzią wskazuje na coś przeciwnego.
A na co przeciwnego do swojej deklaracji wskazuje osobnik uważający Środę za osobę o skrajnych poglądach?
A co ma stosunek do PiS do bredni jakie wypisuje Środa ogarnięta szałem feministycznym ?
Szałem? Czy Ty nigdy nie widziałeś żadnego przemówienia prezesa?
A mogę prosić o przykładowe brednie? Chociaż jedną?
A jakie "tytuły" naukowe ty masz? Niech zgadnę ; burak, cebulak czy widłowy?
10/10
Skrajna, konserwatywna ...ciemnota
"od połowy do 2/3 Polaków" to może ankieterowi udzielić pozytywnej opinii na bardzo skrótowe siłą rzeczy pytanie.
Raczej nie ma wątpliwości, że ufa dużo, dużo mniej, niezależnie, jak tę "ufność" zdefiniować.
Nie można jednak mówić, że pod tym względem obie bańki się nie różnią. Czy Pani Profesora nie widzi różnicy między rzeczywistą pozycją, samodzielnością Beaty Szydło i Barbary Nowackiej? Chyba robi Pani krzywdę Pani Nowackiej, która - nie wyobrażam sobie, żeby zgodziła się na traktowanie, jakie wraz z mandatem w inwentarzu dostaje posła, a nawet premiera PiS.
pełna zgoda, z tym że istnieje słowo posłanka - moim zdaniem ładniej brzmi niż "posła", więc nie trzeba zmieniać
Oj, kobietą to Ty nie jesteś.
Jasne, że brzmi ładniej. Tak milusio, zdrobniale, a jeszcze jak podrążyć, to i jakiś żarcik z łóżkowym podtekstem się wysmaży.
Zgoda, niech będzie posłanka, ale pod warunkiem, że to, co się teraz nazywa "poseł" niech się nazywa "posłanek". Brzmi ładniej, nie?
To język jest główną kotwicą, pozwalającą głupiemu mężczyźnie protekcjonalnie traktować kobietę, która jest od niego sto razy lepsza. A najbardziej paskudnym narzędziem w języku jest nazywanie ról kobiecych przez zdrobnienie nazw ról męskich. Bo podobno "ładniej".
Nie jestem kobietą, to chyba nic złego. Słowo posłanka nie jest zdrobnieniem i moim zdaniem nie brzmi jak zdrobnienie; jest formą żeńską, której nie wymyśliłem - nie wiem, kiedy powstała, ale funkcjonuje od wielu lat, jest używana powszechnie.
Jeżeli z połączenia faktów, że jestem facetem, i że zwróciłem uwagę że jakieś słowo jest "ładniejsze" - przez co rozumiałem tylko to, że lepiej brzmi semantycznie - wyciągasz wniosek, że chcę w ten sposób deprecjonować kobiety, to obawiam się że jesteś przewrażliwiony/a. A już uwaga o żartach z podtekstem jest niesmaczna. Zwłaszcza, że - jak wspomniałem - mówiłem o słowie powszechnie używanym; myślałem, że zostało przez Ciebie użyte przez nieuwagę, a mój komentarz miał formę luźnej poprawki, ale widzę że problem jest poważniejszy.
Poszedłem do lekary, pielęgniara dała mi zastrzyk, a aptekara sprzedała mi lekarstwa. Dyrektora i nauczyciela syna poprosiły nas do siebie na rozmowę. W tej szkole tylko woźna jest normalna - powiedziała moja konkubina. ;-)
@Tales
Skoro formy "posłanka", "premierka", "profesorka" czy "dziennikarka" są złe, to "pani poseł", "pani premier", "pani profesor" mogą być? A "pani dziennikarz"?
Język szuka ułatwień, sztuczne "udziwnienia" nie przyjmą się, tak jak nie przyjął się francuski kalendarz rewolucyjny.
PS Ciekawym, jak sobie radzą w takich Niemczech na przykład. Der/die/das im wystarczają, czy też poszukują nowych form?
Nie, nie uważam niebycia kobietą za coś złego. Chodziło mi o pewien rodzaj wrażliwości na dyskryminację. Oczywiście także wiele kobiet tej wrażliwości nie przejawia, a nawet taką dyskryminację wspiera.
