To realizacja koncepcji jeszcze z czasów stanu wojennego, gdy dopiero kształtował się przyszły język architektury Stefana Kuryłowicza. Budowa toczyła się w dość wrogim otoczeniu pomiędzy gmachem partyjnej telewizji i partyjnego radia, a blokami w dużym stopniu zamieszkałymi przez szeregowych funkcjonariuszy resortów siłowych. Kuryłowicz tworzył projekt wspólnie z architektem Jakubem Wacławkiem (przy współpracy z Piotrem Kuczyńskim i Krzysztofem Idziorkiem).
W architekturze świątyni jak i samego zespołu klasztornego pobrzmiewają silne wątki postmodernistyczne. "Romańsko-gotycka" hala kościoła powstająca od 1985 r. sprawia wrażenie olbrzymiej lokomotywy, wyposażonej w "komin" i "zderzaki" sunącej w stronę budynku telewizji. Na tyłach gmachu - niczym wagony ciągną się niskie zabudowania klasztorne.
Taką formę budowli narzuciła niekorzystna działka, wąska i nieprawdopodobnie długa, z całą premedytacją przydzielona parafii przez ówczesne władze Warszawy. Kościół powstawał po 1985 do połowy kolejnej dekady.
Był pierwszym budynkiem Stefana Kuryłowicza, o którym pisałem na łamach "Architektury Muratora". To też jeden z pierwszych nowoczesnych obiektów przemysłowo-biurowych powstałych w Polsce po 1989 roku. Budowla składa się z trzech połączonych ze sobą obiektów: wzniesionej w głębi posesji, dużej części magazynowej, dostępnego od ulicy biurowca i przylegającego do niego aneksu mieszczącego sklep z magazynem podręcznym. Wyeksponowany środkowy sześcian dwupiętrowego biurowca nakrywa oryginalny wywinięty ku górze dach odwołujący się do architektury japońskiej. Koncepcja tarasu wejściowego i głównego holu była inspirowana lekkością czysto i syntetycznie definiowanych przestrzeni, co uznano za charakterystyczną cechę tradycyjnej i współczesnej architektury japońskiej.
Całość składa się z wyraźnie wyodrębnionej części mieszkalnej i pawilonu recepcyjnego, pełniącego funkcje reprezentacyjne. Część mieszkalną tworzy piętrowy wydłużony budynek, zwrócony fasadą w stronę ulicy, zgodnie z tradycją koreańską na południe. Na osi fasady stanął pawilon recepcyjny, wzniesiony na rzucie kwadratu. Jego forma budzi wyraźne skojarzenia z architekturą Dalekiego Wschodu. Budynek ma maskowaną drewnianym wykończeniem, lekką stalową konstrukcję wspartą na czterech stalowych słupach i podpierających wywinięty ku górze dach, szalowany od spodu drewnem świerkowym. Drewniany strop wsparty na stalowych słupach jest też główny akcentem architektury wnętrza pawilonu recepcyjnego. Polscy projektanci współczesnym językiem starali się oddać nastrój architektury koreańskiej, nie zapominając przy tym że jest to budynek warszawski. Dla architektów istotnymi cechami koreańskości pozostały prostota i respekt dla natury. Posiłkowano się tradycyjnymi proporcjami wyprowadzanymi z kwadratu i figur geometrycznych. Gra figur geometrycznych i nieco jak w dalekowschodniej filozofii wzajemnego dopełniania się przeciwieństw.
Biurowiec o ekstrawaganckich formach wciśnięto na niewielka działkę między ogromnymi, kamiennymi gmachami biurowymi z lat czterdziestych. Lokalizacja skłoniła projektantów do rzeźbiarskiego potraktowania bryły o fasadzie wychylającej się z pierzei, ale zarazem szanującej skalę i gabaryty ulicy. Komercyjna funkcja nie przeszkodziła projektantom w realizacji atrakcyjnych rozwiązań przestrzennych. Architekt i krytyk architektury Grzegorz Stiasny posłużył się sugestywną metaforą przyrównując budynek do "błyszczącego gada uwięzionego w klatce miejskiego kwartału, wznoszącego swój gruby ogon, a głowę z wysuniętym językiem wystawiającego groźnie na ulicę". Gruby ogon to schowana w głębi posesji część wieżowa budynku, głowa to wychylający się z fasady wykusz, zaś język to lekki stalowy balkon głęboko wysunięty nad chodnik.
