Nietypowy pamiętnik z podróży do Afganistanu, na który składają się wspomnienia i zdjęcia Didiera Lefèvre'a oraz rysunki Emmanuela Guiberta. Połączenie oryginalne, a zarazem współgrające z treścią. Podczas gdy miękka kreska i orientalny klimat wprawiają w nastrój rodem z powieści przygodowej, czarno-białe zdjęcia wprowadzają typową dla reportażu bliskość ludzi i rzeczywistości. Uzmysławiają, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, oraz przypominają o często zapominanych, niewinnych ofiarach konfliktów zbrojnych - dzieciach i cywilach. A dzieje się to w otoczeniu majestatycznego piękna afgańskich gór. Umiejętne przeplatanie tragedii ze scenkami rodzajowymi oraz obserwacjami orientalnej codzienności sprawiają, że "Fotograf" nie przytłacza. Pozwala się zarówno przestraszyć, jak i zachwycić. Zachwycić zwłaszcza wtedy, kiedy trafi się na niektóre spośród z arcydzieł fotografii zamieszczonych w albumie. Didier odwiedził Afganistan podczas wojny z Sowietami w roku 1986, by udokumentować pracę Lekarzy bez Granic. Podróż przypłacił problemami zdrowotnymi i utratą 14 zębów. Z pomysłem zrobienia z tego komiksu kilkanaście lat później przyszedł do niego Guibert. Efekt był znakomity: nagroda na festiwalu w Angoulême, nagroda Eisnera w kategorii Best U.S. Edition of International Material, ćwierć miliona sprzedanych egzemplarzy w świecie frankofońskim i tłumaczenia na wiele języków. Najlepszy album, jaki ukazał się w 2013 roku w Polsce.
Debiutancki album Gradimira Smudji, uznanego już w środowisku twórcy z byłej Jugosławii, który zaczynał karierę od rysunków satyrycznych i karykatur dla prasy. Następnie parał się kopiowaniem obrazów francuskich impresjonistów i postimpresjonistów, aż wreszcie stworzył komiks. Połączenie bujnej wyobraźni i malarskiej pasji zrodziło "Vincenta i van Gogha" - ekstrawagancką i szaloną interpretację biografii holenderskiego malarza, wizualnie utrzymaną w duchu jego twórczości. Dopracowane w najdrobniejszych szczegółach kadry, wśród których nie brakuje małych dzieł sztuki, łączą się z zaskakującą i zabawną historią. Okazuje się, że van Gogh był nieudacznikiem pozbawionym talentu. W przypływie altruizmu uratował jednak wybitnego artystę... kota Vincenta, który jest autorem większości obrazów przypisywanych holenderskiemu postimpresjoniście. Przyjaźń z - jak przystało na kota i artystę - wielkim indywidualistą nie może należeć do łatwych. Malarstwo jako gra zespołowa - czemu nie?
Częściowo autobiograficzny, a częściowo publicystyczny album Chestera Browna pod względem wizualnym stanowi przeciwieństwo dzieła Gradimira Smudji. "Na własny koszt" to komiks czarno-biały i pozbawiony zbędnych szczegółów, a często nawet wizualnych form wyrazu emocji bohaterów utworu. Formalna prostota upodabnia go do prasowych ilustracji, ale treść nie pozwala oderwać się od lektury. Na okładce autor z niekrytą dumą mianuje się bywalcem burdeli i relacjonuje kilka lat swoich spotkań z prostytutkami. Poza publicystycznym i nie zawsze przekonującym wywodem na rzecz depenalizacji najstarszego zawodu świata Kanadyjczyk snuje znacznie bardziej interesujące rozważania nad naturą związków i sensem monogamii. Dochodzi do wniosku, że miłość to kulturowo uwarunkowana mrzonka, a związek jest zazwyczaj rodzajem prostytucji ze zbędnymi naddatkami w postaci zaangażowania emocjonalnego, które wraz z upływem czasu przekształca się w jałowe trwanie przy kimś z przyzwyczajenia i braku odwagi, by zmienić stan rzeczy. Mimo radykalnych poglądów autor umiejętnie okrasza swoje dzieło cynicznym i złośliwym, a czasem rozbrajającym szczerością poczuciem humoru, dzięki czemu "Na własny koszt" czyta się szalenie dobrze. Niezależnie od tego, czy jest się zwolennikiem, czy przeciwnikiem tez Chestera Browna.