Owszem, posłanka brzmi jak zdrobnienie - przez końcówkę, podobnie jak lekarka czy pielęgniarka. Spróbuj sobie wyobrazić, że nie ma pielęgniarzy, pojawił się pierwszy i chcesz utworzyć nazwę jego zawodu. Naturalna forma męska, przez zmianę końcówki, to pielęgniarek. Ale jakże to, mężczyzna, i zdrobnienie? Bo w tym przypadku widać, że chodzi o zdrobnienie, prawda?
Jasne, że to "nie brzmi". Bo żyjemy w szowinistycznym społeczeństwie od setek lat (wcześniej chyba nie było tak źle), i mamy to wbite do łbów. Kobiety też. Pytanie, czy chcemy z tym skończyć. Ja bym chciał. I mam świadomość, że bez zmiany języka (z szowinistycznego w taki sposób, że mało kto to widzi) raczej się nie da.
Tragedia z językiem polega na tym, że wcale nie chcesz deprecjonować kobiet, ale to robisz, a przynajmniej ułatwiasz to innym, też kobietom. Lekara brzmi okropnie, ale poważnie. Łatwiej zapłacić mniej za tę samą pracę - lekarce.
Myślę, że nie zgadzamy się w dwóch sprawach. Pierwsza jest językowa; Ty uważasz, że jeśli słowo kończy się na "-ka", to jest zdrobnieniem. Owszem, wiele zdrobnień żeńskich kończy się na "-ka", a męskich na "-ek", ale to nie znaczy, że każde słowo o takiej końcówce jest zdrobnieniem. Czy np. słowa "zamek" albo "Niemka/Polka" są zdrobnieniami? Czy wolałbyś "zam" i "Niemą/Polę"?
Poza tym, niektóre zdrobnienia - tak na marginesie - na tyle się przyjęły, że przestały być jako zdrobnienia traktowane. Na ogół mówimy książka, a nie księga, kartka zamiast karty (chyba że przy wyborach) itd.; czy to deprecjonuje te słowa? Chyba nie. Dopóki używamy słów, które wykształciły się naturalnie, dopóty nikt nie zwraca uwagi na to, jak są skonstruowane. Jeśli natomiast na siłę tworzymy nowe słowa, wtedy zaczyna to być istotne, bo na początku prawie zawsze brzmią nienaturalnie. Jeżeli dajesz im końcówkę "ara", która jest częstą końcówką zgrubień, i zaczynasz mówić "pielęgniara", no to w powszechnym odczuciu semantycznym nie świadczy to o szacunku względem takiej kobiety, i takie słowo prawdopodobnie się nie przyjmie, zwłaszcza że jest bezproblemowa i wcale niezdrobniona "pielęgniarka".
I tu dochodzimy do drugiej sprawy, która nas różni. Otóż nie uważam, że należy sztucznie zmieniać język. Można (i należy) tworzyć nowe słowa, jeśli są potrzebne, a wiele słów oznaczających konkretną osobę nie miało dotąd formy żeńskiej, więc dobrze, że powstają. Ale nie widzę sensu, żeby tropić wszędzie obrażanie jakiejś grupy i ukrytą dyskryminację, i zmieniać słowa które nikomu nie przeszkadzają. Nie widzę też sensu podporządkowywania całego swojego myślenia jednej kategorii, np. płci. Jest to, oczywiście, bardzo ważna część tożsamości człowieka, ale nie wariujmy; są też inne.
Reasumując: moim zdaniem szacunek dla innych ludzi, czy kobiet, czy mężczyzn, polega na uprzejmym i równoprawnym ich traktowaniu, a nie na tworzeniu dziwnych neologizmów, które przynajmniej przez 30 lat po utworzeniu będą źle brzmiały dla użytkowników. Jeśli mówisz coś i czujesz, że brakuje Ci słowa, to znaczy że trzeba je utworzyć, możliwie zręcznie; jeśli słowo już istnieje, ale wydaje Ci się, że kogoś podprogowo obraża, to najpewniej wszystko jest ok. Są słowa rzeczywiście obraźliwe, które trzeba rugować, ale to margines. Można kogoś nie szanować i stosować wszystkie formy grzecznościowe, można też zachowywać się z szacunkiem i mówić normalnym, zmieniającym się, ale w miarę potrzeb (a nie widzimisię ideologów) językiem polskim. Co bardzo Ci polecam.
