Jestem lekarzem, chirurgiem, pracuję w oddziale ratunkowym jednego z największych warszawskich szpitali klinicznych. Stołeczne szpitale rotacyjnie dyżurują w zakresie ostrych dyżurów urazowych. W jeden dzień tygodnia przez 24 godziny trafiają do nas ofiary wypadków komunikacyjnych z całego obszaru Warszawy i najbliższych okolic podwarszawskich, a nawet z większych odległości, jeśli pacjent jest w bardzo ciężkim stanie i wymaga specjalistycznego i kompleksowego zaopatrzenia. Na tej podstawie czuję się upoważniony do wyrażenia własnych wniosków co do sytuacji na drogach.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Ten list lekarza z Warszawy przyszedł do redakcji latem 2009 r. jako głos w naszej akcji ''Polskie drogi''. Co kilka miesięcy zostaje przez czytelników odszukany i udostępniony przez Facebooka. Możemy się tylko domyślać, że może to mieć związek z tragicznymi wypadkami, do jakich dochodzi, np. z wypadkiem w Kamieniu Pomorskim...

Po pierwsze, media, policja i politycy kształtują całkowicie nieprawdziwy obraz tego, co się na polskich drogach dzieje. Gwoli ścisłości - wszyscy są zgodni, i ja też, bo wiem to z codziennej praktyki, że na polskich drogach trwa nieustający horror. Tysiące ludzi ginie zabitych przez drogowych morderców. To się zgadza.

Natomiast protestuję przeciwko powtarzaniu i powielaniu mitów co do przyczyn tego stanu.

Co wynika z programów informacyjnych wszystkich kanałów telewizyjnych, szczególnie w długie weekendy, w dniu 1 listopada lub w wakacje?

Wszystkie media, policja i politycy kreują następujący obraz największego zagrożenia na polskich drogach.

Według nich jest to młodzieniec lat 20-25, który będąc pod wpływem alkoholu lub amfetaminy, a najlepiej jednego i drugiego, pędzi przez środek miasta 200 km/godz. stuningowaną beemką z ciemnymi szybami, nie zatrzymuje się do kontroli policyjnej i po staranowaniu kilkunastu samochodów zatrzymuje się na latarni.

W lecie pierwszeństwo obejmuje motocyklista, szybkość wzrasta do 250 km/godz., a niektóre serwisy bez żenady mówią nawet o 300 km/godz.

Diagnoza utrwalona od wielu lat i powtarzana jako oczywisty, niepodważalny dogmat jest jedna: główną przyczyną wypadków w Polsce są szybkość, brawura, alkohol. Czasem, z rzadka, gwoli już największego obiektywizmu, ktoś jeszcze wspomni o dziurawych drogach i kiepskim stanie technicznym pojazdów.

Adekwatnie do tak zidentyfikowanych zagrożeń podejmuje się akcje: w długi weekend tysiące policjantów czai się w krzakach z "suszarkami" i alkomatami, słupów na fotoradary (w większości pustych) oraz znaków ograniczenia prędkości jest już więcej niż reklam hurtowni.

I wszyscy niezmiennie demonstrują zdziwienie, szok, oburzenie: znów na drogach w weekend zginęło 80 osób!

To dlaczego zginęło? Na drogi wyległo tysiące policjantów, wszystkie stacje telewizyjne na okrągło pokazywały ich w akcji, kiedy ofiarnie wyskakują z lizakiem tuż przed pędzący samochód, a potem skruszony kierowca dmucha w balonik. Czemu mimo to ci wszyscy ludzie zginęli, a wielokrotnie więcej trafiło w ciężkim stanie do szpitala?

Z moich 20-letnich obserwacji, popartych zresztą prowadzonymi przeze mnie statystykami, wynika prosta odpowiedź: oni zginęli nie tam, gdzie stali policjanci, i zginęli nie z takich przyczyn, o jakich wszyscy opowiadają. I nie chodzi tu o tak banalny fakt, że policjanci stali na 70. km "gierkówki", a ktoś zginął na 75.

Chodzi o to, że w Polsce zdecydowana większość ludzi na drodze ginie w zupełnie innych okolicznościach, niż wynika to z obrazu kreowanego przez media, policję i polityków.