Wspólne dzieło dwóch Francuzów: historyka i eksperta od spraw Bliskiego Wschodu Jean-Pierre'a Filiu oraz rysownika i scenarzysty Davida B., czyli Pierre'a-FrançoisaBeaucharda - autora znakomitych "Rycerzy świętego Wita" i współzałożyciela wydawnictwa L'Association. Część pierwsza zaczyna się symbolicznie - od czasów Gilgamesza. Następnie przez epokę krucjat oraz kolonialnych podbojów dociera do ery Eisenhowera. Skupia się jednak głównie na niespełna dwustu latach od końca XVIII do połowy XX wieku. "Najlepsi wrogowie" to nie tyle lekcja historii, ile rzetelny, a zarazem przeprowadzony z przymrużeniem oka i surrealistycznie ilustrowany wywód przybliżający wzajemne zależności między USA a krajami Bliskiego Wschodu z europejskimi mocarstwami kolonialnymi w tle. Władza nad regionem bogatym w ropę marzy się wszystkim stronom od stuleci. Dlatego nazywa się go zapalnym rejonem świata, ponieważ permanentne napięcie co jakiś czas prowadzi tam do konfliktów. Chociaż analizy ich przyczyn i skutków w komiksie są zazwyczaj pobieżne, a kontekst religijno-kulturowy często pozostaje w domyśle, to opowieść wciąga, a rysunki Davida B. rozbudzają wizualny apetyt w oczekiwaniu na drugą część.
Podobno żołnierze US Army kwitowali nieudane akcje słowem "fugazi", czyli akronimem zwrotów: fucked up, got ambushed, zipped in. Czyżby właśnie nazwa okazała się złym omenem dla legendarnego warszawskiego klubu? Przez 11 miesięcy, od stycznia do grudnia 1992 roku, w budynku po dawnym kinie WZ odbyło się ponad trzysta koncertów. Pierwszy raz w Warszawie wystąpiły takie zespoły jak Hey, Acid Drinkers czy Wilki; publiczność po raz pierwszy usłyszała również utwory Kultu z albumu "Tata Kazika". Zespół Vader w przerobionym na bar autobusie marki Jelcz umawiał pierwszą europejską trasę koncertową, a na scenie pojawiały się m.in. Maanam, Dżem, TSA, Armia, Oddział Zamknięty czy Lech Janerka. W klubie można było spotkać Marka Kotańskiego, Jurka Owsiaka, Grzegorza Miecugowa, Kubę Wojewódzkeigo, Czesława Niemena czy Tomasza Beksińskiego. A wszystko za sprawą kilku pasjonatów bez doświadczenia i znajomości, którzy nie wiedzieli, że się nie da, i dokonali niemożliwego. Jednym z nich był Waldemar Czapski, który opowiedział wszystko urodzonemu w 1991 roku Marcinowi Podolcowi, a ten przeniósł historię Fugazi Music Clubu na karty komiksu. W niebiesko-szarych, jakby wyrwanych ze snu barwach, w odrealnionych i posługujących się metaforami kadrach przedstawił zarówno atmosferę jedynego w swoim rodzaju miejsca, jak i lat 90. - wciąż bliskich, a zarazem już tak odległych. Czasów często wspominanych z sentymentem, chociaż jednocześnie nieco dzikich - co przyczyniło się do upadku świetnie prosperującego klubu. Klubu powracającego na chwilę w albumie Podolca, który sam nie może go pamiętać.
Wszystkie komentarze