Nie: "mogą być", tylko "muszą być", bo są poprawne. Zarówno "pani profesor" jak i "profesorka". Obie formy mi się nie podobają, bo sprzyjają dyskryminacji: jedna brzmi jak zdrobnienie, druga robi z kobiety "mężczyznę z dookreśleniem".
Język nie tylko "szuka". Jest dopasowany do formacji kulturowej. Jest szowinistyczna od setek lat, i dlatego język jest, jaki jest. Pytanie, czy chcemy odejść od szowinizmu, czy nie. Jeśli tak, to konieczność zmian w języku na formy adekwatne jest niezbędna i oczywista. Jak nie chcemy, to nie.
Niemcy to robią zupełnie inaczej. Nie przez rodzajniki, tylko końcówki (gdy chodzi o formę męską i żeńską np. zawodu). W niemieckim końcówka formy żeńskiej jest inna, niż dla zdrobnienia. W polskim taka sama. I o to mi chodzi.
1. Ej, ej. Nie pisz, co "uważam", bo tego nie wiesz. Nie uważam i nie napisałem, że jeśli słowo kończy się na "-ka" to jest zdrobnieniem.
2. Ciekawa kwestia. Nie wiem, czy Niemka, Polka są deprecjonujące. Może. Profesorka bez wątpienia. Nie "Niema", tylko raczej "Niemca". "Pola" jest fajne.
3. Nie mówię o deprecjonowaniu słów, tylko kobiet. Przy użyciu języka.
4. Masz rację, że nie będzie łatwo. Język to nie matematyka, walka z zakorzenionymi szowinizmami nie jest łatwa nawet przy dobrej woli. Też wolałbym nie zmieniać języka, ale jeżeli jest on kotwicą szowinizmu, może zwyczajnie warto, na zasadzie mniejszego zła. Nikt nie zwraca uwagi, jak słowa są skonstruowane, ale ich brzmienie ma konsekwencje. Oczywiście określanie kobiet słowami niemal w komplecie brzmiącymi jak zdrobnienia odczuwa się jako naturalne. Bo kobiety są mniejsze, słabsze, niekonkretne, wymagają opieki itp. Język konserwuje takie myślenie, nieświadomie je uzasadnia. Co ma konsekwencje, np. w postaci niższej pensji za tę samą pracę, bo przecież te kobietki: profesorki, lekarki czy posłanki nie mogą pracować równie efektywnie jak profesor, lekarz czy poseł.
5. Nie "-ara", tylko "-a". Odejście od zdrobnień będzie bolało. Ale też nie przesadzaj. "Premiera" nie brzmi jak zgrubienie. I nie "pielęgniara", a "pielęgniarza".
6. Bądź łaskaw nie pisać o tzw. "szacunku wobec kobiet". Spytaj paru swoich znajomych, czy lubią całowanie po rękach i przepuszczanie w drzwiach przez pijanych buców.
7. A kto mówi o "podporządkowywania całego swojego myślenia jednej kategorii"? Właśnie chcę się pozbyć językowego stygmatyzowania jednej z nich.
A w ogóle to komu przeszkadzało nazywanie w stanach Południa czterdziestoletniego Murzyna "boy"? To był normalny język. Nie tylko plantatorzy, ale pewnie i biała hołota pukała się w głowę na pomysły, żeby mówić do takiego "mister". Wszystko powinno samo się ułożyć, bez sztucznych ingerencji ideologów abolicjonizmu.
Nie jestem ideologiem. Szowinizm i dyskryminacja po prostu mi przeszkadzają, i zastanawiam się, jak to zmienić. Nie wiem, czy Ty też, bo tego nie napisałeś (jeśli przeoczyłem, przepraszam). Jeśli tak, to bez zmian w języku się nie da. Nie przytaczam argumentów, bo to temat zbyt obszerny.
