Około 20 osadzonych codziennie rano na dziedzińcu więzienia w miejscowości Florence w Arizonie rozpoczyna pielęgnację koni. To wybrańcy, którzy trafili do programu adaptacji dzikich mustangów.
Więźniowie - wielu z nich ma za sobą brutalną przeszłość - delikatnie przyzwyczajają mustangi do ludzkiego dotyku, usuwają im błoto z kopyt i poprawiają popręgi.
Konie, które zaledwie kilka tygodni wcześniej włóczyły się wolne, w większości akceptują swój nowy los. Zarówno mężczyźni, jak i konie uczą się nowego życia za płotem.
Dzięki temu więźniowie zyskują nowe umiejętności przydatne po wyjściu na wolność, a straż graniczna niedrogie, ale zwinne konie pomocne w patrolowaniu rozległego terenu.
Brian Tierce, który odsiedział około pięciu lat ze swojego siedmioletniego wyroku (skazany za przemoc domową i napad), dzięki koniom odnalazł w sobie cierpliwość, wytrwałość, dobroć, zrozumienie - cechy, o które siebie nie podejrzewał.
"Muszę nauczyć się kompromisu, w przeciwnym razie nigdy nie wykonam tej pracy do końca".
Przynajmniej 80 procent składającej się z 400 koni stajni straży granicznej pochodzi z więziennych programów szkoleniowych w Arizonie, Kolorado, Kansas i Nevadzie.
Konie świetnie się sprawdzają w patrolowaniu pagórkowatych i rozległych odcinków granicy z Meksykiem, gdzie często dochodzi do nielegalnego przekraczania granicy i handlu narkotykami.
Cena za przygotowanego do jazdy konia waha się od 500 do 800 dolarów.
Według rzecznika Biura Gospodarowania Ziemią Jasona Luttermana na zachodzie USA wolno żyje nawet 55 tysięcy mustangów. To ponaddwukrotnie więcej, niż może wyżywić ten teren. Konie, które nie trafią do programów adopcyjnych, czeka niepewna przyszłość.
W więzieniu w miasteczku Florence, oddalonym od granicy z Meksykiem o 225 km, więźniowie już przed świtem zaczynają trening z końmi. Pracują z nimi przez cały dzień pod czujnym okiem Randy'ego Helma (na zdjęciu z lewej), ranczera w trzecim pokoleniu, byłego oficera narkotykowego, który nadzoruje program.
W szkoleniu trwającym od czterech do sześciu miesięcy konie przyzwyczajają się do siodła i uzd, uczą się reagować na polecenia do kłusa i galopu oraz trenują pracę nóg, która przyda im się na nierównym, pustynnym terenie wzdłuż granicy.
Helm, uczy ludzi, jak nie "złamać" koni, tylko je "ułożyć". Szkolenie opiera się na metodzie małych kroków i równoczesnym nagradzaniu koni za dobre zachowanie. Każdy więzień, który podniesie rękę na konia, wylatuje z programu.
"To bardziej działa na nas niż na nich" - mówi Rick Kline, który odsiedział pięć lat z siedmioletniego wyroku za kradzież samochodów. Ma nadzieję, że kiedy wyjdzie z więzienia, tę umiejętność zachowania spokoju zastosuje do wychowania swoich dzieci.
Większość więźniów, którzy chcą się dostać do programu, nie ma doświadczenia w pracy z końmi, ale Helm chwali sobie tę sytuację, ponieważ uważa, że ich niewiedza sprawia, że są bardziej łagodni wobec zwierząt.
Florence rozpoczęło swój program szkolenia koni w 2012 roku. I choć jest zbyt wcześnie, by ocenić skutki długoterminowe dla uczestniczących w nim więźniów, to z 50 osadzonych, którzy trafili do programu i odbyli już swoją karę, żaden nie wrócił za kraty. Tymczasem średnia stopa recydywy w ciągu pierwszych trzech lat wynosi aż 68 proc.
Zdaniem Helma udział w programie skutecznie odmienia więźniów. "Wielu z nich tak naprawdę nigdy nie było związanych z drugą osobą, nie mówiąc już o bliskim kontakcie ze zwierzęciem. To bardzo interesujące: obserwować jak życie tych facetów się zmienia".
Program adopcyjny koni amerykańskiej straży granicznej jest również odpowiedzią na wysiłki rządu USA, by powstrzymać rosnącą populację mustangów. Federalna ustawa uchwalona w 1971 roku zobowiązuje Biuro Gospodarowania Ziemią (Bureau of Land Management - BLM) do zapewnienia ochrony oraz dostępu do pożywienia i wody dzikim koniom i osłom na amerykańskim Zachodzie.
Jednak rosnące koszty uzyskiwania siana i równocześnie mniejsze zapotrzebowanie na mustangi powoduje, że BLM do programu adopcyjnego kieruje rocznie zaledwie 2 tysiące zwierząt, choć liczba koni, które można schwytać, jest znacznie większa.
Jeszcze piętnaście lat temu te liczby były bardziej imponujące: BLM łapało rocznie ponad 10 tys. mustangów, a około 6 tys. z nich znajdowało nowy dom.
Amerykańska straż graniczna jest największym pojedynczym nabywcą mustangów do programów adopcyjnych, w których biorą udział skazani.
- Na patrolu naprawdę czujemy się jak na Dzikim Zachodzie - mówi Bobby Stine (na zdjęciu) z jednostki w San Diego - Jesteśmy tam właściwie jedynymi przedstawicielami organów ścigania.
Granica to bardzo specyficzne miejsce. Między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem istnieją jedynie 654 mile ogrodzenia, co stanowi około jednej trzeciej granicy. Reszta to góry, rzeki, prywatne rancza i dzikie tereny - bardziej odpowiednie dla koni.
Na koniach strażnicy mogą patrolować opuszczone połacie ziemi, gdzie pojazdy mechaniczne nie są w stanie dotrzeć. Mustangi doskonale poruszają się po stromym terenie, bez wahania przekraczają potoki i nie obawiają się grzechotników.
Jednostka straży granicznej San Diego ma 28 koni, a jednostka Tucson ponad 130. Piętnaście koni z więzienia Florence zostało przyjętych w 2014 i 2015 roku.
Zadanie więźniów z Florence czasami zakrawa na ironię: niektórzy z nich są bowiem obywatelami Meksyku zatrzymanymi na granicy za przestępstwa związane z narkotykami.
Pomimo to więźniowie twierdzą, że nie przeszkadza im to, iż konie pomagają organom ścigania. Są po prostu szczęśliwi, że zwierzęta nie muszą już walczyć z pragnieniem i głodem na dotkniętym suszą Zachodzie.
Wszystkie komentarze