Z moich statystyk wynika: małolat w czarnej beemce z ciemnymi szybami pod wpływem amfetaminy lub alkoholu trafia do szpitala (lub trafiają jego ofiary) raz na dwa miesiące. Motocyklista, który kogoś zabił, trafia się raz na pół roku. Natomiast motocyklista, którego ktoś zabił lub próbował zabić, trafia do nas dwa razy w tygodniu.

A wiecie Państwo, kto jest - też w moich statystykach - absolutnym numerem jeden, jeśli chodzi o liczbę ofiar? Jest to pani lat 30-40, trzeźwa, w dobrym służbowym samochodzie, przejeżdżająca pieszego na pasach. To się zdarza CODZIENNIE, i to kilka, kilkanaście razy dziennie.

W 24-godzinny ostry dyżur urazowy w zwykły dzień tygodnia z terenu Warszawy trafia do oddziału ratunkowego co najmniej 15 osób (cięższe przypadki, w tym niektóre skrajnie ciężkie) oraz 30 na ortopedię (lżejsze przypadki - złamania kończyn, bez urazu głowy i narządów wewnętrznych) - osób przejechanych podczas próby przekroczenia jezdni na przejściu dla pieszych. I jeszcze jedna do kilku osób, które trafiają już nie do nas, ale bezpośrednio do Zakładu Medycyny Sądowej - na sekcję zwłok.

Proponuję Państwu redaktorom "Gazety Wyborczej", zwykle bardzo rzetelnie przygotowującej materiały do publikacji: sprawdźcie ogólnopolskie statystyki we własnym zakresie. Ale krytycznie, nie na zasadzie, że patrol policji wpisał w rubryce przyczyna wypadku: szybkość, brawura itp. Po każdych wyborach publikujecie bardzo dokładne statystyki, kto, gdzie, na kogo głosował, w podziale na kategorie wiekowe, materialne, miejsce zamieszkania, wykształcenie itd. Opublikujcie, proszę, podobne statystyki w odniesieniu do wypadków komunikacyjnych.

Jeśli najwięcej ludzi zabija 20-letni młodzieniec, to zakażmy wydawania mu prawa jazdy przed 25. rokiem życia. Ale jeśli okaże się, że najwięcej ludzi zostaje zabitych przez kierowców w wieku 30-60 lat, trzeźwych, którzy nigdy w życiu nie przekroczyli 120 km/godz., prawo jazdy mają od co najmniej kilku lat (a tak właśnie jest!) - to mamy problem.

Bo żadna akcja policyjna ani kampania medialna w dotychczasowej formie nie powstrzyma tej najgroźniejszej grupy morderców drogowych. WPROST PRZECIWNIE - wszystkie te akcje tylko ich uspokajają: "Nie jestem młodym kierowcą, mam zwykły samochód 1,3 litra, 70 koni, nie grzeję "gierkówką" 180 km/godz., nie piłem, więc jadę zadowolony z siebie, prowadzę pewnie, bezpiecznie. Trzask! Lecące w powietrzu ciało uderzonego pieszego. Wtargnęła na jezdnię! Wszyscy widzieli, wtargnęła prosto pod koła, nie miałem szans!".

Myślicie Państwo, że ktoś, kto kogoś przed chwilą zabił, ma chwilę refleksji nad sobą? A może wręcz myślicie, że ktoś taki nie wygrzebie się z wyrzutów sumienia do końca życia? Zapewniam, nic z tego. Policja przywozi sprawców śmiertelnych wypadków do szpitala na pobranie krwi, więc z nimi muszę rozmawiać, choć napełniają mnie wstrętem. Zero refleksji! Zero wyrzutów sumienia! "To ta staruszka wtargnęła na pasy! Jakie czerwone, jeszcze było żółte!" Pani przywieziona przez policję zrobiła w oddziale ratunkowym awanturę mężczyźnie, którego pół godziny wcześniej przejechała wraz z prowadzoną przez niego za rączkę pięcioletnią córeczką na przejściu dla pieszych, a to oni mieli zielone światło: "Gdzie lazłeś, baranie! Ja miałam zieloną strzałkę, a więc pierwszeństwo!".

Głównymi przyczynami wypadków w Polsce nie są szybkość, brawura, alkohol, dziurawe drogi, kiepskie samochody. Głównymi przyczynami są: bezmyślność, skrajna głupota, kretynizm, debilstwo, idiotyzm i durnota kierujących samochodami osobowymi.