1. Rzeczą, która najbardziej mi nie odpowiada w Twoim podejściu, jest założenie że dyskryminacja może być dla obu stron nieuświadomiona. Czy jeśli mówię że moja znajoma jest lekarką, a ona się nie obraża i nie poprawia, że lekarą, to czy to znaczy że ja ją (nieumyślnie) deprecjonuję, a ona (nieumyślnie) się na to godzi? Wolne żarty. Dyskryminacja jest wtedy, kiedy mam zamiar potraktować kogoś gorzej, ewentualnie jeśli nie mam zamiaru, ale ta osoba tak to odbiera, bo np. jestem źle wychowany. Ale jeśli obie strony uważają swoje zachowanie względem siebie za odpowiednie, to jaki masz z tym problem?
2. Teza, że język konserwuje dyskryminacyjne myślenie ma w sobie trochę prawdy, ale posuwasz ją do absurdu. Znam mnóstwo kobiet, które nie uważają się w żaden sposób za gorsze od mężczyzn, nie pozwoliłyby się dyskryminować i mają poglądy feministyczne; jakoś wszystkie używają słów takich jak "nauczycielka", "Niemka", "dziennikarka" itd., i nie stają się od tego męskimi szowinistkami. Jest w Polsce paręnaście milionów kobiet, z czego prawie wszystkie, niezależnie od wieku, wykształcenia, poglądów politycznych itd., używają takich słów. Czy nie uważasz, że jest dosyć aroganckie, że Ty - do tego jeszcze mężczyzna - chcesz pouczać te wszystkie kobiety, jak mają mówić żeby się same nie obrażały?
3. Napisałem o szacunku wobec pielęgniarki, której nazwa zawodu stanowiła przykład w moim rozumowaniu. Nie wiem, dlaczego skojarzyłeś to z "szacunkiem wobec kobiet" (uważam, że należy szanować wszystkich ludzi, i kobiety, i mężczyzn), i nie wiem dlaczego wspomniany szacunek wobec kobiet kojarzy Ci się z całowaniem po rękach. W ogóle sugerowanie, że rozmówca jest źle wychowany, nie przeszkadza mu dyskryminacja czy też jest szowinistą, jest słabym chwytem i nie świadczy dobrze o Twoim wychowaniu. Nie każdy, kto nie podziela Twoich poglądów, jest od razu faszystą.
4. Na koniec uwaga językowa. Nie może istnieć zdrobnienie od rzeczownika, którego nie ma. "Nauczycielka" nie jest zdrobnieniem, ponieważ nie istnieje - póki co - słowo "nauczyciela". W związku z tym nikt, nawet chcąc jakąś konkretną nauczycielkę obrazić, nie naśmiewa się z nazwy jej zawodu jako ze zdrobnienia, bo to po prostu tak nie brzmi. Natomiast słowo "pielęgniara" jest zgrubieniem, ponieważ - póki co - istnieje słowo "pielęgniarka".
Jeśli chcesz walczyć z szowinizmem, nie tylko na tle płci, to okazji w dzisiejszej Polsce masz aż nadto. Nie wiem, czemu uwziąłeś się akurat na normalne obyczaje językowe, zresztą podzielane przez praktycznie wszystkich użytkowników języka, bez względu na płeć czy poglądy.
A co do sytuacji na Południu, to mówienie do czarnych per "mister" nie było sztuczną interwencją, tylko przeniesieniem na nich zwyczajowego zwracania się do białych dorosłych ludzi - i należało tak mówić (tzn. per "mister"), bo jaka jest różnica między białym a czarnym. Sztuczną interwencją jest wymyślenie nowego słowa, sprzecznego z regułami języka. Nie uważam zresztą, że taka interwencja jest niedopuszczalna W OGÓLE, uważam że NA OGÓŁ lepiej jej nie stosować. W przypadkach skrajnych, jeśli języka nie da się odpowiednio nagiąć, oczywiście można. Ale zmienianie całego języka, który nikomu nie przeszkadza, żeby zadowolić gusta ideologów, jest złym pomysłem.