Gładkie trawertynowe elewacje budynku tworzą jeden z najlepszych współczesnych narożników warszawskich. Gmach potraktowany jako nowoczesna kamienica biurowa z piętrami do wynajęcia, jest znakomicie wkomponowany w otoczenie i zdaje się przywracać ulicom ich pierzeje. Pomimo oryginalnych rozwiązań formalnych ujmuje umiar, zachwyca zaś staranne dopracowanie detalu i znakomite wykończenie elewacji. Popisem są tu stalowe schody na antresole w narożnym lokalu użytkowym w przyziemiu. Pomimo dość prostej konstrukcji wyróżniają się niezwykle skomplikowanym kształtem.
Gdy otwierano siedzibą pracowni architektonicznej APA Kuryłowicz na przyjęciu otwarciowym podano 'urbanistycznie' zaplanowane wędliny i mięsa, karp zamurowany w auszpiku, tort kanapkowy Hector, sałatki architekta i elewacje ze świeżych owoców. Prawdziwym bohaterem były jednak nie tyle ekstrawaganckie dania lecz budynek.
To była bodaj pierwsza w Polsce tak duża siedziba pracowni projektowej. Z zewnątrz sprawiała wrażenie nieco większej willi wpisująca się w niską zabudowę przedwojennej Saskiej Kępy, ale wnętrze zaskakiwało rozmiarami. Pięć kondygnacji, na nich biura architektoniczne, zaplecze socjalne, archiwum a nawet niewielka biblioteka. Parter służy reprezentacji. Gabinet szefa firmy Stefana Kuryłowicza zaskakiwał minimalizmem. Na całe jego urządzenie składało się oświetlenie, stół konferencyjny z krzesłami, komoda i "obraz".
Komoda to ciężki mebel z blachy wykonany zgodnie z sugestiami projektantów przez Pawła Gonnerta, zaś obraz tu ujęta blaszaną ramą surowa faktura betonu. Stefan Kuryłowicz tłumaczył mi wtedy, że u źródeł wielu rozwiązań tkwiło dążenie do minimalizacji. Fasada budynku to z kolei dwa nakładające się na siebie kwadraty z półkolistym zwieńczeniem ostatniej kondygnacji. Proporcje wyznaczono przy użyciu renesansowej zasady "złotego podziału".
Focus to gigantyczny biurowiec. Najnowocześniejszy ze wszystkich zrealizowanych w Polsce przed końcem 2000 roku. Gmach to ogromna niemal sześcienna, kilkunastokondygnacyjna kostka z gigantycznym atrium i przebitym pośrodku fasady, pierwszym warszawskim "mega - oknem". Na jego poziomie zaprojektowano ogród. Budowla ma wylewany, żelbetowy szkielet konstrukcyjny. Całość zaś składa się z czterech niezależnych ćwiartek z biurami do wynajęcia wokół wspólnego atrium. Fasadę o powierzchni sporej działki budowlanej tworzy trójwarstwowa, wentylowana ściana z zewnętrzna warstwą z przezroczystego szkła - umożliwiająca bardziej racjonalną gospodarkę energią cieplną i światłem.
Elewacje boczne i tylną obłożono błyszczącym, czarnym kamieniem i wzbogacono zaskakującymi z umiarem dawkowanymi detalami architektonicznymi w stylistyce high-tech. Ogromnej bryle lekkości nadaje gigantyczny gzyms w formie stalowego skrzydła. Budyek tak się podobał, że to w jego atrium zorganizowano m.in. finał wielkiego międzynarodowego konkursu architektonicznego na Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Tutaj też od razu wkroczyli filmowcy, a jednym z pierwszych zrealizowanych tu filmów była ciesząca się dużą popularnością komedia romantyczna "Tylko mnie kochaj"
Opisując przed laty architekturę tego budynku używaliśmy sugestywnych porównań do filmu Matrix. Chłodny, klarowny i wysoko zaawansowany technologicznie, jest odwrotnością wzniesionego w tym samym czasie przez JEMS-ów "ciepłego" gmachu Agory - siedziby "Gazety Wyborczej". Zaskakuje ascezą szkła, betonu i metalu oswajanych przez pracowników urządzających szklane klatki biurowe - zgodnie z własnymi, dość zachowawczymi oczekiwaniami estetycznymi. Wieczorem budynek zdaje się odrywać od ziemi dzięki wolnemu przyziemiu, wyniesionemu na słupach i całkowicie przeszklonemu.
