Czy wiecie, że aż dziewięć osób na dziesięć pamięta ze szczegółami swój pierwszy namiętny pocałunek? Odkrył to psycholog John Bohannon z Uniwersytetu Butlera. Spośród blisko pół tysiąca ankietowanych przez niego osób większość lepiej pamiętała swój pierwszy pocałunek niż... stosunek. I to niezależnie, jak dużo upłynęło od tego czasu. Dotyczy to też kobiet - utrata dziewictwa nie zapisuje się wyraźniej w ich pamięci niż to pierwsze, romantyczne zetknięcie ust.
Co takiego dzieje się z nami, w naszych głowach, że te ustne doświadczenia aż tak bardzo zapadają w pamięć? Okazuje się, że coś zaczyna się dziać, zanim jeszcze przejdziemy do rzeczy - już w momencie, kiedy dwie osoby siadają naprzeciw siebie w intymnej bliskości. Arthur Aron z Uniwersytetu Nowojorskiego zapraszał nieznajomych i łączył ich w pary, kobietę z mężczyzną sadzał obok siebie i prosił, żeby przez półtorej godziny rozmawiali na intymne tematy. Na koniec mieli zamilknąć i przez cztery minuty tylko patrzeć sobie prosto w oczy. Wielu z badanych wyznawało, iż po takim spotkaniu poczuło do ledwie co poznanego partnera przypływ głębokich, ciepłych uczuć. Dwie pary nawet pobrały się w ciągu pół roku od zakończenia eksperymentu.
Kiedy już siła bliskości i hipnotycznego spojrzenia zrobią swoje, usta zaczną się do siebie zbliżać. Onur Güntürkün z Uniwersytetu Ruhry w Bochum swego czasu raportował w ''Nature'', że dwie trzecie z nas podczas pocałunku przechyla głowę w prawo (ważne, by w tym samym kierunku, bo inaczej można nabić sobie guza). Naukowiec prowadził obserwacje w parkach, na dworcach, lotniskach w Niemczech, Turcji i USA. Tej preferencji najpewniej nabieramy w niemowlęctwie, bo inne badania wskazują, że 80 proc., tuląc dziecko, opiera jego głowę na swym lewym ramieniu. Niemowlę szukając piersi, musi więc przekręcić głowę na prawo. Według niektórych hipotez to właśnie wspomnienia karmienia i ssania piersi są przyczyną, dla której w dorosłym życiu znowu szukamy ustami podobnych, przyjemnych doświadczeń. Słynny brytyjski zoolog Desmond Morris ma jeszcze inną teorię - jego zdaniem nabrzmiałe i czerwone usta stały się niejako zastępczym sygnałem seksualnym, kiedy tę rolę u ludzi przestały odgrywać skrywane genitalia.
Ale wróćmy do pocałunku, bo usta właśnie się zetknęły. To uruchamia szereg fizjologicznych zmian wskazujących na to, że organizm podejmuje nie byle jaki wysiłek. Puls przyspiesza, źrenice się rozszerzają (co może być przyczyną, iż niektórzy z nas zamykają wtedy oczy), oddech staje się głębszy i nieregularny, pojawia się rumieniec na policzkach. Rozszerzają się naczynia krwionośne - więcej krwi i tlenu jest pompowane do mózgu. Aż pięć z 12 nerwów czaszkowych, które zbierają zmysłowe wrażenia w obrębie głowy, jest zajętych podczas miłosnego pocałunku. Rzecz jasna, najwięcej sygnałów wysyłają do mózgu usta gęsto pokryte zakończeniami nerwowymi. Obszar kory czuciowej, który obsługuje wrażenia z ust, jest nawet większy niż dla genitaliów! W londyńskim Muzeum Historii Naturalnej stoi postać ''zmysłowego karzełka'' - to człowiek, ale w takim kształcie, w jakim go ''widzi'' jego własna kora mózgowa. Wszystko w nim jest maleńkie, nie wyłączając penisa, oprócz nienaturalnie olbrzymich dłoni oraz wielkich, wydatnych ust i języka. Sygnały nerwowe biegną do układu limbicznego starej ewolucyjnie struktury, gdzie rodzą się emocje - także miłość, namiętność, pożądanie. Podkręcona zostaje produkcja neuroprzekaźników i hormonów. Wydzielają się endorfiny zwane hormonem szczęścia, które wprawiają nas w stan euforii. Jesteśmy na haju.
Jednym z ważniejszych neuroprzekaźników pompowanych w tym czasie do mózgu jest dopamina. Ona pobudza nasz układ nagrody, dzięki któremu czujemy błogość i przyjemność, kiedy zaspokajamy jakąś potrzebę. Wywołuje uniesienie i pożądanie, zniewala, działa jak narkotyk - niektórych wprost uzależnia od kolejnych namiętnych romansów i nowych pocałunków. Dopamina działa ramię w ramię z oksytocyną, która wzmacnia uczucie przywiązania, a także serotoniną. Ta ostatnia podobnie jak dopamina może pobudzić obsesyjne myśli i uczucia wobec partnera - poziom serotoniny u zakochanych bywa czasem porównywalny ze stężeniem tego związku u cierpiących na nerwicę natręctw. Wreszcie mózg wysyła sygnał do gruczołu wydzielającego adrenalinę, która przyspiesza bicie serca, zmniejsza stres i pcha nas do jeszcze bliższego fizycznego kontaktu.