1. W ogóle nie mówię o Tobie, sobie, naszych znajomych czy uczestnikach tego forum, bo to promilowa superelita intelektualna. Ani o relacjach dwojga ludzi. Mówię o milionach i relacjach w tej skali.
2. Nikogo nie chcę pouczać. Piszę po prostu o związkach konkretnych form języka z patriarchalną formacją kulturową. W innych odniesieniach to elementarz w naukach społecznych. Ja tylko wyciągnąłem wnioski do końca, nie przejmując się, czy mi coś w uszach zgrzyta.
3. Nie napisałem, że nie przeszkadza Ci dyskryminacja (tylko, że nie wiem, czy..., bo nie wiedziałem), w żaden inny sposób nie sugerowałem żadnego "wychowania".
4. Powtórzyłem co najmniej dwa razy, może być trzeci: nie mówię, że to zdrobnienia, tylko że "brzmią jak zdrobnienia", i w tym problem. I czytaj uważniej: mogę się zgodzić, że "pielęgniara" jest zgrubieniem, i wcale tego nie chcę. Jeśli już, to "pielęgniarza".
Nigdzie nie napisałem, że chcę walczyć z szowinizmem. Napisałem, że mi się nie podoba, ten na tle płci (o innym nie pisałem), i że chcę to zmienić. To nie to samo. Czemu się czepiam języka? Przeczytaj jeszcze raz, prawie każde zdanie jest właśnie o tym.
1. Z całym szacunkiem do GW, nie myślę żeby czytała ją tylko superelita intelektualna. Sam się do elity też nie zaliczam, na razie przynajmniej. Za mało jeszcze przeczytałem i przemyślałem.
2. Przeczytałem jednak wystarczająco, żeby mieć pewien dystans do tego, co piszą różni "luminarze" nauk społecznych. To, co nazywasz elementarzem tych nauk, często ma dyskusyjną wartość, delikatnie mówiąc, i nie trzyma się żadnej metody naukowej.
3. Na świecie jest aż za dużo rzeczywistej dyskryminacji, i nie ma powodu doszukiwać się jej tam, gdzie jej w istocie nie ma. A język na ogół wcale nie jest źródłem, tylko efektem, czego dowodzi Twój własny przykład z czarnym na południu USA. Jeśli biały człowiek nauczył się i zrozumiał, że człowiek czarny jest wart tyle sam co on, i nie ma prawa uważać go za gorszego, to automatycznie przestawał do niego mówić per "boy", bo takie zwracanie się wynikało z poczucia wyższości, lub wręcz pogardy (a nie odwrotnie, to nie język był przyczyną pogardy). Jeśli natomiast powiedziano białemu, że nie wolno mówić "nigger", ale nie wbito mu do łba dlaczego, to taki człowiek może za każdym razem mówić o Afroamerykanach, ale co z tego, skoro nimi gardzi, i język tego nie zmieni.
4. Jeśli mogę Ci na koniec coś doradzić, a chyba mogę, zwłaszcza że i tak nikt poza nami dwoma już tej dyskusji nie czyta: więcej luzu. Mówisz o perspektywie milionów, ale każdy z nas jest jednostką, i jeśli inaczej będziemy do siebie mówić w domu, a inaczej publicznie - popadniemy w schizofrenię. Język jest tworem naturalnym, częścią kultury, tworzywem sztuki i sposobem przekazywania prawie wszystkich rzeczy istotnych dla ludzi. Więc wtłaczanie go w sztywne ramy, przycinanie i ograniczanie jest nie tylko skazane na porażkę, ale bezcelowe...
Poza tym, pomyśl o tym, czemu służy tolerancja. Czemu służyć powinna. Otóż temu, aby każdy człowiek czuł się w społeczeństwie bezpiecznie, żeby jego prawa były zagwarantowane, i żeby społeczeństwo było otwarte. Jest to swego rodzaju sprzężenie zwrotne; jeśli społeczeństwo nie jest otwarte, to ludzie nie czują się bezpiecznie, jeśli nie czują się bezpiecznie, społeczeństwo tym bardziej się zamyka.