Sercem gmachu jest ogromne atrium o nastroju nadawanym przez powielające się w nieskończoność elementy metalowych balustrad i głęboką czerń granitowej posadzki. Jej chłodu nie równoważą delikatne aplikacje z drewna. Siedziba lotu byłą pierwszym w Polsce budynkiem o wszystkich elewacjach w postaci podwójnej ?skóry? ze szkła. Była też budynkiem, w której widać było fascynację Stefana Kuryłowicza lotnictwem i samolotami. W tym znaczeniu dziś na budynek można patrzeć jak na swego rodzaju epitafium architekta, któremu miłość do latania przyniosła śmierć.
Projektowanie domów mieszkalnych jest trudniejsze od tworzenia biurowców czy obiektów przemysłowych - przekonywał mnie Stefan Kuryłowicz. Miało to miejsce jeszcze przed tym zanim stał się współautorem całych zespołów mieszkaniowych w warszawskim Eko Parku czy Mariny-Mokotów. Eko Park to chyba wciąż najciekawszy architektonicznie fragment nowej zabudowy mieszkaniowej w Warszawie. Został w ciągu kilku lat konsekwentnie zabudowany zgodnie z planem urbanistycznym Stefana Kuryłowicza. Nie można Eko Parku nazwać dzielnicą, czy osiedlem. To raczej zespół kolonii mieszkaniowych złożonych z kilkudziesięciu bloków.
Jeszcze u zarania XXI w. rozciągało się tu pole uprawne, pełne rozsad Miejskiego Przedsiębiorstwa Robót Ogrodowych. Środek kompleksu przecina aleja starych drzew. Poszczególnie budynki bądź kwartały projektowali różni architekci. Dziełem pracowni Stefana Kuryłowicza jest zespól przy ul Biały Kamień 7. Powstał w latach 2000-2002. Bloki frontowe z podcieniem od ulicy, i sklepami na parterze tworzą pierzeję ulicy. Podcień jest wspólny dla całej pierzei. Ustawione za nimi, prostopadle, wolnostojące bloki dosłownie toną w ogrodach. Przestrzeń ta może kojarzyć się z najlepszymi zespołami mieszkaniowymi lat 20 i 30 czy lat tuz powojennych. Z ta jednak różnicą, ze tamte osiedla miały zapewnić tanie mieszkania. Eko Park to zaś realizacja komercyjna, obliczona na sukces finansowej i jak na ówczesne polskie warunki bardzo luksusowa.
Marina Mokotów na warszawskim Rakowcu stała się miastem w mieście. Nowa dzielnicą powstałą na surowym korzeniu, w miejscu gdzie do niedawna rozciągały się pola uprawiane przez studentów jednej z warszawskich uczelni. Marina Mokotów odwróciła się jednak od otaczającej ją zabudowy, nie wtopiła w tkankę miejską. Jest tworem autonomicznym, znanym jedynie jej mieszkańcom. Z własnymi ulicami, których nieoficjalne, prywatne nazwy niejednokrotnie powtarzają się z historycznymi nazwami warszawskich ulicą i z własnym centrum wyznaczanym przez sztuczne jezioro pośrodku. (Swoistym curiosum jest wspólny adres dla całej dzielnicy - Racławicka 107!)
Ten dziwaczny twór urbanistyczny, tworzący świat równie sztuczny co anty miasta wyczarowane przez architektów pod dachami centrów handlowych jest pilnie strzeżony i ogrodzony od pobliskiej zabudowy: wałem obronnym, pasem nieprzebytych chaszczy i płotem o długości kilku kilometrów. Będzie tu można mieszkać pod ścisłym nadzorem kamer przemysłowych, armii ochroniarzy i nie mieć pojęcia od życiu Warszawy.