Las fotoradarów ani "suszarki" w krzaczorach tego nie poprawią. Jedyne, co może wpłynąć na zmniejszenie liczby ofiar na drogach, to zdeterminowana, konsekwentna, organiczna, prawdziwa edukacja od najmłodszych lat. I tu akcja "Gazety" odgrywa rolę nie do przecenienia. Jestem wam wdzięczny, że w pierwszym artykule opisaliście nie dresiarza w beemce czy motocyklistę na tylnym kole, ale panią w mercedesie, która zabiła pieszą na przejściu.

Czekamy na Wasze listy. Napisz: listydogazety@gazeta.pl

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Jeśli dobrze zrozumiałem, to nie ma szybko działającego lekarstwa na ten horror. To może w takim razie przekonstruujmy drogi tak aby utrudnić te wypadki - np. gdyby w Kamieniu Pomorskim krawężnik był taki wysoki jak opowiadano mi jest standardem w Egipcie to skończyłoby się na połamaniu kół i zawiśnięciu na krawężniku. Jest tam kilka innych rozwiązań jakie warto skopiować zamiast liczyć że kierowcy się poprawią - np. wysokie guzy ponabijane w pasie jezdni na dojeździe do przejścia, nie da się jechać szybko bo się wybije dziurę w dachu; 'spiący policjant' w postaci prawdziwej parometrowej górki przez którą nie da się szybko przejechać bo się zedrze brzuch. Wobec bezsensowności dotychczasowych apeli do kierowców może to by było drogą dla całego kraju- tak przebudować im drogi żeby nie mogli zabijać. Jak kto ma lepsze pomysły jak przerobić drogi to niech się dopisze a Gazeta niech to prześle premierowi - w końcu i tak mamy budować i remontować drogi to niech to będzie z sensem.
    @scrivener wyłożysz na to pieniądze?
    już oceniałe(a)ś
    2
    12
    nie apelowac, nie budowac utrudnien... EGZEKWOWAC PRAWO, nieuchronnosc kary to najlepszy nauczyciel. Nie moze tak byc, zeby morderca dziecka (zginelo w w wypadku) chodzil na wolnosci i smial sie rodzicom w twarz!!!
    już oceniałe(a)ś
    7
    3
    @marsab55 z tym utrudnianiem racja, przeciez caly czas z tych pozal sie boze kursow wypuszczaj panikarzy i ludzi o goracej krwi..by w miare dobrze jezdzic potrzebna jest praktyka od malego, od ciagnika, motorynki, gokarda itp..na glupote nie ma prawa, i nieuchronnosc kary cos owszem moze wniesc,ale ilu tej kary sie nie boi, badz nie zdaje sobie z niej sprawy..najlepszymi nauczycielami sa rodzice znajomi i przyjaciele, ktorzy powinni zamiast instruktorow z nami jezdzic i nas korygowac , bo ich bedziemy sluchali i od nich uczyli..instruktor jest obcym czlowiekiem i lubi nas tylko bo placimy..czy on na prawde nas lubi?!a'propos nauczycieli..
    już oceniałe(a)ś
    0
    0
    Ponieważ statystyk nie prowadzi się w sposób umożliwiający ich głębszą analizę, musimy opierać się bardziej na własnych doświadczeniach i intuicji, niż na faktach. Mimo wszystko jeden fakt jest znany: w wypadkach z udziałem osób nietrzeźwych ginie w Polsce mniej, niż 10% ofiar wypadków drogowych. Jeśli uwzględnić, że niekoniecznie udział osoby nietrzeźwej był przyczyną wypadku, to rzeczywiście należy założy, że sedno problemu nie leży tam, gdzie go od paru dni szukamy.