Obecnie mamy w kraju wielki i ważny spór polityczny, w którym jedna strona odrzuca zupełnie ustrój, prawo, w zasadzie całą cywilizację zachodnią, i chce zrobić z Polski bantustan. Dzieli nas i PiS prawie wszystko. Łączy - język. Każdy może przeczytać Gałczyńskiego czy Miłosza i poczuć tę literaturę w podobny sposób. Chcemy się nawet tego pozbyć? Uważasz, że powinniśmy, jako ta niby mądrzejsza strona, zamknąć się w wieży z kości słoniowej, w małej grupce elity, rzeczywistej czy nie, która mówi innym, że są źli i ciemni, nawet jeśli akurat nie są?
Nie każdy urodził się na Żoliborzu. Zresztą, jak widzimy, urodzenie na Żoliborzu bynajmniej nie chroni przed głupotą i podłością. Czy jesteś przekonany, że człowiek przyzwoity, inteligentny, empatyczny, ale niestety pozbawiony inteligenckiego backgroundu powinien latami przebijać się do "elity", która wreszcie może uzna go za człowieka godnego zainteresowania, jeśli zacznie mówić neologizmami typu "nauczyciela"? Na pewno taką elitę chcemy tworzyć?
Wielu Południowców jeszcze dziś by się z Tobą nie zgodziło. A wtedy? Czuli się zapewne trochę tak, jakby kazano (bo przymus był) im się zwracać per "mister" do psa. Nie żartuję, w mojej dziecinnej lekturze Twaina chodziło o psa imieniem Bob(?), którego właściciel nazywał się, powiedzmy, Pizystrat. Psa Tomek określił formułą Bob Pizystrat. Autor zrobił odnośnik, w którym napisał, że gdyby chodziło o Murzyna, Tomek powiedziałby "Bob Pizystrata", a że o psa, to "Bob Pizystrat". Zakładając, że Twain wiedział, co mówi, widzisz, jakim szokiem językowym było mówienie do Murzynów per "mister".
1. Podziel sobie kilkuset (góra) piszących prenumeratorów przez 30 000 000, będziesz miał poziom elitarności. Bowiem to selekcja, a nie reprezentacja. Jeśli reprezentacja, to czegoś bliskiego elity intelektualnej (nie tylko czyta, zwykle ze zrozumieniem, ale i pisze, zwykle na temat).
2. Istotą nauki jest weryfikacja pod względem metodologicznym i merytorycznym. Oczywiście żadna sztuka mieć dystans do elementarnych, dawno zweryfikowanych teorii, np. okrągłej Ziemi czy atrybucji, ale przy braku dowodów obalających taką teorię taki "zdystansowany" wystawia kiepską opinię raczej sobie, niż teorii. Oczywiście nie jest nauką to, co naukowiec wypisuje sobie poza swoją dziedziną, albo i wewnątrz niej, ale nie trzymając rygorów metodologicznych. Ale ja nie pisałem, że jacyś naukowcy wypisują sobie publicystykę o związku języka z niezdrowymi stosunkami społecznymi (może tak i jest, nie wiem), tylko że są to wnioski z teorii naukowych.
3. Strasznie to autorytatywnie piszesz, ale obawiam się - gołosłownie. Nigdzie nie pisałem, że język jest źródłem dyskryminacji, co najwyżej, że jest jej kotwicą. Pisałem o interakcji, czyli może być też skutkiem. Jeżeli uważasz, że tylko skutkiem, to powinieneś udowodnić, że niczym więcej. Ale odradzam, obalić połowy psycholingwistyki raczej się nie uda (choć to dość szemrana dyscyplina, ale ma osiągnięcia).
Naprawdę uważasz, że biała hołota, dla której pogarda jest ważnym elementem autoidentyfikacji, przestanie mówić "boy"? Bo najpierw przestanie gardzić?
4. Dziękuję, choć luzu mi nie brak, natomiast cenie dyscyplinę myślenia i wyrażania poglądów, z przyczyn pragmatycznych i estetycznych.
