Mówimy "Wenecja" - a w domyśle Mann. Mówimy "Mann", w domyśle - Wenecja i nieśmiertelna "Śmierć w Wenecji". "Wszystkie fakty zawarte w opowiadaniu - mówi Katia, żona pisarza, w "Moich nienapisanych wspomnieniach" - od sceny z człowiekiem na cmentarzu naprawdę się wydarzyły".
Tak więc wiosną 1911 r. Mannowie przypłynęli do grodu św. Marka z Dalmacji, a "na statku znajdował się rzeczywiście ów wystrojony i wyraźnie umalowany podstarzały fircyk, otoczony młodymi ludźmi, którzy hałasowali i błaznowali". W Hotelu des Bains na weneckim Lido zaś "zaraz pierwszego dnia zobaczyliśmy ową polską rodzinę, która dokładnie tak wyglądała, jak mój mąż ją opisał: te same trochę zbyt sztywno ubrane dziewczynki i ten sam czarujący, prześliczny mniej więcej 13-letni chłopiec w marynarskim ubraniu z otwartym kołnierzem i twarzową kokardą - od razu wpadł mojemu mężowi w oko".
Jak dziś wiemy, pierwowzorem Tadzia był najpewniej 11-letni wówczas Władzio Moes, syn warszawskiego bogatego przemysłowca. Mann - kontynuuje Katia - "poczuł natychmiast słabość do tego chłopca i zawsze obserwował go na plaży bawiącego się z rówieśnikami. Nie szedł za nim przez całą Wenecję - zastrzega przezornie pani Mann - co to, to nie, ale był nim zafascynowany i dość często o nim myślał". Co z tego zostało przetworzone w opowieść o nieszczęsnym Gustawie von Aschenbachu - czytaliśmy.
W 1932 r. Mann pisał do swoich dzieci Eriki i Klausa, bawiących znów na Lido, w tym samym hotelu: "Dla pewnych natur wiąże się z imieniem Wenecji jakaś nieuchwytna, z niczym nieporównywalna melancholia". Czyż nie przyprawia o melancholię to, że w ubiegłym roku w Wenecji królował także Mann? Michael Mann, reżyser kina akcji, przewodniczący jury filmowego festiwalu?
"Od wielu lat pływam z przyjaciółmi kanoe po krajach bałtyckich" - pisze Marek Bieńczyk w jednym ze szkiców składających się na "Książkę twarzy". - Nasz wybór wakacyjny jest prosty i banalny: im mniej człowieka, im mniej organizacji, tym lepiej. (...) Nie wyobrażamy już sobie regularnego jak niegdyś kajakowania w kraju; hipnoza pustki i odosobnienia jest zbyt silna. Na Północy, gdzie z kajaków przesiedliśmy się ostatecznie na kanoe, czujemy się jak na egzotycznym wygnaniu. Wydaje się nam, że w tych pustych przestrzeniach najskuteczniej uciekamy pod spód dziejów, własnych i światowych, że tutaj zakopujemy się w nieruchomym wiecznym trwaniu".
Ale nie tylko pradawny spokój znaleźć można w Pribałtyce: "Wylądowaliśmy w ciemnym lesie, lecz naprzeciw wioski. Rzeka była w tym miejscu co prawda dość szeroka, jednak czuliśmy na sobie baczne spojrzenia. (...) Ludność pędziła na brzegu bimber. Przez całą noc działy się tam niestworzone rzeczy, amok unosił się w powietrzu, poczuliśmy się niepewnie. Nad ranem przybiły do naszego brzegu łodzie; wyglądały we mgle jak czółna Indian. Pijane w sztok załogi wyszły z nich. Zapytali: 'Boicie się, co?'. Wręczyli butelki i zaraz odpłynęli, równie głośno i hucznie". "Tym - rzecze Bieńczyk - co najbardziej męczy mnie po powrocie do domu, jest utrata uważności. Podczas spływu wszystko widzi się nadwyraziście i wszystko nabiera znaczenia. (...) W domu rzeczy (...) stają się na powrót podrzędne, nieistotne, pojawiają się inne skale wartości i przez pierwsze tygodnie jest to nieznośne, wręcz depresyjne".
W Pornic nad Atlantykiem niedaleko ujścia Loary, kąpielisku znanym także ze średniowiecznego zamku i prehistorycznych megalitów, które miał za "kamienie druidyczne", wieszcz Jul gościł dwukrotnie: we wrześniu 1843 r. oraz lipcu i sierpniu rok później.
