
Stefan Hula, Pjongczang 2018 (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)
Psychiatryczny seans, jaki odbywa się zaraz po porażce, sprawia, że porażki bywają u nas ciekawsze niż sukcesy, że przeżywanie porażek sprawia perwersyjną przyjemność, ja nawet podejrzewam, że nadwiślański kibic woli potarzać się w klęsce, niż opiewać monumentalny triumf. Zwłaszcza w klęsce jak sobotnia, poniesiona przez skoczków narciarskich – możemy wrzasnąć, że zdrada, oskarżyć wrogów o wymierzony w Polskę spisek, poczuć moralną wyższość z domieszką martyrologii, która smaczniejsza jest niż złoto. Uczta.
Alternatywna interpretacja konkursu w Pjongczangu owszem, istnieje. Oto fatalna pogoda nie sprzyjała nikomu, walka z wiatrem była wspólnym losem wszystkich skoczków; pech dopadł Polaków w drugiej serii, ale też najpierw fart wyniósł jednego z nich na pozycję lidera w pierwszej serii; choć rywalizację obwołano loterią, to rozstrzygnięcia wcale nie wyglądają sensacyjnie i przypadkowo, przeciwnie, w czołowej szóstce znalazło się aż pięciu zawodników z czołowej szóstki klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, jedyne nazwisko spoza elity należało do Stefana Huli; nasza drużyna skarżyła się na warunki po zawodach, ale w trakcie zawodów nie żądała ich przerwania; wśród sędziów był nasz rodak Ryszard Guńka i gdyby zamiast noty 18,5 wystawił za drugi skok Kamila Stocha notę 19, to Polak wziąłby brąz. Oczywiste, prawda? Ta wersja wydarzeń ma jednak fundamentalną wadę: brzmi niezbyt heroicznie, redukuje rozpalające naród emocje do prostej refleksji, że nasi bohaterowie skakali tym razem ciut słabiej niż rywale.
Wypróbuj cyfrową Wyborczą
Nieograniczony dostęp do serwisów informacyjnych, biznesowych, lokalnych i wszystkich magazynów Wyborczej
poprawka -oczywiście miało być "przed olimpiadą"
Ciekawa analiza. Winni zamożni rodzice i ich dzieci którym nic się nie chce :)
Dzieci nie są głupie. Jak nie mają motywacji to im się nie chce. Rodzice nie mają motywacji, bo szkoła ważniejsza. Trenerów nie ma, bo , brak doświadczenia i wiedzy oraz nie ma na kim trenować. Pieniędzy z pzn dla dzieciaków na szkolenia nie ma i nie będzie. Połączenia wf ze szkoleniem narciarskim nie ma, bo trzeba chcieć to zorganizować, pożyczyć narty itp lub brak sniegu. Przecież u nas nawet biegaczy nie ma i tras dla nich jest mało, a co dopiero mówić o narciarstwie alpejskim gdzie nie ma żadnej trasy na normalnym poziomie fisowskim. Żeby znaleźć ludzi ktorzy mają talent i są wstanie walczyć z najlepszymi trzeba mieć z kogo wybierać. I nie mówię nic o klikach w narciarstwie o pociotkach działaczy i przekrętach o których mówią zawodnicy bez "pleców" - to już na poziomie pzn. Ja przede wszystkim widzę z poziomu rodzica jak to wygląda. Moje dziecko jeździ bardzo dobrze na nartach od 6 roku życia i ma predyspozycje. Ciągle byliśmy namawiani na szkółkę narciarską, ale nie chcieliśmy się zgodzić. W końcu ulegliśmy dziecku i tym bardziej nie widzę w tym sensu, bo widać jak działa system. Mój dzieciak jeździ bardzo dobrze technicznie i ma to robić dalej mimo, że jeździ wolno. I tak ma byc, bo technika to podstawa, na której po uzyskaniu właściwych proporcji ciała (nie ma ich jeszcze) buduje się prędkość. W dodatku ma kondycje, bo oprócz narciarstwa uprawia od małego inny sport mocno wpływający na kondycję. I co z tego. Został rok jazdy, bo od 7 klasy dzieci wypadną ze sportu, bo po reformie nie da się tego pogodzić. Wcześniej miały czas do liceum - 16 roku życia teraz do 13, a to za wcześnie żeby ocenić czy warto uprawiać narciarstwo dalej. Jednocześnie uprawianie narciarstwa alpejskiego pochłonęło już tyle kasy rodziców przez rok, że pewnie premia ministra by ledwie starczyła. A więc i dzieci i rodzice i trenerzy wiedzą, że nie trenują przyszłych mistrzów, więc wszyscy traktują to na luzie. Ale jeżdżąc trochę po świecie widać, że nawet u Czechów jest dużo lepiej, bo mają system szkolenia. Zawodnicy są lepsi od naszych. Zawody 12-latków są nawet na czarnych trasach! A u nas prosto, łatwo i przyjemnie. A potem oczekujemy mistrzów na olimpiadzie? Gubią okulary przed startem, zimno im przeszkadza lub późna, wczesna pora, zmrożona trasa lub rozmrożona. Po to się trenuje od małego, jeździ w różne miejsca, bierze udział w zawodach, żeby zdobyć doświadczenie i nie jęczeć, że znowu coś tam przeszkodziło. Ale przecież jak nasi olimpijczycy trenują za własną kasę, na zawody nie jeżdżą bo pzn nie da kasy i nie zgłosi to mamy sukces bo nasz alpejczyk na treningu był 60-ty, bo inni byli tam na zawodach, a on nie, bo narty miał za szybkie, bo lód był za szybki, bo zaliczał tyczki zamiast je omijać i milion innych powodów. A przed wyjazdem stoczył prawdziwą walkę o mozliwość wyjazdu, bo ci z pzn wymyślili że pojedzie inny zawodnik, który pewnie zajmie miejsce podobne go niego. Wow. A później jęczenie, że nie ma medali?
jesteś zalana żółcią,bo jesteś obarczona deficytem wiedzy.
Dzieci mają się bawić w sport,a nie uprawiać go,tym bardziej- jak piszesz - wyczynowo.
Nie obrażaj Czechów : " że nawet z Czechami nie jesteśmy w stanie wygrać ".
Pierwsze moje zdanie i cały Twój wywód mówi wszystko o Tobie.
Gó... prawda. Bawić to się można, ale NIGDY z takiej zabawy się mistrza nie doczekamy. Przyznając ci rację należałoby pozamykać wszystkie kluby sportowe. Jeśli ktoś chce coś osiągnąć w sporcie, to od dziecka musi być pot, krew i łzy. A potem siedzi taki na kanapie i hejtuje, że te darmozjady znowu przegrali, że na wycieczkę na koszt podatnika pojechali. Tylko zastanów się, któremu dziecku będzie się chciało bawić w sport, jeżeli nie będzie miało żadnego wzoru do podziwiania? I wtedy rodzic załatwi mu zwolnienie z wf-u i dochowa się zapasionego kaleki.
Masz się czego wstydzić, to fakt. Ale tak bywa, gdy rozumnej głowy brak.