    @wmc-33 Dobrze, oprzyjmy sie o wlasne doswiadczenia. Kazdy z nad pewno ma/mial w gronie znajomych lub rodziny osoby, ktore byly sprawca lub ofiara wypadku ze skutkiem smiertelnym. Wymienie z mojego otoczenia: 1. Sasiad rodzicow - 3 ofiary, 2 wypadki, oba po pijanemu. 2. Exfacet mojej przyjaciolki - 1 wypadek, 1 ofiara - po pijaku; 3. Byly kolega z pracy - przejechal na pasach kobiete, po pijaku; 4. Kolega ze szkoly nr 1. - zginal jako dziecko, wraz z cala rodzina, bo kierujacy rosyjskim autem wojskowym zajechal droge ich osobowce 5. Kolega ze szkoly nr 2. - juz jako dorosly wyladowal na drzewie, po pijaku 6. Kolega z firmy nr 1 - zabity w swoim samochodzie przez debila, ktory za szybko wszedl w zakret (zignorowal ograniczenie predkosci) i nie zapanowal nad autem 7. Kolega z firmy nr 2 - zabity na motorze przez goscia, ktory postanowil nagle skrecic i przeoczyl motocykl I jakos to nijak ma sie do statystyk doktora. Ani zla jakosc techniczna drog czy aut, ani kobieta w sluzbowym samochodzie. A polowa przypadkow to jednak alkohol.
    już oceniałe(a)ś
    4
    9
    Bez sensu. A jak będziesz jechał na pustej drodze (również na poboczach i chodnikach), to też masz zwalniać do 5kmh? Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Sam byłem ofiarą wypadku (ja na motocyklu, samochód zajechał mi drogę). Ze 20 osób się zebrało i twierdziło, że morderca na motocyklu jest winny bo sam się położył...
    już oceniałe(a)ś
    6
    2
    Zgadzam się w 100%, dla pieszych najbardziej niebezpieczne są zebry. Dlaczego? Powiedzmy sobie jasno, 95% kierowców to chamy, barany i ludzie o prerośniętym ego. Przepisy jasno mówią, że zbliżając się do przejścia należy zachować szczególną ostrożność, co konkretnie znaczy, iż należy zwolnić na tyle, by móc zatrzymać się gdy na pasach pojawi się pieszy. Nie ma mowy o żadnych wtargnięciach na pasy itp., chyba że faktycznie dojście do przejścia jest zasłonięte przez jakieś krzaki czy nieodpowiednio zaparkowany samochód - w normalnej sytuacji raczej niemożliwe jest by zbliżający się do przejścia kierowca nie zobaczył zmierzającego w kierunku pasów pieszego i nie wyhamował. Jednak Polska nie jest normalnym krajem, jest krajem 2 świata i obowiązuje tu prawo dżungli - prawo silniejszego. Pieszy nie ma żadnych szans w starciu z rozpędzonym samochodem dlatego wielkie paniska w swoich autach gdy tylko zobaczą pieszego na skraju jezdni miast zwolnić i go przepuścić robią na odwrót - dodają gazu i starają się pieszego wyprzedzić bądź po prostu go wystraszyć i zmusić go do powstrzymania się od wejścia na jezdnię lub, gdy ten wredny zawalidroga już na przejście się wtoczył, po prostu go z tego przejścia przegonić. Naprawdę, to co piszę nie jest niczym odkrywczym - codziennie na polskich drogach piesi walczą o swoje życie. Gdyby dokładnie zbadać potrącenia na pasach okazałoby się, że tylko w znikomym ułamku doszło do nich tylko z powodu nadmiernej prędkości czy nie zauważenia pieszego - zazwyczaj powodem jest próba wymuszenia przez kierowcę pierwszeństwa na uprzywilejowanym pieszym - hamowanie zaczyna się dopiero, gdy kierujący uświadomi sobie, że ta sztuka mu się nie uda - często jest jednak już za późno by uniknąć potrącenia. Takie zachowanie kierowców mnie przeraża, przerażają mnie również komentarze pod artykułami na temat bezpieczeństwa na pasach - kierowcy w jednoznaczny sposób oceniają pieszych jako zawalidrogi które tylko opóźniają im dotarcie z punktu A do punktu B, bezpodstawnie oskarżają pieszych o łamanie przepisów, radzą pieszym by im ustępowali na pasach bo oni mają przewagę w postaci kilkuset kg żelastwa pod sobą, ostatnio nawet widziałem komentarz sugerujący, by piesi mieli prawo przekraczania jezdni dopiero gdy zbierze się ich 15 osobowa grupa... Naprawdę? Z czego wynika taka postawa? Czy taki kierowca gdy wyjdzie z samochodu też tak przepycha się idąc chodnikiem, czy w sklepie wpycha się bez kolejki a w domu