Badania pokazują, że mężczyźni preferują odważniejsze pocałunki - bardziej głębokie, penetrujące i wilgotne. Kobiety przeciwnie, wolą mniej śliny i języka. Jedna z hipotez mówi, że przyczyna leży w głównym męskim hormonie - testosteronie. Choć panowie produkują go dużo więcej, to panie są na niego bardziej wrażliwe. Testosteron wzmaga ich libido. Przekazanie go wraz ze śliną, nawet odrobiny, wydaje się więc niezłą miłosną strategią. Może nie zadziała tak od razu, po jednym pocałunku, ale efekt wielu może się z tygodnia na tydzień kumulować, a wtedy... Taki plan ma jednak szansę powodzenia tylko wtedy, kiedy ten pierwszy pocałunek się uda. A to nie jest wcale pewne. Według niedawnych badań aż 59 proc. mężczyzn i 66 proc. kobiet rezygnuje z obiecującego partnera po pierwszym zetknięciu z jego ustami. Dlaczego?
Tym razem podejrzenie padło na zapach. Wokół nosa, na twarzy i szyi znajduje się duże zagęszczenie gruczołów łojowych, a wydzielana przez nie substancja zawiera naszą unikalną chemiczną woń. Pocałunek to najlepsza okazja, by z bliska powąchać partnera. Z niezwykłego eksperymentu przeprowadzonego przez szwajcarskiego biologa Calusa Wedekinda w 1995 r. wynika, że kobiety w sposób nieuświadomiony potrafią wyczuć, który z parterów ma najlepszy garnitur genów. Chodzi o geny zgodności tkankowej (tzw. MHS). Zawierają one przepis na białka wystające z powierzchni komórek, dzięki którym układ odpornościowy odróżnia swoje komórki od obcych. Im bardziej różnorodne są te powierzchniowe białka, tym łatwiejsze zadanie ma nasza wewnętrzna ochrona. Tym trudniej pomylić jej intruza z własnymi komórkami. Dlatego dla dziecka jest lepiej, kiedy dziedziczy od rodziców jak najbardziej różnorodne geny MHS. Prof. Wedekind podsuwał kobietom koszule, w których przez dwa dni chodzili mężczyźni. Okazało się, że paniom najprzyjemniej pachnieli ci panowie, którzy mieli najbardziej różniący się od nich zestaw genów (wyjątkiem były kobiety biorące pigułki antykoncepcyjne - ich węchowa intuicja ulega zaburzeniu). Pięć lat temu jedna z kolejnych wersji tego doświadczenia (przeprowadzona na Uniwersytecie Nowego Meksyku) wykazała, że różnica w genach MHS między partnerami przekłada się również na większe zadowolenie czerpane z seksu. Jeden niewinny pocałunek, a tyle może w naszym życiu zmienić.
Tekst o całowaniu, jak żaden inny, można byłoby rozpocząć od ''już starożytni Rzymianie''. To dzięki nim ta sztuka rozprzestrzeniła się po świecie. Grecy nie byli fanami całowana - u Homera nie znajdziemy miłosnych pocałunków. Jeśli już, to mające wyrażać szacunek, podległość czy pozdrowienie. Chrześcijaństwo miało z tym kłopot, i to wcale nie z powodu judaszowego pocałunku. Św. Paweł pisał do wiernych, by pozdrawiali się ''świętym pocałunkiem'', co przerodziło się w ''pocałunek pokoju'' w czasie nabożeństw. Ale przeważyły obawy, że to może zajść za daleko, więc najpierw rozdzielono w kościołach mężczyzn od kobiet, a z czasem pocałunek zmienił się w ''znak pokoju''. Kiedy nadeszła epoka wielkich odkryć i Europejczycy zaczęli poznawać inne kultury, okazało się, że nie wszędzie się całują. Brytyjski podróżnik William Winwood Reade, który przemierzał Afrykę w drugiej połowie XIX w., opisał, jak zakochał się w pewnej afrykańskiej księżniczce, miesiącami zabiegał o jej względy, a kiedy wreszcie odważył się ją pocałować, przerażona dziewczyna uciekła z krzykiem. Myślała, że zabiera się do jej skonsumowania. Całowania nie znali też mieszkańcy Wysp Cooka na Pacyfiku, choć tamtejsza młodzież tworzyła chyba najbardziej seksualnie aktywną kulturę świata (według antropologa Donalda Marshalla mieli średnio 21 orgazmów tygodniowo, i to bez jednego pocałunku). Ale nie ma co daleko szukać - w XIX w. także Finowie nie byli zainteresowani całowaniem, uważali to za czynność obsceniczną, choć nie mieli problemu ze wspólną kąpielą i sauną nago. Tam, gdzie nie stykano ust, intymność i bliskość także wyrażano poprzez zbliżenia, choć w innej formie - głaskanie, lizanie, pocieranie, szczypanie. Jeden z ekstremalnych objawów namiętności opisał antropolog Bronisław Malinowski - mieszkańcy wysp trobriandzkich w chwilach miłosnego zbliżenia mieli zwyczaj kąsania się po... rzęsach.
Sheril Kirshenbaum jest biologiem i pisarką. Pierwszy raz pisała o tym, co nauka ma do powiedzenia na temat całowania, przed walentynkami 2008 r. w blogu magazynu ''Discovery''. Nie spodziewała się, że jej krótki wpis wzbudzi aż takie zainteresowanie, otrzymała tysiące komentarzy i pytań. Stąd pomysł, by w następnym roku zorganizować panel dyskusyjny na temat całowania na corocznym zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Krzewienia Nauki (AAAS), a także wydać niezwykle interesującą książkę ''Science of Kissing'' (wyd. Grand Central Publishing, Nowy Jork, 2011). Z niej korzystałem, pisząc dramat o pocałunkologii.
Wszystkie komentarze