Pomimo swoistej alienacji architektura Mariny Mokotów jest mocno wpisana w stylistykę warszawskiego neomodernizmu. Zabudowa jest uszeregowana w sposób ściśle hierarchiczny. Od dużych, wielorodzinnych bloków ustawionych w prostokąt wokół sztucznego jeziora po prostokątną siatkę ulic zabudowaną kilkurodzinnymi willami miejskimi po domy jednorodzinne. I choć układ urbanistyczny nie zrealizowanej jeszcze w pełni części willowej jest dość sztywny, ale daleki od ambitnych poszukiwań przestrzennych to całość poddana jest ścisłym regułom urbanistycznym i architektonicznych. Panuje tu zatem ład przestrzenny, a architektura jest zharmonizowana i nie tworzy dysonansów.
Gdy w 2003 r. "Gazeta Stołeczna" współorganizowała konkurs na najpiękniejszy nowy budynek stolicy czytelnicy uznali za taki tańczący wieżowiec wzniesiony w miejscu dawnego pawilonu Orbisu na rogu Marszałkowskiej i Królewskiej. Ten niewysoki wysokościowiec był popisem współczesnych możliwości technologicznych. Jego elewacje wygięte w dwóch płaszczyznach zostały zaprojektowane dzięki wprowadzanych wtedy na dużą skalę nowym, komputerowym programom architektonicznym. Zastosowaniu zaawansowanych programów komputerowych.
Elewacje, tego niewysokiego biurowca obłożono gładkimi niczym skóra, płytami trawertynu, przy czym każda z płyt ma indywidualne rozmiary i własne miejsce przewidziane przez komputer. Charakterystycznym rozwiązaniem jest kilkukondygnacyjne, megaokno wycięte w górnej partii wieży, z której rozciągają się fantastyczne widoki na zieleń sąsiedniego Ogrodu Saskiego. Przypomnijmy, że temat falującej ściany został podjęty przez Kuryłowicza kilka alt później w budynku Prosta Tower.
- Co on mi zrobił! ? żaliła mi się Halina Skibniewska, najwybitniejsza architekta polska czasów PRL-u narzekając na realizację pracowni Stefana Kuryłowicza, która wyrosła tuż za jej oknami. Biurowiec firmy Wolf Immobilien należącej do krakowskiej rodziny Likusów powstał w granicy jej ogródka przy ulicy Francesco Nullo. Czarna ściana budynku zasłoniła widok z jej okien. Jednak Wolf Nullo to budynek kameralny, a ściana stała się tłem dla pnącej się po niej roślinności.
Kompleks mieszkalny Menolly powstał w miejscu rozebranych zabudowań elektrowni na Powiślu. Architektura osiedla nie ogranicza się do pełnego elegancji ukształtowania elewacji. To też równie staranne zagospodarowanie niemal całego kwartału zabudowy, tworzenie kameralnych przestrzeni między blokami, wreszcie gra w miasto poprzez zróżnicowanie brył poszczególnych skrzydeł budynków i pozbawiony arogancji dialog z otoczeniem.
W sąsiedztwie ikonicznych budowli takich jak Biblioteka UW oraz Centrum Nauki Kopernik architektura kompleksu mieszkalnego ujmuje nieomal neutralnym spokojem. W żadnym wypadku nie stara się konkurować z ikonami z sąsiedztwa. Raczej stanowi dla nich tło. Jest to jednak tło wysokiej jakości, nie tylko starannie zaprojektowane ale też wykończone z użyciem najlepszych materiałów. Wszystko zaś nosi cechy, tak typowej dla temperamentu twórczego Kuryłowicza, chłodnej elegancji.
Cały kompleks złożony jest z dwóch niezależnych od siebie budynków. Pierwszy ciągnie się wzdłuż Wybrzeża Kościuszkowskiego i składa się jakby z pięciu segmentów. Drugie skrzyło stanowi rodzaj długiej, wewnętrznej oficyny i ma rzut zbliżony do grzebienia. Kompleks Menolly to przede wszystkim mieszkania na sprzedaż. Mają proste układy, są ustawne i widne nawet na parterach wewnętrznych skrzydeł stanowiących współczesny wariant oficyny. Z każdego okna wychodzącego na wnętrze kompleksu widać starannie zaprojektowaną zieleń.