rozstawia wszystkich po kątach? Trudno to sobie wyobrazić, gdzie więc leży przyczyna? Czy kierowcy są aż tak głupi czy butni a może po trochu jednego i drugiego? Jaką rolę odgrywa w tym proces kształcenia kierowcy, gdzie podczas teoretycznej jego części słyszymy, żeby wozić ze sobą butelkę wódki i w razie spowodowania wypadku pod wpływem wypić zawartość tejże butelki przy świadkach by mieć później możliwość wytłumaczenia skąd we krwi wziął się ten alkohol? Czy może to też trochę wina samych pieszych, których od przedszkola szkoli się, że przechodzić przez jezdnię można tylko na pasach i tylko po wcześniejszym rozejrzeniu się najpierw w lewo, potem w prawo i jeszcze raz w lewo i stwierdzeniu, że nic nie jedzie - bez wspominania o tym, że na pasach pieszy ma pierwszeństwo i powinien móc bezpiecznie przejść nawet będąc niewidomym? Ja w sumie o tym, że na pasach mam pierwszeństwo dowiedziałem się dopiero mając kilkanaście lat ale co w tym dziwnego skoro w praktyce nic takiego nie ma miejsca - o tym przepisie dowiedzieć się można tylko z kodeksu ruchu drogowego. Ostatnio pojawił się pomysł, by auta musiały stawać gdy pieszy znajdzie się w bezpośrednim sąsiedztwie przejścia - ależ larum zaraz podnieśli samochodziarze, że to bez sensu, że nie da się przejechać przez miasto - ALE ZARAZ ZARAZ PRZY OBECNYCH PRZEPISACH WIDZĄC PIESZEGO PRZED PRZEJŚCIEM TEŻ POWINNI ZWOLNIĆ NA TYLE, BY W RAZIE WEJŚCIA PRZEZ NIEGO NA PASY MÓC SIĘ ZATRZYMAĆ - nowe przepisy by wiele nie zmieniły CHYBA ŻE OBECNIE UPRAWIA SIĘ DROGOWY TERRORYZM
    @wykop-pl Ostatnio. Jadę w środku nocy, pusto na drodze, mam same zielone światła. I co nagle się dzieje? włazi pieszy, mimo czerwonego, prosto pod samochód. Wychamowałem. Jeśli bym go potrącił, sam bym poniósł winę, bo nie udowodnił bym mu że akurat było zielone. Inna syt uacja. Znów nie ma ruchu. Pieszy wchodzi przed samochód, bo ma prawo. Nie mółby zaczekać dosłownie 5 sekund, aż przejadę i przejść za mną? Co innego jeśli jeest ciąg samochodów. Zgadzam, się z Tobą, że pprzeważnie można wychamować i przepuścić bezpiecznie pieszego, ALE TO NIE ZNACZY ŻE PIESZY MOŻE CZUĆ SIĘ PANEM DROGI I ROBIĆ CO MU SIĘ PODOBA. Też powinien się ROZEJRZEĆ i DOSTOSOWAĆ do sytuacji na drodze, ale większość na to nie stać i próbują brutalnie demonstrować swoje prawa.
    już oceniałe(a)ś
    0
    1
    @wykop-pl I zawsze jest wtedy ten "magiczny" argument: Cmentarze są pełne tych, którzy mieli pierwszeństwo.
    już oceniałe(a)ś
    1
    0
    Robilam prawo jazdy w Niemczech i pare godzin w Polsce na urlopie bo bylo taniej. W Niemczech uczono mnie stawac na kazdym przejsciu i ürzepuszczac pieszych znak pierwszenstwo dla pieszych tak samo na zielonych strzalkach przy skrecaniu zawsze przepuszcza sie pieszych najpierw i rowerzystow. W Polsce instruktor mowil ze by nie stawac bo za duzo przejsc w miescie i ciagle stawac nie mozna , pozatym jak sie stanie to pieszego moze rozjechac ktos z przeciwka na polowie jezdni lub wyprzedzic, czyli lepiej ne stawac.Nie rozumiem jak mozna czlowieka na przejsciu i zielonym swietle rozjechac.
    @annamaria123456 Bardzo ciekawe, ja czegoś takiego nie miałem tzn. instruktor nie polecał wymuszania na pasach, jedynie zalecał "skrobanie marchewek" na prawoskrętach czego jako pieszy bardzo nie lubię. Na pewno jednak jest to bardzo ważny element szkolenia i powinno się nad nim szczególnie pochylić.
    już oceniałe(a)ś
    4
    1