"Com ja uczuł, moja droga, spojrzawszy na ocean, tego Ci wyrazić nie mogę - pisał do matki po pierwszej wizycie. - Między tym morzem a mną jest tajemniczy jakiś związek, sympatia - i ta musi być prawdziwa, albowiem nigdy inne morza nie miały dla mnie podobnego uroku".
Nie tylko oceanem przejęty był wszakże Słowacki. I nie tylko dla niego do Pornic wrócił po roku, ku swemu zachwytowi, witany tam jak stary znajomy. "Wyjeżdżam znów nad ocean do Pornic i nie tyle dla zdrowia - pisał w czerwcu 1844 r. do Joanny Bobrowej - ile dla pewnego druidycznego monumentu, gdzie przeszłego roku zakląłem dawne cienie krwawych kapłanów. (...) Sądzę, że nie krwi chcą te duchy, ale chcą człowieka, który przez lat tysiące nawet miłością przelecieć umie i cienie bez imion przywołać".
W istocie - jak przypomina w "Słowackim. Encyklopedii" Jarosław Marek Rymkiewicz - wówczas, za drugiego pobytu w Pornic "prawdopodobnie napisana została, a przynajmniej zaczęta 'Genezis z Ducha'". Tam też ukazała się poecie "przy zachodzie słońca na kopcu druidycznym (...) postać sylficzna Druidessy" [czyli miejscowa dziewczynka pasąca krowę "dość chudą", wszystkie cytaty z listów do Bobrowej], którą uwiecznił w przepięknym wierszu "Do pastereczki siedzącej na druidów kamieniach w Pornic nad oceanem". Rymkiewicz, najpewniej słusznie, twierdzi, że wiersz ten należy do kilku najpiękniejszych, jakie Słowacki napisał.
Małżeństwo Bowlesów? Wiadomo, przede wszystkim, marokański Tanger, a także wojaże po Ameryce Środkowej i Południowej.
Bodaj najbardziej ekscentryczną podróżniczo-mieszkalną przygodą Bowlesów była ich własna miniaturowa wyspa Taprobane na Oceanie Indyjskim tuż u południowego wybrzeża Sri Lanki, w sąsiedztwie osady Weligama - tak blisko, że Paul często docierał tam wpław!
Wysepkę - skrawek lądu z willą w pięknym ogrodzie - zbudowaną w 1926 r. przez francuskiego hrabiego Paul zobaczył na zdjęciach w albumie swego brytyjskiego przyjaciela Davida Herberta, drugiego syna earla Pembroke, który był tam w dzieciństwie, w połowie lat 30. Bowles natychmiast się nią zainteresował.
Po raz pierwszy przyjechał na Cejlon, a potem na Taprobane z Antwerpii w 1949 r. Uwaga, dokonał tego polskim frachtowcem "Generał Walter". (To zresztą nie koniec tropów polskich: parę lat później - za osiem funtów! - Bowles popłynął do Bombaju z Hiszpanii na pokładzie "Stefana Batorego".) Od razu uparł się, by wysepkę odkupić od aktualnego właściciela. Czekał na to do 1952 r. Właściciel gotów był sprzedać wszystko za 6 tys. dol., a Bowles dostał akurat 5 tys. za prawa filmowe do "Pod osłoną nieba". Nie zastanawiał się długo.
Razem z Jane pojechali tam dopiero pod koniec 1954 r. Jane, wówczas już schorowana i rozdrażniona, nie zaakceptowała posiadłości. Jak pisze biografka Bowlesa Virginia Spencer Carr, Paul uprzedził ją wprawdzie o braku elektryczności, ale Jane nie mogła znieść nocnych wizyt stad nietoperzy o wielkich zębach. A także dziennych gości przeróżnego rodzaju oferujących swe towary i usługi (bo wyspa, jako się rzekło, była łatwo dostępna).
Bowlesowie spędzili tam ostatecznie kilka miesięcy, goszcząc m.in. Peggy Guggenheim. W 1956 r. Paul sprzedał Taprobane, zapewne nie bez żalu.
A dziś? Podobno niedawno bawiła tam Kylie Minogue.