A pisiorów od niepisiorów język, i to przede wszystkim język, DZIELI. Popatrz sobie, jak każdy element rozwałki państwa jest przygotowywany przez kampanię zmieniającą (najczęściej odwracającą) znaczenie słów, kierowaną do swoich. Dlatego pisiory ustój naprawiają, poprawiają prawo i sądy, umacniają demokrację, a wstająca z kolan Polska przestaje być bantustanem. To dla nich tak oczywiste, jak dla Ciebie nie do przyjęcia nazywanie lekarki lekarzą. Widziałeś pisiora z bliska? Znajdź jakiegoś krewnego i z nim pogadaj.
Manipulowanie językiem to też elementarz, ale propagandy. Tej czarnej.
Powiedz, zgodziłbyś się na takie (nieestetyczne dla osób tak wychowanych jak my) zmiany w języku, gdybyś wiedział, że to w rozsądnej perspektywie znacznie zmniejszy dyskryminację kobiet?
Nie wierzysz, ale co, jeśli to ja mam rację, a tobie z różnych powodów (np. wyuczonych barier) trudno to przyjąć? Spróbuj, dla eksperymentu, pomyśleć po mojemu. Młody jesteś, wszystko przed tobą. Nie musisz wszystkiego odkrywać sam, ale tego możesz spróbować.
I czyja to wina, że mężczyźni byli prezydentami, marszałkami, premierami Polski? Kiedyś kobiety nie służyły w wojsku, nie mogły zatem być generałami. A że niepodległe państwo polskie stawiało na piedestał walczących czynnie o niepodległość, nie było ich też w rządach... Takie czasy po prostu, a prof. Środa na to obrażona... Czekamy na felieton, jak to w antycznym Rzymie kobietom było źle, bo Juliusz Cezar etc.
A kobiety nie walczyły czynnie? Tych tysięcy nauczycielek, społeczniczek, redaktorek i kolporterek pism, sanitariuszek, rewolucjonistek wreszcie nie było? No ale przecież to OCZYWISTE że panowie zbierają śmietankę i podejmują wszystkie decyzje, baby są od czarnej roboty. Tylko jakieś śmieszne feministki "obrażają się" na ten naturalny porządek świata.
> A kobiety nie walczyły __czynnie__
To kluczowe słowo: czynnie. Czynni, z karabinem w ręku - raczej niewiele. Reszta walczyła, jak piszesz: była nauczycielkami, sanitariuszkami. Ale NIE prowadziły żołnierzy do walki, NIE przewodziły partiom politycznym, NIE były wybierane. Tak KIEDYŚ było - i śmieszy mnie to obrażanie się na historię...
A tak z ciekawości: dlaczego feministek nigdy nie oburzało, że obowiązkowa służba wojskowa dotyczy tylko mężczyzn?
Słusznie prawisz... takich niuansów panowie już nie wychwytują.
Faktem jest, że wojny w przeważającej części wywołują faceci, a potem dumnie czynnie walczą, giną lub mordują nie tylko facetów, ale i dzieci i kobiety. A po tym burdelu, jaki zostawiają walcząc czynnie, muszą kobiety sprzątać.
I, przywracając jakiś ład, muszą jeszcze opiekować się okaleczonymi na tych wojnach herosami oraz ich cywilnymi ofiarami.
Mnie np. wkurza, że ktokolwiek musi służyć w wojsku
Brawo!
Nie wkurzaj się. Nie ma przymusowej służby w wojsku.
Teraz możesz się wkurzyć, że trzeba chodzić do pracy,
zamiast żyć godnie za pieniądze odebrane kapitalistom.
Na lekcjach historii to chyba spałeś. Ciężko mężczyznom jest się pogodzić z faktem, że przewaga mięśni ( a tylko taką mają) nie ma już znaczenia we współczesnym świecie. Durny górnik, który wyłącz czujniki metanu nie dorasta do pięt pielęgniarce. Ale "zwyczajowo" jest kilkakrotnie więcej opłacany niźli wykształcona pielęgniarka, w której rękach jest życie pacjentów. Rusz głową a nie mięśniami - mamy już XXI wiek.
myślisz, ze woli własną ręke od kota ?
Pozdrawiam
Nie "dostały" tylko WYWALCZYŁY. Właśnie takie kobiety jak prof.Środa.