    Świetny artykuł! Jeżeli Ty również masz swoje zdanie i nie polegasz tylko na podawanych w mediach informacjach zapraszam Cię na <a href="http://madryposzkodzie.pl" target="_blank" rel="nofollow">madryposzkodzie.pl</a> U Nas dostaniesz ZA DARMO WIEDZĘ I RZETELNE INFORMACJE jak poradzić sobie po wypadku komunikacyjnym i innych. <a href="http://madryposzkodzie.pl" target="_blank" rel="nofollow">madryposzkodzie.pl</a>
    już oceniałe(a)ś
    0
    1
    Co najmniej kilka razy mi się zdarzyło wjechać na przejście i w ostatniej chwili wyhamować przed pieszym. I wiecie kiedy? Na ZIELONYM świetle, nie na strzałce. Bo to skręt na zielonym jest niebezpieczny. Człowiek wjeżdża w boczną drogę po łuku, a tam piesi też mają zielone i często w ogóle ich nie widać, bo często są albo za nami, albo nam ich zasłania słupek przy szybie. Zauważyłem np. w Berlinie, że gdy zielone ogólne dopuszcza prawoskręt, to na tym przejściu po prawej świeci się czerwone. Natomiast skręt na strzałce jest w pełni bezpieczny, bo piesi są tylko na pierwszym przejściu - tu ich widać i każdy wie, że ma ich przepuścić (no może z wyjątkiem pani z artykułu). Ale nie, w Polsce zrobiono swego czasu psychozę, jakie to niby zielone strzałki są problematyczne...
    chyba wszedzie na swiecie tak jest ze kierowcy skrecajacy w prawo maja zielona strzalke a piesi czerwone swiatlo, przynajmiej tak jest w USA, ale to nie chroni pieszych. Mieszkam w USA od kilku lat i nigdy nie przechodze na przejsciach dla pieszych zlokalizowanych na skrzyzowaniach. Kierowcy, pieszych wogole nie zauwazaja. Gdyby zbadac statystyki, to chyba najwiecej pieszych ginie tu na "swietlach"
    już oceniałe(a)ś
    2
    3
    @lunch Potwierdzam, jest to bardzo niebezpieczne, zresztą lewoskręt również bo wtedy jest się skupionym na wozach jadących z naprzeciwka - dwa razy jadąc z niedoświadczonymi kierowcami prawie potrąciliśmy tak pieszego na jego zielonym. Nie wiem jakie jest dobre rozwiązanie, dodatkowe światła dla skręcających? Obowiązkowe STOP przed przejściem jak przy zielonej strzałce?
    już oceniałe(a)ś
    2
    0
    @wykop-pl @ lunch i wykop - pieprzenie w bambus. To nie organizacja ruchu ani ustawienie świateł powoduje wypadki, tylko nieuważni kierowcy. Mam zieloną strzałkę? To wiem, że piesi mogą pojawić się po pierwsze na pasach, które właśnie przekraczam (dlatego obowiązuje tam STOP), a po drugie - pieszy może wtargnąć na przejście na ulicy prostopadłej - albo w trakcie mogą się zmienić światła. Dlatego, jak widzę zieloną strzałkę, to nie zapie...m jak pojebany, traktując ją jak zielone światło, tylko hamuję, zatrzymuję się przed przejściem, jak mam wolne - wjeżdżam na skrzyżowanie, jak z prostopadłej nikt nie jedzie - skręcam, uważając na kolejne przejście. Tylko tyle i aż tyle. Przede wszystkim rozglądam się, i jadę wolno, a nie zwalam winę na organizację świateł
    już oceniałe(a)ś
    18
    2
    Najlepszym rozwiązaniem są ronda nie tylko pod względem bezpieczeństwa, ale i płynności ruchu.
    już oceniałe(a)ś
    3
    0
    @m9739654 tylko i wylacznie jesli samochod bedzie mial pierwszenstwo przy zjezdzie z ronda..tak jest w australii, pieszy nie ma tam pierwszenstwa pomimo przejsc dla pieszych.. a co do skrzyzowan to wiadomo wszem i wobec ze skrcajac na skrzyzowaniu piesi maja zielone i kazdy staje i kazdy czeka , nawet jesli to jest tlum.. bo bedzie mial pierwszenstwo gdy w koncu przejda i zaden idiota go nie zajedzie i nie bedzie musial czekac az tym razem nitka samochodow przejedzie..
    już oceniałe(a)ś
    2
    1