Čapek w swych krajoznawczych wojażach, z których zdawał sprawę w felietonach dla "Lidovych Novin" zebranych w "Listach z podróży", od wody nie stronił. Jego towarzysz z wyprawy do Niderlandów František Langer tak wspominał wizytę nad Morzem Północnym: "Čapek, jak każdy Czech, musiał wleźć do morza, kiedy je tylko zobaczył, w dowolnych warunkach pogodowych". O morskich przygodach pisał jednak skąpo: "Mógł w relacjonującej podróż książce przynajmniej się pochwalić, że kąpał się w morzu, kiedy było zaledwie 10 st. ciepła, ale się nie pochwalił".
Bawiąc w Neapolu w 1923 r., sam Čapek nader wzruszająco skomentował swą powściągliwość w tej mierze: "A już szczególnie nie będę wam pisać o morzu; człowiek przyzwoity nie mówi o wdziękach swej, nawet jeśli tymczasowej, miłości".
Wymownie natomiast opisuje "oryginalny neapolitański lud": "Jakiś vetturino postanawia, że musisz jechać jego dorożką; no cóż, nie stawiaj oporu. Pół godziny jedzie obok ciebie i krzyczy, krzyczy, krzyczy; najpierw po włosku, nie rozumiesz, potem po francusku, niemiecku i na koniec drze się: 'Da, da, charaszo, gaspada, otto lire, acht, majher, mosje wera tu, tu kompri, otto lire, ser, ejt, ejt, ejt'. Wreszcie ulegasz (...) i kilka kroków przed celem wsiadasz (...); konik płoszy się, jego pan ściąga lejce i wrzeszczy, jakimś niepojętym cudem bierze ostry zakręt (...), lecisz w przepaść i ponownie do góry, w prawo i w lewo, polecasz duszę Bogu i - ecco! vetturino rozgląda się triumfalnie, jesteśmy bowiem na miejscu. '15 lirów, signore' - mówi z całkowitym spokojem. Dobrze, dajesz mu 8. 'I napiwek' - domaga się Jego Dorożkarska Mość. No cóż, dorzucasz lira; życie jest chyba tego warte. 'I jeszcze napiwek dla konia'".
"Na Hel trafiłem po raz pierwszy w dzieciństwie - mówi Andrzej Sosnowski, autor poematu "Esej o chmurach" i tomu "Sezon na Helu". - Najpierw bywałem w Juracie, a potem wiele razy w samym Helu, już w czasach pełnej dostępności półwyspu dla cywilów, czyli od lat 90. Zimą i latem. Odcinek Hel - Jurata to jedna z najpiękniejszych okolic nadmorskich w Polsce. 11 km plażą od strony otwartego morza. Po kilkuset metrach plaża jest już pusta. I są tam kruki, które pamiętają: kiedy wypatrzyliśmy je po raz pierwszy, gdzieś w połowie drogi do Juraty, na kolejne spacery zabieraliśmy dla nich jakąś przekąskę i w następnych latach byliśmy rozpoznawani. Kruki słyną z legendarnej pamięci, ale nie spodziewałem się, że będą się do nas zlatywać, widząc nas rok czy dwa później. Niewielkie stado, ale bardzo imponujące i widowiskowe.
Najbardziej spektakularne jednak są chmury i zjawiska pogodowe, bo ten maleńki półwysep z jednej strony ciągnie się wzdłuż Zatoki Puckiej, z drugiej, wzdłuż otwartego morza Zatoki Gdańskiej. Można więc godzinami patrzeć na chmury, na to, jak one z wielkim impetem nadciągają od strony lądu i pędzą przez zatokę, a potem zatrzymują się na krawędzi półwyspu i zatoka jest pod chmurami, i na przykład pada tam deszcz, a na półwyspie jest słońce - takie dziwności się tam dzieją ze względu na różnicę temperatur, jak sądzę, wody w zatoce i wody w morzu".
A wydany w Lublinie tom wierszy "Sezon na Helu" Sosnowski znalazł kiedyś w helskiej księgarni, wśród poświęconych półwyspowi książek turystycznych i historycznych. "Nie mam pojęcia, w jaki sposób tam trafił" - mówi poeta.
Tekst ukazał się w wakacyjnym numerze "Książek. Magazynu do Czytania". Oprócz tego w numerze m.in.:
Pełny spis treści najnowszego numeru kwartalnika w tym miejscu.
Wszystkie komentarze