Budynek można chyba uznać za rodzaj nowoczesnej biurowej kamienicy - plomby, która wypełniła nie zabudowany od lat 70 XX w. narożnik Marszałkowskiej i Żurawiej. Uwagę zwraca elewacja od Żurawiej To gra układu okien, kamiennego detalu i zabawa w architekturę, która staje się grafiką.
Zupełnie jak w projektach modernistów lat 50 i 60 XX wieku. Można dać się urzec erudycji projektantów, zabawiać w doszukiwanie inspiracji, aluzji do sztuki XX stulecia. Gorzej prezentuje się ślepa ściana szczytowa od strony Nowogrodzkiej, choć architekci zamaskowali ją szarymi panelami. Budynek wyróżnia imponujące atrium z lokalami do wynajęcia. Pierwsze takie przy Marszałkowskiej.
W atmosferze wystylizowanego, pełnego chłodu wnętrza jest coś z surowości architektury neoklasycyzmu lat 30, coś z nastroju brutalizmu lat 70. Gdy wznoszono biurowiec miałem nadzieję, że stanie się on motorem do sanacji ulicy Marszałkowskiej. Niestety tak się nie stało. Marszałkowska na odcinku od Alej Jerozolimskich po Plac Konstytucji to dziś - w dużym stopniu z winy miasta - trup. Sam zaś biurowiec Wolff Imobillen, pomimo ogromnego potencjały ma praktycznie niewykorzystane partery.
To jeden z najdziwniejszych wieżowców warszawskich. Jest przyklejony do najpaskudniejszego warszawskiego mrówkowca wszech czasów - "Łuckiej City" firmy JW. Construction, choć między obydwoma budynkami jest dylatacja. Zasłania jednak ścianę szczytowa mrówkowca.
Południowa elewacja wieżowca przypomina sfalowaną kolczugę o romboidalnych oczkach. Dwa oczka puściły. Ściana pełni wprawdzie funkcje konstrukcyjna ale tak naprawdę to dopiero za nią znalazła się właściwa, szklana skóra wieżowca. Kontrast eteryczne szklanej ściany i masywnej struktury z betonu uderza ekspresją.
Boczne elewacje są już bardziej konwencjonalne. W środku na 19 piętrach znajdują się biura do wynajęcia. Z ulicy nie widać tego co pod ziemią. A znalazło się tam, aż pięć pięter garażu, którego dno jest niżej niż tunel linii metra biegnący pod ulica Prostą. Gdy tuż obok wyrośnie budowany obecnie wysokościowiec firmy Skanska przy Rondzie Daszyńskiego, zaś po drugiej, wschodniej stronie wysokościowiec Mennicy budynek stanie się atrakcyjnym ożywieniem nowej, "podniebnej" pierzei ulicy Prostej.
Budowę ukończono tuż po tragicznej śmierci Stefana Kuryłowicza i Jacka Syropińskigo, dwóch spośród trójki głównych projektantów. Jak opowiadała mi współprojektantka Magdalena Rostowska architektura centrum z założenia miała być spokojna, współtworzyć harmonię i unikać atakowania dodatkowymi bodźcami pacjentów przybywających na badania okresowe.
To założenie udało się. Pawilon nie epatuje architekturą. Zaprojektowany został z empatią, zrozumieniem potrzeb psychicznych przyszłych pacjentów, a wiele drobnych rozwiązań funkcjonalnych wynika z wieloletnich doświadczeń zespołu Centrum Onkologii na Ursynowie. W efekcie, ten stosunkowo niewielki budynek zdaje się wytyczać kierunek zmian architektury służby zdrowia w Polsce, która wciąż w ogromnej większości wymaga radykalnej modernizacji.
Wnętrza są przyjazne. Koją stres i nie kojarzą się ze szpitalem. Architektura zewnętrza budynku dobrze też wpisuje się w kompleks zabudowań Centrum Onkologii, stanowiącego zespół budynków o prostych, pudełkowatych formach, połączonych parterowymi łącznikami, z zaniedbanymi atriami i dekorowanych tu i ówdzie mało porywającymi elementami z ceramiki. Wyraźnie widać jednak różnicę w klasie architektury pomiędzy nowym pawilonem a starymi zabudowaniami. Nowy budynek ma dobrze uchwycone proporcje a elewacje ożywia graficzny układ okien i płaszczyzn ścian wyłożonych szarymi panelami ze szkła.
Wzniesiony częściowo w miejscu dawnego pawilonu Chemii, na parkingu przy Brackiej pomiędzy Nowogrodzką a Alejami Jerozolimskimi odtworzył ciasną tkankę tradycyjnego miasta ? budząc jednocześnie wielkie protesty mieszkańców sąsiednich domów i urbanistów. Budynek stanął bowiem zaledwie kilka metrów od okien bloku z lat 1958-1959 [projekt Jan Bogusławski, Bohdan Gnieniewski] i zasłonił okna kilkudziesięciu mieszkań.
Arogancka lokalizacja - to największy zarzut w stosunku do architektury budynku. Gdyby budynek powstał w innym miejscu byłby zapewne chwalony. Wolff Bracka o obłych narożnikach z jednej strony zdaje się być kontynuacja kształtowania bryły podjętego w kieszonkowym biurowcu Wolff Nullo. Z drugiej wyraźnie wchodzi w dialog z architekturą pobliskiego CDT-u. (proj. Zbigniew Ihnatowicz, Jerzy Romański 1948-1951) Obydwa domy towarowe obłościami zdają się ślizgać w przestrzeni miejskiej. Vitkac ma w bryle coś z estetyki CDT-u.
To już jednak inne myślenie o domach handlowych, które co najmniej od lat 60 XX w. obchodzą się bez okien. Stąd bryła Vitkaca przy Brackiej jest praktycznie bezokienna. Szkło pojawia się incydentalnie. W projektowanych przez pracownię Kuryłowicza domach mieszkalnych rytm elewacji wprowadzają układy okien, balustrad balkonowych powtarzające się partie ścian - ukształtowanych niczym różnej wielkości prefabrykaty z fabryk domów. Zbliżony efekt oglądamy w elewacjach Domu handlowego Vitkac. Tu rytm nadają powtarzające się prostokątne partie ścian obłożonych kamieniem. Rozdzielonych wąskimi szczelinami.
Byłby chyba najpiękniejszym współcześnie wzniesiony wieżowcem warszawskim, gdyby nie to, ze wystaje ponad dach Belwederu oglądanego z Parku Łazienkowskiego. Budynek projektował Stefan Kuryłowicz, ale otwarty on został już dwa lata po śmierci architekta. Górująca nad nim 21 piętrowa (90 metrowa) wieża już od wieli wielu miesięcy jest głównym akcentem urbanistycznym tej części miasta.
O ile razi ona oglądana z Łazienek to w perspektywie Puławskiej, Waryńskiego, Polnej czy Spacerowej stanowi znakomita dominantę. Na projekt budynku rozpisano konkurs. (w pracowni projekt realizowano pod kierunkiem Jacka Świderskiego, że współpracownikami) Budynek to kompleks handlowy złożony z 21 piętrowej wieży, i dwóch sześciokondygnacyjnych budynków miedzy którymi znalazła się galeria handlowa zaprojektowana w formie trzech zbiegających się ze sobą ulic.
Chyba najbardziej eleganckie takie miejsce w stolicy. Architektura wnętrza jest klarowna, wręcz minimalistyczna operująca gównie graficznymi efektami, jednak starannie wykończona z użyciem szlachetnych materiałów. Zdaniem projektantów to pierwszy w Warszawie pasaż handlowy w formie ulicy od czasu budowy w 1910 r. Galerii Luxenburga przy Senatorskiej. Sama wieża ujmuje logiką konstrukcji. Wnętrze to żelbetowy tron windowy. Funkcję konstrukcyjną tworzy też logiczna struktura żelbetowej ściany zewnętrznej. Dzięki takiemu rozwiązaniu na piętrach nie ma żadnych podpór. Są to wnętrza jednoprzestrzenne, które można dowolnie kształtować.
Wszystkie komentarze